Totalny futbol i totalna zapaść. Dziś nad Holandią znowu wyjrzało słońce
Badacze historii wiedzą to od dawna: kultury, cywilizacje i wielkie mocarstwa powstają i upadają cyklicznie – przykładów tego można znaleźć co niemiara. Podobnie sprawa ma się z piłką nożną. Tu ciekawym całokształtem jest holenderska droga do wielkości, pokiereszowana bolesnymi upadkami, ale też koronowana pięknymi ideałami i fantastycznymi piłkarzami. Oto na przełomie dekady Oranje znajdują się na granicy wyjścia z przeciętności do drużyny, którą będziemy mogli zapamiętać przez lata.
Holendrzy są bowiem na drodze odbudowy wielkiej reprezentacji, choć zajmie to pewnie nieco czasu. Reprezentacja „Pomarańczowych” już wcześniej napisała super-ciekawą historię rywalizacji na Mistrzostwach Świata, ale jest to opowieść bez szczęśliwego zakończenia.
W 1974 stała się drużyną ocierającą się o złoto, ze wspaniałymi piłkarzami, pięknym stylem, ale bez ostatecznego triumfu. W 2010 i 2014 roku ponownie zbliżyła się do wymarzonego celu – ciągle jednak brakowało stempla. I szczęścia. Od tamtego czasu sprawy przybrały zły bieg: Louis van Gaal uciekł do Manchesteru, a Guus Hiddink, a za nim również i Danny Blind nie byli w stanie ustabilizować tego, co prawdopodobnie było już jedynie tonącym statkiem.
Belle Epoque
Wzrost popularności piłki nożnej w Holandii przypadł na najlepszy dla tego kraju czas. Jeszcze w latach 50. można było zobaczyć wiejskie pustkowia wypełnione wszędobylskimi kanałami. Państwo miało się zmienić w ciągu dwudziestu-trzydziestu lat, a futbol nie stanowił wyjątku.
Wszystko za sprawą Rinusa Michelsa, trenera zatrudnionego przez Ajax Amsterdam (wówczas w połowie profesjonalny klub), który całkowicie zmienił sposób postrzegania tej dyscypliny. Chodziło o podania, nie drybling lub fizyczność, dominujące w przeszłości. Teraz do słowników piłkarzy wpajało się dwa terminy: klepki i szukanie przestrzeni.
W ciągu kilku lat Michels został powołany na trenera reprezentacji Holandii, gdzie również tam wpoił swoją filozofię. Pokazał światu całkowicie świeżą drużynę piłkarzy o bladych twarzach, długich włosach i pomarańczowych koszulkach. Ekipa w 1974 roku na niemieckim mundialu została ponumerowana w kolejności, nie licząc Johana Cruyffa, który jako kapitan mógł nosić swoją kultową „czternastkę”. Dotarli do finału, gdzie jednak nie sprostali Niemcom z Franzem Beckenbauerem na czele. Nie trafili do galerii sław, ale jako drużyna została zapamiętana, jako jedna z najlepiej oglądanych w historii piłki. W tym roku zbudowano plany „Futbolu totalnego”.
Chude lata i odrodzenie
W latach 80. i 90. Holandia nie spełniła standardów określonych w poprzednich dekadach. Wyglądało na to, że w 2010 roku Oranje wrócili z przytupem, ale jednak nie grali klasycznego „totaalvoetbal”. Cruyff zarzucał wówczas selekcjonerowi Bertowi van Marwijkowi stosowanie zbyt zachowawczej taktyki. Dla ojców płynnego stylu ataku zabezpieczanie obrony dwoma „zaporami” - w postaci Van Bommela i De Jonga - było nie do zaakceptowania.
O ekipie z 2010 roku oczywiście nie można mówić, że dorównała poziomowi do tej z lat siedemdziesiątych, ale trzeba na nią spojrzeć jak na szklankę, w połowie pełną lub pustą. Dwóch defensywnych pomocników mogło się nie podobać, ale zostało to zrekompensowane z nadwyżką, ponieważ dało boiskową wolność trzem najlepszym holenderskim graczom: Robbenowi, van Persiemu i Sneijderowi.
Ktoś kiedyś powiedział, że „Jeśli Cruyff jest ojcem holenderskiego futbolu, to Louis van Gaal był jego dziwnym i szalonym wujkiem”. To właśnie ten kontrowersyjny szkoleniowiec przejął po van Marwijku stery reprezentacji w 2012 roku, a o jego stylu gry mówiło się, że to zdrada ideałów z lat 70. Oczywiście styl nie powodował wyłupywania oczu, ale to jednak nie było „to samo, co kiedyś”. Gdy po kolejnym turnieju kurz walki opadł, gdy trwała debata na temat estetycznego i atrakcyjnego ustawiania Oranje w taki sposób, żeby wygrywać, pokolenie najzdolniejszych wchodziło w jesień swoich karier. Upadek holenderskiej piłki znów się zbliżał, a szansa na zdobycie mistrzostwa zniknęła. Ponownie.
