Tak "toksyczny despota" stał się królem ligi hiszpańskiej. 10 lat Diego Simeone w Atletico

Tak "toksyczny despota" stał się królem ligi hiszpańskiej. 10 lat Diego Simeone w Atletico
Joaquin Corchero / Press Focus
Jego sytuacja wydaje się idealna. Nie chodzi tylko o roczną pensję w wysokości 32 milionów euro rocznie. Patrząc na osiągnięcia, wsparcie właściciela, charyzmę i zaangażowanie - nie ma bardziej wpływowego trenera na świecie. Diego Simeone i Atletico obchodzą aluminiowe gody, a jeszcze dziesięć lat temu jego zatrudnienie było ruchem najwyższego ryzyka.
Jesień 2011 roku. Nowy sezon nie rozpoczął się zbyt dobrze dla Atletico pod wodzą Gregorio Manzano. Do grudnia drużyna zajmowała dziesiąte miejsce w tabeli i bliżej jej było do strefy spadkowej niż do europejskich kwalifikacji. Kibice na Vicente Calderon odwracali się od graczy, wielu postrzegało zespół jako nieudolny i nie wykorzystujący w pełni swych talentów. Podjęto radykalne środki. Sięgnięto po kogoś, kto miał wstrząsnąć grupą. Wystarczył jeden telefon do Diego Simeone.
Dalsza część tekstu pod wideo

Miał być “katastrofą”

Atletico zawsze postrzegało siebie jako drużynę zwykłych madrytczyków, w przeciwieństwie do Realu, fioletowo-białego bastionu hiszpańskiej rodziny królewskiej. Jeśli ktoś idealnie pasował do dziedzictwa Atleti, to właśnie on. Urodził się i wychował w Argentynie. W latach 1994-1997 i 2003-2004 jako piłkarz stanowił ostoję “Rojiblancos” dzięki swojemu niezłomnemu oddaniu sprawie. Po zakończeniu sportowej kariery zarządzał czterema argentyńskimi ekipami, ale z mieszanymi rezultatami. Spędził pół roku próbując utrzymać Catanię w Serie A, jednak misja go przerosła i wrócił do ojczyzny, by objąć dowództwo nad Racingiem w 2011 roku.
Miguel Angel Gil, prezes Atletico i syn słynnego oraz kontrowersyjnego Jesusa Gila, w trudnym okresie zastoju, szukał odpowiedniego następcy Manzano. Ktoś z jego otoczenia wpadł na pomysł, by zaryzykować z Simeone. Diego, delikatnie mówiąc, nie miał dobrych rekomendacji u poprzednich pracodawców.
- Prezes River Plate mówił o nim bardzo źle. We Włoszech to samo. Katastrofa - wspomina młodszy z rodziny Gilów.
Wszyscy go ostrzegali, by trzymał się z daleka. Trenera oceniano jako toksycznego, wiecznie skłóconego z ludźmi despotę. Mimo to Gil pamiętał oddanie, jakie Simeone wykazywał jako kapitan “Atleti”. Sam Argentyńczyk przyznaje, że nie miał doświadczenia, by zarządzać klubem o wielkości i ambicjach “Los Colchoneros”.
- Miguel Angel znał mnie lepiej niż inni. I widział we mnie coś, czego inni nie dostrzegali - mówił po latach.
Kiedy przejął kontrolę nad klubem podczas przerwy świątecznej w 2011 roku, zespół zajmował wspomniane dziesiąte miejsce w La Liga i odpadł już z Copa del Rey. W ciągu 3600 kolejnych dni, w czasie których Real Madryt ośmiokrotnie, a Barcelona siedmiokrotnie zmieniały menedżerów, wygrał 322 spotkań, zremisował 124 i przegrał 90. Godna pozazdroszczenia średnia powyżej dwóch punktów na mecz. Dwie z tych porażek miały miejsce w finałach Ligi Mistrzów, obie z Realem Madryt.
Paradoksalnie, te dwie klęski jak nic innego wzmocniły reputację menedżera z obsesją na punkcie wygrywania. Udział w finale LM dwa razy w ciągu trzech lat podniósł rangę klubu, przyciągnął zainteresowanie klasowych graczy, którzy przed kadencją Simeone wyśmiewaliby oferty, a dziś niektórzy z nich zabijają się, by móc pracować z jednym z najbardziej wymagających fachowców na tej półkuli.

