"W United nie chcą i nie potrzebują Ronaldo". Miał być wielki comeback, są konflikty, rozczarowanie i niemoc
Grozi ucieczką z pokładu, gdy tylko zaczął nabierać wody. Cristiano Ronaldo nie lubi przegrywać, ani zaliczać “pustych” sezonów. Tak dzieje się teraz w Manchesterze United. Ale wygląda na to, że gdy CR7 szuka przyczyn w mentalności kolegów, źródło problemów tkwi właśnie w nim.
Późnoletnia saga z Cristiano Ronaldo mogła przejść do historii jako jedna z najbardziej szalonych i niewiarygodnych. Ze zwrotami akcji, ze świetną historią w tle, z sentymentalnymi wspomnieniami. United porwali się na transakcję niemożliwą, sięgając po swojego dawnego żołnierza, mając z tyłu głowy to, że sąsiad z Etihad Stadium od kilku dni pracował nad jego sprowadzeniem.
Wreszcie wielki powrót stał się faktem. Portugalczyk ponownie zawitał na Old Trafford, w pierwszej odsłonie przy obecności tysięcy fanów dał koncert dewastując Newcastle, w kolejnej potyczce strzelił ważnego gola z West Hamem, a potem błyszczał, choć głównie we “własnych” rozgrywkach. W Champions League. Na jesieni zagrał w pięciu z sześciu meczach grupowych, w każdym zdobył bramkę (łącznie ma ich sześć). Wszystko generalnie zmierzało ku dobremu. Ronaldo był zadowolony ze zmiany otoczenia, a Manchester zyskał może już nie superstrzelca, ale przynajmniej kluczowego gracza do rozstrzygania wyników.
Rzeczywistość od listopada zmieniła się jednak o 180 stopni.
Zagadka “mentalności”
United nie wygrywają, nie punktują. Co gorsza, kiepsko spisują się zwłaszcza na własnym obiekcie. “Czerwone Diabły” mają problemy, by odprawiać z kwitkiem rywali. Z dziesięciu meczów u siebie zaledwie pięć obrócili na swoją korzyść. Kwestie dotyczące mentalności pojawiły się jeszcze przed przybyciem nowego trenera Ralfa Rangnicka. Plany niemieckiego szkoleniowca pokrzyżował również szalejący koronawirus, ale to żadne wytłumaczenie, bo nie ma klubu, który nie mierzył się z przypadkami zakażeń w kadrze. Ewidentnie dzieje się coś niedobrego. I widzi to też lider. Pięciokrotny zdobywca Złotej Piłki.
Cristiano Ronaldo w rozmowie ze “Sky Sports” ostrzegł, że “koszmarny” sezon Manchesteru będzie trwał nadal, jeśli piłkarze nie rozwiążą swoich trudności z postawą meczową. 36-latek uważa, że rywalizacja z najlepszymi nie ma prawa mieć miejsca, chyba że nastąpi drastyczna zmiana mentalności. Zauważył również, że niektórzy z młodszych zawodników muszą lepiej reagować na krytykę i rady starszych kolegów.
Zaniepokojenie gwiazdy spowodowane jest drastycznym spadkiem standardów na Old Trafford, siódmym miejscem w tabeli i mało ciekawymi perspektywami. Klub stoi w obliczu desperackiej walki o miejsce w pierwszej czwórce po sześciu porażkach w ostatnich 14 spotkaniach w Premier League. To nie miejsce, w którym Portugalczyk chciałby się znaleźć. Nie po to uciekał z pogrążonego w przeciętności Juventusu, by ponownie mierzyć się ze sportową szarością, tym razem w Wielkiej Brytanii.
Duże słowa bez konkretnych czynów
Od momentu opuszczenia Sportingu Lizbona w 2003 roku, w karierze Ronaldo były tylko dwa sezony, w których nie zdobył żadnego trofeum, a ostatni z nich miał miejsce 12 lat temu z Realem Madryt. Zresztą nawet wtedy ówczesny piłkarz “Królewskich” do ostatniej kolejki walczył o mistrzostwo Hiszpanii z Barceloną. Dziś trudno sobie wyobrazić Manchester United nawet na pudle wyścigu o krajowy prymat. Szansą jest dobre losowanie i pomyślne spotkania w Pucharze Anglii lub wyjątkowy wystrzał formy w pucharowej ścieżce Ligi Mistrzów. Sama perspektywa zaliczenia “pustego przelotu” w obecnej kampanii wyraźnie martwi Ronaldo, który strzelił 14 goli w 21 występach od czasu powrotu na Old Trafford.
