Florentino Perezie, nie zwalniaj Zidane'a! To nie on jest winowajcą kryzysu w Realu Madryt

Real Madryt gra w kratkę, ale Zinedine Zidane zapewnia, że nie zrezygnuje z posady. I bardzo dobrze. Pomnik “Zizou” w stolicy Hiszpanii został naruszony, ale Francuzowi należy się szansa na kontynuowanie tego projektu.
Kibice Realu potrafią brzmieć jak nabzdyczone dzieciaki, którym kradnie się zabawki. Można ich zrozumieć. To kultura, która w skrócie sprowadza się do ciągłego głodu bycia najlepszym, trwałej chęci wspierania zespołu będącego zawsze na szczycie. Trudno się przestawić z sympatyka drużyny seryjnie zdobywającej Ligę Mistrzów w fana przełykającego dwie porażki z Szachtarem i “kąpiącego” oczy po fatalnych występach w kraju. To problem pokazujący, że trudno zaakceptować tzw. okres przejściowy, konieczny dla procesu ewolucji wielkiej drużyny w jeszcze mocniejszą. I oczywiście, klasyka gatunku, przyczyn swych frustracji najpierw doszukuje się w osobie trenera. Niekoniecznie słusznie.
Każdy winny po trochu
Ten sam człowiek, architekt stojący za mistrzostwem Hiszpanii w zeszłym sezonie, nagle stał się celem dla kibiców chcących jego głowy. Zanim przejdziemy dalej, ustalmy jedno. To nie tak, że Zidane nie ma niczego za uszami. Ale jestem też daleko od oskarżania Florentino Pereza albo zrzucania całej winy na pandemię. Nie powiem też, że za kiepskie wyniki odpowiadają tylko piłkarze. Sprawa jest znacznie bardziej złożona i odpowiedzialność spoczywa na wszystkich po równo. Każdy musi się znacznie poprawić, jeśli Real pragnie powrócić na szczyt w Europie i obronić tytuł w kraju. Jednak do tego potrzeba przede wszystkim cierpliwości. Pytanie, czy to słowo jeszcze znajduje się w słowniku “Królewskich”?
Zacznijmy od transferów do klubu. Od 2014 roku i sprowadzenia Toniego Kroosa, “Los Blancos” kupili właściwie tylko jedną supergwiazdę, która, o ile zapomnimy o pierwszych niepowodzeniach, naprawdę przyczyniła się do późniejszych sukcesów Realu. To Thibaut Courtois.
Co dalej? Nawet jeśli pominiemy największą wpadkę w osobie Edena Hazarda (oficjalnie kosztował 100-115 mln euro), to wciąż pozostaje ok. 300 milionów, które poszły na grupę takich piłkarzy jak Eder Militao, Mariano Diaz, Alvaro Odriozola, Theo Hernandez, Dani Ceballos czy Mateo Kovacic. Można wymieniać i wymieniać. Wszyscy albo przychodzili i odchodzili, nie zostawiając po sobie większego śladu, albo dalej tkwią w klubie i nie widać sygnałów, by mieli wykuwać przyszłość “Los Blancos”. Jeśli dziś można kogoś wyróżnić, to Ferlanda Mendy’ego, wygrywającego rywalizację z Marcelo (chociaż ten już dawno pożegnał się z topową formą).
Grzech zaniedbania
Paradoksem jest fakt, że nawet pomimo tylu nieudanych transferów w ciągu ostatnich sześciu lat, Madryt potrafił trzy razy wygrać Champions League i dwukrotnie mistrzostwo Hiszpanii. Ale co z tego, skoro na fali sukcesów klub nie zrobił wystarczająco dużo, aby powoli, metodycznie odświeżyć skład, włączając do niego młodzieżowe perełki? Największe talenty (Martin Odegaard, Fede Valverde) nadal nie mają stale zapewnionego pierwszego placu. Inni zaś (Vinicius, Rodrygo) jeszcze nie udowodnili, że można myśleć o kładzeniu solidnych fundamentów w oparciu o ich umiejętności i grę. To dalej są znaki zapytania, chociaż należy wziąć poprawkę na ich bardzo młody wiek. Kibiców boli też zahamowany rozwój Isco (źle odczytano potencjał) oraz Marco Asensio (kontuzje). Stara gwardia nadal nie doczekała się następców.
