Tak Real Madryt "gnoi" kolejną legendę. "Mbappe i Haaland powinni to wziąć pod uwagę"
Real Madryt ciągle cierpi po wstydliwej porażce 0:4 w El Clasico. Nie wiedzieć jednak dlaczego, komentatorzy za ofiarę blamażu wzięli sobie kogoś, kto nie zagrał w meczu ani minuty. Kogoś, kto w ogóle nie ma wpływu (nie w 100% z własnej winy) na formę “Królewskich”. Chłopcem do bicia okazał się Gareth Bale. I tym razem należy go wziąć w obronę.
“Pasożyt Bale przychodzi z zimnej i deszczowej Wielkiej Brytanii. Osiadł w Hiszpanii, w Realu Madryt, gdzie, ukrywając swoje zamiary, najpierw okazał pracowitość i miłość do piłki, ale wkrótce jego natura sprawiła, że zaczął wysysać krew, nie dając nic w zamian”.
To nie narracja z filmu przyrodniczego czytana głosem Krystyny Czubówny. To nawet nie parodia, ani artykuł z jakiejś gazetki powiatowej. To tekst okładkowy z najważniejszego sportowego dziennika w Hiszpanii. Najbardziej odrażający w historii redakcji. Tekst, który przelał czarę goryczy i dał nową odsłonę wojny na linii Gareth Bale-media.
Walka z wiatrakami
Wszyscy wiedzieli, że tak to się skończy. Że to było nieuniknione. W świecie, w którym zarówno kluby, jak i media traktują piłkarzy jak towar, konfrontacja wydawała się oczywista. Jednak to, co wydarzyło się między opętanym obsesją na punkcie Realu madryckim dzienniku “Marca” a Garethem Bale’em, to niewiarygodna wręcz małostkowość i nowy poziom bezczelności.
Spektakularny dublet Walijczyka w meczu z Austrią w półfinale baraży do mistrzostw świata wywołała rozdarcie tylnych części pleców zarówno w redakcji gazety, ale też w “El Chiringuito”, programie piłkarskim, który zyskał sławę dzięki niepokojąco dziwnym relacjom z wygasającego kontraktu Leo Messiego, a także z transferowej sagi Kyliana Mbappe. Tym razem wzięli się tam za 32-letniego skrzydłowego. I nie mieli litości.
Było więc całkiem jasne, że Bale miał komuś coś do przekazania, gdy po pierwszym golu podbiegł do mikrofonu i krzyknął “Ssijcie!”. Nikt nie miał wątpliwości, kto miał być adresatem tej krótkiego, zwięzłego, lecz całkiem treściwego przekazu. “Marca” określiła piłkarza mianem “pasożyta”, z powodu przekonania, że zależy mu jedynie na pieniądzach, nie na reprezentowaniu swojego klubu. Po meczu absurdalna histeria “El Chiringuito” wskoczyła na jeszcze wyższy level. Otóż jeden z tzw. ekspertów jednoznacznie stwierdził, że facet, który zapewnił “Los Blancos” cztery triumfy w Lidze Mistrzów, powinien zostać natychmiast zwolniony. Obłęd.
Drugiego z tych komentarzy nie można nawet traktować poważnie. Real nie ma w zwyczaju zwalniania kogokolwiek z powodu nieprzychylnych materiałów prasowych czy telewizyjnych opinii, zwłaszcza że klub sam często musi się mierzyć z mediami. A nawet gdyby jakimś cudem działacze pożegnali się przedwcześnie z zawodnikiem, to biorąc pod uwagę, że jego kontrakt wygasa z końcem czerwca, wątpliwe, aby była to największa katastrofa, z jaką musiałby się zmierzyć piłkarz-milioner. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy. Pacta sunt servanda. Umów należy dotrzymywać. Bale ma pełne prawo do tego, by świadczyć pracę na rzecz “Królewskich”.
Wśród najlepszych
Pozostaje kwestia tego, czy dla klubu, który uzurpuje sobie tytuł “największego na świecie”, ta sytuacja działa na jego korzyść. Jako piłkarska potęga zawsze będzie potrzebować najlepszych, najbardziej utalentowanych graczy. Czy cholerycznie nastawieni dziennikarze i propagandowe tuby nie wyświadczają aby niedźwiedziej przysługi ukochanej drużynie? Kto chciałby przyjść do zespołu, wokół której panuje wybitnie antyludzka atmosfera, a kultura medialna otaczająca Santiago Bernabeu praktycznie nie istnieje? Czy pomagają sprawie, misji, jaką jest sprowadzenie tego lata Kyliana Mbappe i Erlinga Haalanda? Szczerze mówiąc, każdy na ich miejscu powinien przeanalizować casus Garetha.
