Ten finał Pucharu UEFA przeszedł do historii. Słynny trener zamykający graczy w toalecie i zmiennik z baru
Najważniejszy mecz w życiu piłkarza to wydarzenie, którego się nie zapomina i nawet po latach potrafi się odtworzyć z niego każdą minutę. Z najdrobniejszymi szczegółami. Szwedzki piłkarz Glenn Schiller wyjątkowo dobrze zapamiętał takie spotkanie. Ale niekoniecznie z rzeczy, które robił na boisku. Poznajcie niesamowitą opowieść sprzed prawie 40 lat!
Można z pewną dozą pewności powiedzieć, że Glenn Schiller nigdy nie należał do grupy najbardziej znanych piłkarzy w ojczystym kraju. Bardzo mało możemy się o nim dowiedzieć nawet ze szwedzkiej Wikipedii. Wpis o nim jest nader skromny, zawiera trochę ponad 200 znaków. Oprócz sympatycznego szczegółu, że uwielbiali go kibice IFK Goeteborg i Djurgardens, wymyślając nawet specjalną piosenkę na jego cześć, to nie znajdziemy tam zbyt wielu szczegółów. W opisie tej kariery brakuje kilku dość ciekawych anegdot.
Schiller kopał piłkę na poziomie ligowym. Nigdy specjalnie się nie wyróżniał. Ot, całkiem solidny obrońca lub pomocnik. Czupurny, zawsze z zawziętą twarzą. Nie odstawiał nogi, nie oszczędzał kości. O technice zapomnijmy, pojętność taktyczną również możemy spokojnie ominąć. W szwedzkiej ekstraklasie w latach 80. nikt nie zwracał na to uwagi. Kibice domagali się wystawiania zawodników z serduchem do gry, którzy jeździli “tyłkami” po murawie, a trenerzy z grona takich wybierali “najbardziej rozsądnych”. Schiller z rozsądkiem miał jednak tyle wspólnego, co Marcin Najman z profesjonalnym sportem.
Koledzy nazywali się go “Disco”, a pseudonim nie wziął się znikąd. W szatni żartowano sobie, że nikomu nie udało się nigdy dodzwonić na domowy numer Glenna, bo większość czasu spędzał na balangach - w domach uciech lub w barach. Szwed czerpał z życia to, co najlepsze, a z trenerami zawsze szedł na układ, że odstawiał używki na dwa dni przed meczem. Najlepszy przedstawiciel osobowości piłkarza-przypała. A najciekawsza część tej opowieści to historia, gdy niemalże przegapił swój największy sukces sportowy przez to, że los urządził mu prawdziwą dyskotekę w toalecie. Akurat w trakcie finału Pucharu UEFA.
Jedni w szatni, inni w toalecie
Był sobie kiedyś zespół, którego nic nie mogło powstrzymać. Bynajmniej nie chodzi o to, że ów klub nie wyrabiał z pieniędzmi, właściwie balansował na cienkiej granicy wypłacalności, a fanklub sfinansował wyjazd piłkarzy na ćwierćfinał w Walencji. A już na pewno nie chodzi o to, że w ostatnim, decydującym meczu rozgrywek nagle jeden z ich zawodników rozpłynął się jak kamfora w czeluściach podziemi stadionu. Był to rok 1982 i mówimy o IFK Goeteborg, w owych czasach szwedzkiej potędze sportowej. Podopieczni znanego wszystkim kibicom Svena-Gorana Erikssona wygrali u siebie z Hamburgerem SV 1:0, bardzo szczęśliwie, grając na błotnistym boisku. W rewanżu (finały grało się wtedy systemem mecz/rewanż) nadal więc uważano ich za outsidera.