To kamyczek do ogródka Zidane’a. Rzadko stawiał na tych, na których powinien. Przeszacował skalę talentu tych, którzy próbowali głowami przebijać sufit. Jeśli to on stał za decyzjami o “odstrzeleniu” Sergio Reguilona i Achrafa Hakimiego, to popełnił kardydalne błędy. Niedostateczny rozwój młodego narybku wiąże się głównie z faworyzowaniem starszyzny. “Zizou” musi tu posypać głowę popiołem. Okolicznością łagodzącą będą liczne urazy zawodników pierwszej drużyny i liderów (Sergio Ramos, Dani Carvajal, Karim Benzema).
Ale, z drugiej strony, one nie wyjaśniają np. dlaczego Raphael Varane coraz częściej wygląda na środku obrony jak debiutant. Dlaczego trener usilnie stosuje rotację składem, chociaż niektórzy zawodnicy (Marcelo!) nie nadają się do gry na wysokim poziomie. Dlaczego zespół po dobrych momentach na boisku nagle staje jak sparaliżowany i oddaje pewne zwycięstwo. Nie ma też wytłumaczenia dla domowej porażki z Szachtarem Donieck, zdemontowanym kontuzjami i koronawirusem. Na Boga, ten mecz może i wygrałaby młodzieżówka prowadzona przez Raula!
Czy kilkumiesięczne tkwienie w marazmie, ślizganie się na przeciętnych wynikach i zagrożenie odpadnięciem z Ligi Mistrzów na wczesnym etapie to wystarczające powody, by pożegnać się ze szkoleniowcem-legendą?
Nie.
Błędne koło
Największą wadą Realu w ostatnich dwóch dekadach było niewiązanie się z jednym trenerem i jednym projektem. Zwolnienie i zmiana menedżera może oczywiście prowadzić do pozytywnych wyników, ale jednocześnie często ma negatywny wpływ na drużynę. Zwłaszcza taką, której rdzeniem jest grupa doświadczonych, utytułowanych zawodników, którzy wprost mówią, że są gotowi utonąć za “Zizou”.
Niesprawiedliwie byłoby jednoznacznie źle oceniać wyniki “Królewskich”, którzy w żadnym momencie tego sezonu nie grali w teoretycznie najmocniejszym składzie. Gdy jeden wracał z rehabilitacji, to dwóch następnych wypadało z urazem lub koronawirusem. Kiedy Eden Hazard zaczynał łapać rytm, natychmiast coś psuło się w jego organizmie. To błędne koło, z którego Zidane’owi nie udało się jeszcze wyrwać...
Jeśli w zeszłym sezonie jeszcze niektórzy łudzili się, że Realowi potrzeba jedynie uzupełnień, tak w tym staje się oczywiste, że drużyna pragnie zastrzyku jakości na boisku jak kania dżdżu. Wszystko zależy zatem od Pereza i stanu klubowego skarbca. Niezwykle ciężko wymagać od trenera postępów w drużynie, gdy ten nie otrzymuje znaczącego wsparcia ze strony pionu sportowego. Nie należy się dziwić, że w lidze przoduje Atletico, sezon w sezon mądrze polujące na najlepsze okazje na rynku transferowym. Dlatego następnego lata priorytetem będzie bitwa o zawodników, którzy z miejsca staną się wzmocnieniami, a nie uzupełnieniami.
Osobiście uważam, że zwolnienie Zidane’a w tej rundzie i w tym sezonie będzie zbyt wczesne. 48-latek prawdopodobnie opuści okręt, kiedy uzna, że nadszedł czas, a nie, kiedy jest z niego wypychany. Jeśli uniknie kataklizmu, utrzyma się na powierzchni tak długo, jak tego chce. I z tego, co możemy usłyszeć, zamierza być sternikiem, dopóki będzie potrafił utrzymać szatnię i czuł, że ma jeszcze jakiś wpływ na piłkarzy. Tak wygląda naprawianie Realu. Poprzez małe wstrząsy i rysy, które można jeszcze wypełnić. Zwolnienie Francuza to dryfowanie po nieznanych wodach. Znacznie bardziej prawdopodobne byłoby utknięcie na mieliźnie niż odkrycie nowego lądu. “Królewscy” potrzebują trzech rzeczy: cierpliwości, transferów i wyjścia z błędnego koła.
Kibicu Realu, może jednak warto nauczyć się właśnie tej cierpliwości?