Trenerska lista wstydu. To oni stali za najgorszymi okresami w dziejach klubów Premier League
Próbowali rzucić rękawice najlepszym, czasem dostawali pracę po legendach, a niekiedy wysyłani byli na konkretną misję ratowania słabej drużyny przed spadkiem. Łączy ich jedno. Najgorsze wyniki w historii. Rzućmy okiem na najbardziej wstydliwe rekordy trenerskie od czasu powstania nowej, zawodowej ligi angielskiej. Mamy tu i znane postaci, i szczęśliwie zapomniane nazwiska.
Klęski, seryjne porażki, brak awansów do Ligi Mistrzów, do europejskich pucharów, zawstydzające miejsca… Podczas gdy wielu zirytowanych fanów, zaangażowanych całym sercem w zmagania ich zespołów, często oskarża obecnego szkoleniowca o to, że „gorszego na pewno nigdy nie było”, na pomoc przybiegają statystyki. Sprawdziliśmy, którzy menedżerowie z Premier League kwalifikują się do noszenia nieprzyjemnego miana „najsłabszych w historii”. Mówi się przecież, że liczby nie kłamią. Oto więc najgorsi z najgorszych:
Arsenal: George Graham (112 meczów, 41 zwycięstw, 38 remisów 33 porażki, 37% wygranych spotkań)
Dosyć niespodziewane nazwisko na szczycie listy, można nawet powiedzieć, że to niesprawiedliwe, że na nią trafił, zwłaszcza, jeśli wspomnimy, że oddał londyńskiemu klubowi 15 lat życia, najpierw jako gracz, a później jako trener. Po drodze (przed 1992 rokiem) zbudował potęgę „Kanonierów”, zdobywając dwa tytuły mistrzowskie, dwa Puchary Ligi, jeden Puchar Anglii, a nawet Puchar Zdobywców Pucharów. Problem w tym, że kryzys nastąpił po przekształceniu angielskich rozgrywek w Premier League, od tej chwili szedł tylko i wyłącznie w dół.
Drzwi pokazano mu nawet nie z powodu dużo słabszych wyników, a po tym, jak został winnym brania udziału w ramach nielegalnej transakcji transferowej. Graham nielegalnie przyjął „prezent” w wysokości prawie pół miliona funtów od norweskiego agenta Rune Hauge w zamian za podpisanie umowy z dwoma piłkarzami. Dostał również za to rok zawieszenia od rodzimej federacji.
Chelsea: Ian Porterfield (29 meczów, 9 zwycięstw, 10 remisów, 10 porażek, 31% wygranych spotkań)
Młodsi sympatycy „The Blues” pewnie nawet o nim nie słyszeli, a Porterfield zasłynął z tego, że jako pierwszy menedżer w historii Premier League wyleciał na bruk. Pożegnano go na początku 1993 roku po świątecznym kryzysie i rozegraniu 12 meczów bez wygranej. Jeśli więc ktoś sądził, że drużynę na dno sprowadzali Luiz Felipe Scolari czy Andre Villas-Boas, to musiał doznać zawodu. Chelsea na początku lat 90. w najlepszym razie walczyła w środku tabeli, ale kibice głównie wymagali od piłkarzy, by zachowali pierwszoligowy byt.
Interesująca jest natomiast dalsza historia Porterfielda. Po opuszczeniu Stamford Bridge objął stanowisko selekcjonera reprezentacji Zambii, która kilka miesięcy wcześniej straciła 18 graczy w katastrofie lotniczej. Mimo obaw związanych z prowadzeniem egzotycznej drużyny, szkocki trener omal nie awansował z nią na MŚ w USA w 1994 roku, za to dotarł do finału Pucharu Narodów Afryki. W dalszych latach trenował m.in. Oman, Trynidad i Tobago oraz Armenię i to właśnie z tą ekipą w 2007 roku potrafił wygrać z Polską za Leo Beenhakkera. We wrześniu tego samego roku zmarł na raka jelita grubego.
Liverpool: Gerard Houllie i Roy Evans (4 zwycięstwa, 4 remisy, 4 porażki, 33% wygranych spotkań)
Houllier przybył do klubu latem 1998 roku i włączono go do sztabu trenerskiego na eksperymentalne stanowisko „drugiego menedżera”. Razem z Royem Evansem, który kierował „The Reds” od 1994 roku, stworzyli „niezapomniany” tandem, dopóki ten drugi nie zrezygnował, oddając zespół Francuzowi na wyłączność.
Wspólne przywództwo trwało zaledwie trzy miesiące, a w tym czasie Liverpool wszedł w spiralę spadkową, notując zaledwie 4 zwycięstwa w 12 meczach i odpadając z Pucharu Ligi po wtopie z Tottenhamem. Co ciekawe, początkowo samodzielne rządy Houlliera również nie należały do tych najbardziej owocnych, bo w tym samym sezonie ekipa z Anfield bardzo szybko zakończyła występy w Pucharze UEFA, a w lidze uplasowała się na zawstydzającym siódmym miejscu. Trzeba oddać, że władze Liverpoolu wykazali się dużą cierpliwością i nie strącili z francuskiego fachowca ze stołka, a ten później odwzajemnił się całkiem przyjemnymi rezultatami, m.in. Pucharem Anglii i Pucharem UEFA. Koniec końców, utrzymał się na ławce jeszcze przez sześć lat.