Jedyna gwiazda

Dekadę temu zastał zgliszcza, ale przejmując kadrę zagubionych, przegranych piłkarzy trener doskonale wiedział, co należy zrobić. Podczas prezentacji na Vicente Calderon w grudniu 2011 roku mówił:
- Musimy wrócić do wartości, które przeniosły temu klubowi chwałę. Musimy być drużyną przypominającą “aguerrido”, odważnego wojownika. Chcę agresywnej, silnej, szybkiej, kontratakującej ekipy. To jest co, co fani Atletico zawsze kochali.
Dlatego Simeone stworzył własną filozofię piłkarską. Niespełna sześć miesięcy po tej konferencji “Rojiblancos” wygrali Ligę Europy, pokonując w finale w Bukareszcie Athletic Bilbao 3:0. Końcowy efekt przemiany można było zobaczyć dwa lata później. W swoim trzecim pełnym sezonie w roli menedżera skonstruował drużynę, która przez większość meczu oddawała piłkę rywalom, a mimo to często odnajdywała sposób, by wygrać. Wykorzystywanie kontrataków, zmiany systemu bronienia się, raz nisko, raz wysoko, dominowanie w grze bez piłki. To dzięki spójności, kondycji i nieprawdopodobnym zrywom “Atleti” sięgnęło po tytuł. Pierwszy od 1996 roku. Wtedy narodziło się słynne Cholismo.
Nie jest jednak tak, że Simeone pozbawiał najlepszych statusu gwiazdy. Nie ulega wątpliwości, że przez Atletico przewinęło się wiele znakomitych indywidualności. W czasie swojej kadencji postawił m.in. na Diego Costę, Thibaut Courtois i Antoine’a Griezmanna. Następnie pozwalał na ich sprzedaż w szczycie formy, by sfinansować transfery ich następców. W ciągu dekady, kiedy w Barcelonie rządził i dzielił Leo Messi, a potęgę Realu uosabiała postać Cristiano Ronaldo, twarzą “Rojiblancos” był ich szkoleniowiec. To podejście Simeone okazało się bardziej skuteczne niż którykolwiek z zawodników, którym powierzono realizację planu.

Kwadratowy stół i miejsce w autobusie

Robi wiele dla zjednoczenia zespołu. Właściwie, mógłby zrobić wszystko. Na przykład kazał zamówić wielki stół w kształcie kwadratu. Na tyle duży, aby pomieścił wszystkich 24 graczy, których zabiera na dany mecz. Instrukcje są jasne: proszę postawić po sześć krzeseł z każdej strony, musi bowiem widzieć każdego. Żadne miejsce nie jest lepsze od innego. Jeśli jakiś hotel nie ma takiego stołu i nie może zamówić, trudno, w takim razie szukamy innego hotelu. Myślicie, że to zasady wpojone specjalnie na jakieś ultra ważny mecz? Półfinał czy finał Ligi Mistrzów? Nic z tych rzeczy. To polecenie, które wydał asystentowi w Wolfsburgu, gdzie Atletico przygotowywało się do sezonu. Połowa kadry zresztą odpoczywała jeszcze w Hiszpanii.
Ma to jakiś cel. Kiedy został trenerem Atletico, zastał drużynę podzieloną. Piłkarze grupowali się w mniejsze kliki. W zależności: młodzi-starzy, Hiszpanie-obcokrajowcy, obrońcy-napastnicy. “Cholo” zrozumiał, że aby sprostać wyzwaniu, ukąsić w którymś momencie Real lub Barcelonę, jego team potrzebuje jedności. Uznał, że to jedyny sposób, by przynieść “Los Colchoneros” mistrzostwo i zrekompensować braki w talentach, gwiazdach, finansach.
Od momentu przejęcia Atletico 10 lat temu, 51-letni Simeone nie pozostawiał niczego przypadkowi. Przed każdym spotkaniem, od towarzyskim po finał Ligi Mistrzów, postępuje w identyczny sposób. Na przykład siedzi na tym samym miejscu po lewej stronie w pierwszym rzędzie autobusu, a obok niego nikt nie może usiąść. Woli, aby przejazdy były jak najkrótsze, dlatego często ekipa stacjonuje nie w najwygodniejszych ośrodkach, a tych najbliżej stadionów.
Drugi triumf na krajowym podwórku, mistrzostwo w poprzednim sezonie, miało potwierdzić jego ponadprzeciętny warsztat, umiejętność dobrego zarządzania grupą ludzi o odmiennych charakterach i wreszcie zmysł taktyczny. A mimo to nadal pojawiają się głosy, że tytuł bardziej był efektem słabości nękanej finansowymi problemami Barcelony i “sezonem przejściowym” Realu.
Wielu nadal narzeka na defensywny styl, niektórzy nawet w poprzednim mistrzowskim sezonie domagali się zmian, powiewu świeżej energii na ławce. Jednak “El Cholo” to nadal “El Cholo”, trener, który rozumie Atletico lepiej niż kto inny. Bardziej niż Simeone zmieniają się piłkarze, ale on sam nadal wymaga tego samego. Pozostaje tak samo ożywiony jak zawsze. Macha rękami na linii, wybiega daleko poza strefę techniczną, wykrzykując instrukcje. On się nie starzeje.

Przeczytaj również