Szwedzi jechali do Hamburga z duszą na ramieniu. Przeciwnicy naprawdę mieli wtedy kim straszyć. W pomocy szalał duet Felix Magath-Thomas von Heesen, a w ataku spustoszenie siał Horst Hrubesch, mistrz Europy i król strzelców Bundesligi. “Disco” nie liczył na występ w pierwszym składzie. W tym sezonie Eriksson stawiał na reprezentanta drużyny narodowej Glenna Hysena (który później zrobił całkiem niezłą karierę we Fiorentinie i Liverpoolu), skałę nie do sforsowania. Schiller był jednak ważnym ogniwem drużyny, “pierwszym do wejścia”. I to powtórzyło się podczas starcia na Volksparkstadion.
Drużyna miała swoją tradycję, rutynę, którą przerabiała przed każdym ważnym spotkaniem. Trener prosił, by w szatni pozostała tylko jedenastka desygnowana do gry od pierwszej minuty. Rezerwowi musieli spędzać tę chwilę… w toalecie. Zamiar był taki, że najważniejsi aktorzy spektaklu mieli się odprężyć przed spotkaniem w najwęższym gronie. Gracze z ławki dokładali niepotrzebnej presji. Kiedy więc nabuzowana jedenastka wychodziła z szatni, dopiero wtedy pozostali mogli wyjść z toalety i skierować kroki na murawę. Ale nasz bohater przesiedział w łazience nieco dłużej niż planował.
Akurat oddawał mocz, kiedy nadszedł sygnał rozpoczęcia meczu. W toalecie już nikogo nie było, a odpowiedzialny “gospodarz” stadionu w międzyczasie wykonał swoje obowiązki i zamknął szatnię. Standardowa procedura. Pamiętajmy, że Niemcy mają fioła na punkcie przestrzegania regulaminów od pierwszego do ostatniego punktu. “Disco” znalazł się w potrzasku, a spotkanie trwało w najlepsze. Sytuacja cokolwiek mało komfortowa.
Zmiana w biegu
Krótko po jego rozpoczęciu, Hysen doznał kontuzji, a Eriksson chciał go wymienić na Schillera. A ten w tym czasie stał samotnie w szatni i walił pięściami w zamknięte drzwi. Nikt ze szwedzkiej drużyny do tej pory nie zauważył, że na ławce brakowało jednego rezerwowego. Trener kręcił głową z niedowierzaniem: “Gdzie jest Schiller?!”. Po meczu tłumaczył się, że normalnie nie myśli się o takich drobiazgach, jak przeliczanie członków ekipy. Był zbyt zaaferowany rywalizacją. IFK nie broniło się, tylko ruszało do ataku!
W tej jednak 18. minucie rozegrały się chwile dramatu. Szwedzi mieli piłkarza na noszach, a jego zmiennik wsiąkł. Asystent Gunder Bengtsson rozkładał bezradnie ręce i już kazał rozgrzewać się kolejnemu rezerwowemu, kiedy zauważył, jak przez tunel sprintem przebiega Schiller. Szatniarz musiał wreszcie usłyszeć krzyki wydobywające się z pomieszczenia. Eriksson nie wiedział, co się dzieje. Sądził, że “Disco” przezornie wcześniej ruszył z rozgrzewką. W każdym razie - natychmiast posłał go do gry.
- Zanim dotarłem do szkoleniowca usłyszałem, że wchodzę! Zimne mięśnie, zero przygotowania. Nie znałem nawet wyniku, ani tego, kogo zmieniam. No dobra, to jedziemy! - wspominał niesforny obrońca kilka lat później.
Mecz był znakomity. Siedem minut po wejściu Schillera Tommy Holmgren dośrodkował, a Dan Corneliusson pięknym wolejem strzelił “pod ladę”. Szwedzi wyszli na prowadzenie, którego nie oddali do końca. W drugiej połowie dołożyli jeszcze dwa trafienia i upokorzeni Niemcy zostali z pustymi rękami. IFK jako pierwszy szwedzki klub zdobył europejskie trofeum. A “Disco”? Do dziś jego dawni klubowi koledzy śmieją się, że toaleta była dla niego ważniejsza niż finał Pucharu UEFA.