Wańka-wstańka
Pamiętacie teorię cywilizacji, wedle której one powstają i upadają cyklicznie? Cóż, ostatnich pięć lub sześć lat holenderskiego futbolu symbolizuje katastrofę o epickich rozmiarach. Ale dlaczego spadli z tak wysokiego szczytu w taką przepaść? Czy to tylko kwestia starzejących się graczy, czy też może obsesja na punkcie zespołu z ’74 roku?
Problem polegał na tym, że złote (ale tylko w opiniach!) trio: Sneijder, Van Persie i Robben rdzewiało jak rower pozostawiony na podwórku przez zimę. A talenty? Talenty niestety nie były gotowe do rywalizacji na arenie międzynarodowej. Wszystko trzymało się na włosku jeszcze po mundialu w 2010 r. Młodzi wchodzący do reprezentacji nie śmierdzieli zdolnościami, ale przynajmniej wiedzieli, co mają robić, jak się ustawiać. Drużyna po 2014 r. już nie wiedziała. Kultura futbolowa Holendrów popadła w samozadowolenie i przestała logicznie funkcjonować. Oranje nie pojechali na turniej do Rosji, a potrzeba odbudowy stała się najważniejsza.
Człowiekiem, które zadanie to wytworzenie klimatu rewolucji, jest Ronald Koeman, który sam wiele zawdzięcza nie tylko Barcelonie, ale też reprezentacji. Zwolniony z Evertonu ma teraz do dyspozycji całą pulę fantastycznych, młodych piłkarzy, wyszkolonych w myśl filozofii Ajaxu.
Recepta doskonała?
Zacznijmy jednak od tych, którzy w „Ajacieden” nigdy stopy nie postawili. To duet obecnie szefujący linii defensywnej i środkowej u triumfatora Ligi Mistrzów. Virgil van Dijk i Georginio Wijnaldum tworzą bardzo elastyczny, ale zwarty kręgosłup łączący się na szczycie z tymi, którzy dopiero gotowi są podbić Europę.
Dwoma młodymi talentami gotowymi na powrót Holandii na szczyt są wychowankowie z Amsterdamu i do niedawna zawodnicy Ajaxu: Matthijs de Ligt i Frenkie de Jong. Od zeszłego sezonu to absolutny top na ich pozycjach. Matthijs wyglądał na dojrzałego mężczyznę w zespole chłopców, gdy w 2017 roku mierzył się w finale Ligi Europy z Manchesterem United. Miał wtedy 17 lat. Frenkie z kolei w Barcelonie udowadnia, na czym polega działanie mikstury spokoju, stabilizacji, prostych, ale efektownych rozwiązań na boisku i nadawania tempa całemu zespołowi. Jego główna zaleta to minimalistyczna gra na zasadzie „mniej znaczy więcej”, chęć ciągłego szukania przestrzeni oraz przełamywania linii.
Pula talentu wykracza oczywiście poza amsterdamski zaciąg. Gwiazdą ekipy jest nadal Memphis Depay. Piłkarz, który odbudowuje się w Lyonie po zupełnie nieudanej przygodzie w Manchesterze United. Wygląda na gotowego do pociągnięcia Holendrów w kierunku sukcesów, ale należy pamiętać, że już raz był do tego zobowiązany i zakończyło się to niepowodzeniem.
Obecnie zespół Koemana to połączenie doświadczenia, rutyny z młodością i nieobliczalnością. Brzmi jak perfekcyjny przepis piłkarskiej pani domu? Trudno spodziewać się zakalca, kiedy w każdej formacji mamy kogoś, kto w razie problemów na boisku, jest w stanie podźwignąć drużynę i użyć swych przywódczych wpływów. Z drugiej strony mamy zawodników, którzy dopiero mają szansę urosnąć dzięki grze z europejską czołówką.
Tu najbardziej wyróżniają się zawodnicy PSV. Prawy obrońca Denzel Dumfries, jeden z ciekawszych graczy swojego pokolenia na tej pozycji oraz objawienie sezonu Donyell Malen, napastnik, który w 9 dotychczasowych meczach ligi holenderskiej dziesięciokrotnie wpisał się na listę strzelców. A nie można zapominać przecież o dobrych genach w osobie Justina Kluiverta, ogłoszonego wielkim talentem, za nastolatka sprzedanym do Romy, ale wciąż jeszcze nie potrafiącym rozstrzygać o wyniku spotkań.
--
Pozostaje więc tylko jedna kwestia do rozwiązania: czy Holendrzy mogą zrównoważyć „styl z 1974 roku” ze zwycięską mentalnością? 45 lat temu mieli ideologię futbolu totalnego, w 2010 roku z kolei potrafili wygrywać, doprowadzając, umówmy się, przeciętną drużynę aż do finału mistrzostw świata w Johannesburgu. Czy na EURO ponownie urośnie wielka ekipa na miarę zamierzchłych legend? Dotarcie do finału Ligi Narodów, pokonanie na wyjeździe Niemców, wskazują, że możemy być świadkami narodzin drużyny niezwykłej. I to w zaledwie kilka lat po największej katastrofie z ich udziałem.
Tobiasz Kubocz