- Nie chcę się bić o szóste czy siódme miejsce, albo nawet piąte. Powinniśmy wygrywać ligę lub być przynajmniej na drugiej, trzeciej lokacie - przekonuje w ostatnich wywiadach
Dużo jest więc o samokrytyce, próbie ratowania sytuacji deklaracjami, ale co, jeśli to on stanowi największy kłopot Manchesteru? Portugalczyk stał się inwestycją napędzaną nostalgią, kolejnym kamyczkiem do ogródka zarządu klubu, dowodem na to, że United postrzegają siebie mniej jako drużyna sportowa, a bardziej jako marketingowy towar. Tu skład buduje się bardziej dla sławy, a mniej dla wyników.
Transfer Ronaldo musiał zreorganizować strukturę grania “Czerwonych Diabłów”. Nie mogą ruszyć z wysokim pressingiem, mając z przodu kogoś znanego ze swojej niechęci lub niezdolności do naciskania na przeciwnika. W Realu mając w środku pola Casemiro, Lukę Modricia i Toniego Kroosa można było jeszcze to zrekompensować atutami reszty ekipy, w Manchesterze zaś Scott McTominay, Fred czy Nemanja Matić nie załatają wyrwy stworzonej przez gracza zorientowanego wyłącznie na strzelaniu. Sportowo-taktyczny wymiar to jednak jedynie czubek góry lodowej.
Niepasujący element
Jeszcze przed przenosinami CR7 do Manchesteru pojawiały się znaki ostrzegawcze. Ronaldo zapoczątkował destrukcję w Turynie. W sezonie poprzedzającym jego przybycie Juventus zdobył 95 punktów w Serie A, nastepnie 90 i 83 w dwóch następnych kampaniach, w których jeszcze wywalczył scudetto, a potem 78, gdy spadł na czwarte miejsce, po raz pierwszy od dziewięciu lat nie wygrywając mistrzostwa. Kupując “cracka” z myślą o zrobieniu ostatniego kroku w kierunku chwały Ligi Mistrzów po dwóch finałach w poprzednich czterech edycjach, turyńczycy wyszli zwycięsko z zaledwie jednego pucharowego dwumeczu LM w ciągu trzech lat z “Crisem” w składzie.
W każdym z tych trzech sezonów spędzonych w ekipie “Starej Damy” Portugalczyk był najlepszym strzelcem. Teraz zresztą też jest i będzie najskuteczniejszy w United. Ale nie w tym tkwi problem. Supergwiazdor z pięcioma europejskimi tytułami na koncie miał sprawić, że talenty “Czerwonych Diabłów” zbliżą się do jego poziomu. Że będą ciężko trenować, zdrowo się odżywiać, tak jak doświadczony mentor. Zamiast tego gwiazdy krążąc wokół satelity spalają się w jego atmosferze, są niezdolne błyszczeć samodzielnie, dostać się na galaktyczny poziom.
Nie taki miał być wpływ CR7. Pojawiły się też skargi, że Ronaldo tworzy lub pogłębia istniejące rozłamy w drużynie. Masona Greenwooda podobno ogarnia wściekłość z powodu samolubności Portugalczyka. No i te znane nam wszystkim machnięcia rękami, potrząsanie głową, pretensjami do wszystkich, nigdy do siebie. Oliwy do ognia dolewa również Rangnick, np. przyznaniem Ronaldo opaski kapitańskiej (w meczu z Wolves), kiedy inni piłkarze kwestionują w ogóle zasadność jego obecności zespole.
W zeszłym sezonie po 19 meczach United byli na szczycie tabeli. Teraz w tym samym momencie rozgrywek mają 24 punkty straty do lidera. Strzelili mniej goli, stracili więcej. Wszyscy gracze, może z wyjątkiem Freda i Davida de Geij notują widoczny zjazd, spisują się o wiele gorzej niż w poprzednim roku.
Przed przyjściem Ronaldo Bruno Fernandes zapewniał bramkę lub asystę w Premier League co 90 minut. Mając rodaka u boku punktuje co 247 minut. Bez utytułowanego reprezentanta był prawdopodobnie najlepszym zawodnikiem w lidze, koledzy mu ufali, przy nim stawali się lepsi, widzieli w nim lidera. Gdy pojawił się “tata”, Fernandes gra jak w kadrze Portugalii. Bez kontroli nad piłką, bez wpływu na tempo, bez stawiania pieczątki jakości. Mamy to samo teraz w Manchesterze. Kiedyś przynajmniej “Czerwone Diabły” określało się mianem klubu jednego zawodnika, teraz nie ma tam nikogo, kto mógłby ciągnąć wózek.
Ronaldo obecnie to antyszczepionkowiec w punkcie szczepień, agnostyk w kościele, dresiarz na festiwalu mody czy polski premier w programie “Chwila Prawdy”. Niepasujący element. Drużyna Rangnicka nie chce i nie potrzebuje Cristiano. Pytanie, co byłoby bardziej kompromitujące. Przyznanie się do tego, czy ciągłe trwanie w błędzie?