Manchester City: Joe Royle (8 zwycięstw, 10 remisów, 20 porażek, 21% wygranych spotkań)
Niedługo przed tym, jak Manchester City miał zostać bogatym, piłkarskim hegemonem, drużyną przewodził człowiek, który, zdaniem wielu, był zbyt wykwalifikowany, by przejmować klub zagrożony spadkiem do League Two, czyli trzeciego poziomu rozgrywkowego w Anglii. W Manchesterze twierdzi się, że to właśnie on położył podwaliny pod przyszłe sukcesy „Citizens”.
W dwa lata wygrzebał piłkarzy z trzecio- i drugoligowych boisk, w 2001 roku wniósł ich znów na salony Premier League, ale tam, mając nieporównywalnie niższy budżet od reszty, nie zdołał utrzymać klubu w elicie. W całym sezonie City wygrało zaledwie 8 gier.
Jego przygoda na Maine Road zakończyła się awanturą, gdy Royle wniósł do sądu powództwo przeciw władzom Manchesterowi City, którzy zwolnili go za „niekompetencję”. Menedżer domagał się również wypłaty ze strony klubu wypłaty należnej gratyfikacji. Zasłynął także z seksistowskich wypowiedzi. Kiedy do prowadzenia meczu jego drużyny wyznaczono sędzię, pytał dziennikarzy: „Jak można podjąć odpowiednią decyzję, jeśli nigdy nie było się zaatakowanym wślizgiem od tyłu przez stukilogramowego obrońcę?”.
Manchester United: Ole Gunnar Solskjaer (24 zwycięstwa, 13 remisów, 13 porażek, 48 wygranych spotkań)
Gdy Sir Alex Ferguson oddał stery i odszedł na emeryturę, eksperci zgodnie uznali, że zostawia drużynę-samograj i ktokolwiek usiądzie na jego fotelu, z miejsca osiągnie wielkie sukcesy. Tymczasem karuzela „Czerwonych Diabłów” wysadzała kolejnych trenerów ze znakomitymi referencjamii: Davida Moyesa, Louisa van Gaala oraz Jose Mourinho. Postawiono więc na trenera bez dorobku, ale za to z dobrze kojarzącym się na Old Trafford nazwiskiem.
Niestety, po solidnych wynikach na stanowisku trenera tymczasowego, przyszedł duży regres, gdy OGS otrzymał misję stałego prowadzenia zespołu. Ekipa po raz pierwszy od inauguracyjnej kampanii w Premier League w sezonie 1992/93, nie skolekcjonowała nawet 40 punktów po 24 rozegranych meczach. United wpadło w pułapkę, ale działacze nie zamierzają się uginać pod presją i nadal wierzą, że Norweg zdoła w tym sezonie wywalczyć awans do Ligi Mistrzów. Dzięki młodemu i wciąż poprawiającemu się zespołowi, przyszłość „Czerwonych Diabłów” nie wygląda tak źle jak kilka miesięcy temu, jednak statystycznie 47-letni Solskjaer nadal figuruje w tabelach jako najgorszy menedżer w najnowszej historii klubu.
Tottenham: Jacques Santini (3 zwycięstwa, 4 remisy, 4 porażki, 27% wygranych spotkań)
Francuz przybył do Tottenhamu przed sezonem 2004/05 z imponującą reputacją, świetnym CV i rekomendacjami. Wcześniej przekształcił Lyon w siłę, z którą należało się liczyć w całej Europie i przez dwa lata trenował reprezentację Francji.
Jednak rozdział jego kariery w “Spurs” to pasmo niekończących się porażek. W ciągu krótkiego stażu zdążył zwyciężyć tylko w trzech potyczkach. Zaskakująco ogłosił rezygnację po trzynastej kolejce, a Londyn opuścił oficjalnie z powodów osobistych. W prasie informowano jednak, że do odejścia doprowadził szereg nieporozumień z ówczesnym dyrektorem sportowym Frankiem Arnesenem. Dopiero po jakimś czasie przyznał, że błędem było zawarcie umowy z Tottenhamem w trakcie Euro 2004, gdy oczy całej Francji patrzyły na niego jako selekcjonera „Les Bleus”. - Wykopałem sobie wtedy grób, z którego nie potrafiłem się wydostać - żalił się później w wywiadach.
Wolverhampton: Terry Connor (0 zwycięstw, 4 remisy, 9 porażek, 0% wygranych spotkań)
Lekcja dla prezesów, którzy myślą, że paniczna zmiana trenera pomoże zawrócić statek pewnie zmierzający na wystające skały. Drużyna Micka McCarthy’ego z 2012 roku niebezpiecznie zbliżała się do strefy spadkowej, ale wciąż miała bezpieczną przewagę, kiedy zarząd struchlał i zwolnił szkoleniowca, dając wolną rękę jego asystentowi. Terry Connor nie powstrzymał jednak zjazdu i zaliczył najgorszy etap pracy w dziejach Premier League. Nie udało mu się wygrać ani jednego meczu, w 13 grach Wolves zdobyli zaledwie 4 punkty, a stracili aż 33 bramki.
„Wilki” oczywiście spadły z ligi z hukiem, ale nawet pobyt w grupie słabszych rywali nie zatrzymał spirali nieszczęść i zaledwie po roku drużyna, osiągająca teraz świetnie wyniki w Premier League, znalazła się w League One. Po drodze pracę straciło dwóch kolejnych szkoleniowców. Czarnoskóry trener, niechlubny rekordzista rozgrywek, nie otrzymał od tamtego czasu żadnej propozycji samodzielnego prowadzenia klubu i dziś znów jedynie asystuje McCarthy’emu, już w barwach reprezentacji Irlandii.
Tobiasz Kubocz