To prawda, że od momentu, gdy Walijczyk przedłużył kontrakt, czyli od października 2016 roku, już był w fazie schodzącej, ale bez niego nie byłoby na pewno tego ostatniego trofeum Ligi Mistrzów (dwa gola w roli zmiennika w finale w Kijowie). Pozostawał lojalny Realowi. Regularnie odrzucał możliwości powrotu do Premier League. Zmagał się z licznymi kontuzjami, bo po prostu nie mógł utrzymać wysokiego poziomu przez większą część sezonu. Nadal jednak to legenda drużyny. Kolejna legenda, z którą “Królewscy” nie potrafią pożegnać się w zgodzie. Tak jak to stało się z Ikerem Casillasem czy, poniekąd, z Sergio Ramosem.
Kilka istotnych statystyk. Bale odejdzie z większą liczbą bramek (106) niż supergwiazdor Ronaldo (104), z całym workiem asyst (67), którego nie powstydziłby się nawet David Beckham (51). Półka trofeów (17) zdobytych w koszulce Realu też wygląda okazalej niż choćby w przypadku największej z legend “Los Blancos” Zinedine’a Zidane’a (6). Ci rozsądniejsi będą pamiętali Garetha z solowego rajdu w finale Pucharu Hiszpanii, objeżdżającego Marca Bartrę i strzelającego przewrotką w finale Champions League, a ci bardziej zawzięci, z “śmietnikiem zamiast serca”, przywołują głupie uśmiechy, zabawę na trybunach, no i oczywiście transparent “Walia. Golf. Madryt. W tej kolejności”.
Przykład dla innych
Trudno zresztą oczekiwać, by Bale angażował się mniej w reprezentację. Z wieloma kolegami z kadry zna się od dziecka, a teraz stał się idolem dla młodych piłkarzy. To rekordzista pod względem strzelonych goli (38), a jako kapitan doprowadził drużynę narodową do półfinału EURO 2016, pierwszego turnieju Walii od 58 lat, zaś następnie do kolejnego mistrzowskiego turnieju na Starym Kontynencie. Nie wydaje się więc dziwne, że wprowadzenie Walii do katarskiego mundialu znaczyłoby dla niego więcej niż cztery trofea LM.
Jego oddanie nigdy nie było kwestionowane, w przeciwieństwie np. do Ryana Giggsa, jednego z największych piłkarzy swojego kraju, który w ciągu 16 lat wystąpił dla “Smoków” jedynie 64 razy (w tym samym czasie Bale przekroczył magiczną liczbę 100). Trudno więc oczekiwać, by piłkarz bardziej się skupiał na grze tam, gdzie go nie lubią.
Krytykowanie zawodnika za fakt, że nie wybiega na murawę, nie robi minut, a więc nie strzela też goli i nie notuje asyst wydaje się dziwny, bo przecież nie on decyduje o wyborze składu. Wszak leży to wyłącznie w gestii trenera głównego. Przez większość czasu pozostawał na wezwanie Carlo Ancelottiego, ale trudno winić zawodnika za to, że szkoleniowiec postanowił grać 13-14 ulubieńcami, innych zaś traktować jako koce grzewcze ławek rezerwowych.
Tymczasem Bale może kontynuować swoją przygodę z Walią i golfem. Kto mu zabroni? Skoro tak się o nim mówi w prasie, po co miałby kiwnąć palcem, skoro zostały mu dwa miesiące kontraktu? Postawmy się w jego miejscu. Czy będąc na okresie wypowiedzenia u pracodawcy, która nas oczernia, mielibyśmy motywację do wzmożonej pracy? Czy raczej odliczalibyśmy dni do otwarcia nowego rozdziału? Pytania retoryczne. Na Bernabeu też nikt nie będzie żałował Walijczyka. Może z wyjątkiem siepaczy z “Marki” i śmieszków z “El Chiringuito”. Oni wkrótce znajdą sobie nowe cele. To urok Madrytu. Trochę inny wymiar grania dla Realu.