Chcieli go w United, sprawdzał, czy oferta z Liverpoolu FC to nie żart. Tak Juergen Klopp zawładnął "The Reds"
Najpierw Europa, potem świat, a na końcu Anglia. Historia ostatnich czterech lat to gotowy scenariusz na oscarowe dzieło. Zatrudnienie odpowiedniego motywatora, a następnie wszystkich niedowartościowanych graczy, aby zbudować atak na poziomie globalnym. Zamurowanie dziur najdroższym obrońcą i bramkarzem świata. To dzięki temu można było zostać mistrzem Europy, świata i Anglii jednocześnie. To zmiany najbardziej widoczne, ale jest ich znacznie więcej. Co je łączy? Bez „normalnego człowieka ze Szwarcwaldu” nie byłyby możliwe.
A zaczęło się tak.
11 kwietnia 2014 roku o godzinie 22:00 Juergen Klopp spotkał się z Hansem-Joachimem Watzke, prezesem Borussii Dortmund, na drinku w monachijskim Park Hilton i powiedział mu, że podjął decyzję. „Zostaję”. Wcześniej, tego samego dnia, przed wyjazdem drużyny na mecz z Bayernem, trener BVB ciągle się wahał. Otrzymał kuszącą, niezwykle lukratywną ofertę z północno-zachodniej Anglii, szansę na przejęcie i zrewolucjonizowanie jednego z największych klubów na świecie. Nie, nie był to Liverpool.
Klopp odrzucił umizgi Manchesteru United i wielkie, dalekosiężne plany roztaczane przez prezesa Eda Woodwarda, ale nadal cieszył się zainteresowaniem klubów Premier League. Sześć miesięcy po tym, jak działaczy z United posłał, nomen omen, do diabła, pod dom podchodzili wysłannicy „Citizens”. A także i Tottenham pytał o jego usługi.
- Nasz sezon można było utopić w kiblu i po prostu czuło się, że Klopp będzie próbował czegoś nowego. To oczywiste, że nie chciał iść do innego niemieckiego klubu. Zawsze mówił, że nie uczy się angielskiego, ale potem widziałem, jak kontaktuje się z naszymi zagranicznymi piłkarzami. Na pewno dopracował język. Wiedziałem, że poleci na Wyspy. To jego scena - zdradzał w wywiadach Watzke.
Prawie dokładnie rok po tym, jak Klopp powiedział „nie” United, w końcu zerwał więź z Dortmundem. Zapowiedział, że zrezygnuje z finiszem sezonu 2014/15, zapewniając, że nie zamierza brać urlopu. A więc miał nowy klub. Przynajmniej w głowie. Westfalię opuszczał spełniony. Odwrócił losy drugiego co do wielkości klubu w Niemczech, zdobywając dwa tytuły ligowe, Puchar Niemiec i Superpuchar. No i dotarł z Borussią do pierwszego finału Ligi Mistrzów od 16 lat. Ostatni sezon mu zapomniano. Tego pomnika nie dało się zburzyć.
Negocjacje w Ameryce
Gdy czas Brendana Rodgersa na Anfield dobiegł końca, wiele osób kontaktowało się z agentem Kloppa, Markiem Kosicke, informując o rzekomych ofertach ze strony Liverpoolu. Jeden z nich chwalił się znajomością z Kennym Dalglishem, inni przedstawiali się jako właściciele „The Reds”. Najczęściej po drugiej stronie słuchawki siedzieli po prostu dziennikarze z „Daily Mail” lub „Daily Mirror”, prowokujący i liczący na minimalny, fałszywy ruch, dzięki któremu mogli opatrzeć nowy numer ich gazety szokującym tytułem. W końcu zadzwonił ktoś, kto rzekomo miał być szefem Liverpoolu. Ian Ayre. Czy moglibyśmy porozmawiać o Kloppie w roli nowego menedżera? „Możemy”. Kosicke zaproponował kontakt za pośrednictwem połączenia Skype, a gdy odłożył słuchawkę, przeszukał zdjęcia oficjela Liverpoolu w Internecie. Tak dla pewności. Zbyt wielu na świecie żartownisiów.
Wydarzenia przyspieszyły. Oficjalne spotkanie zaplanowano na 1 października w Nowym Jorku. Próby zachowania tajemnicy przez Kloppa i Kosicke spełzły na niczym. Został rozpoznany przez stewarda w samolocie. Czapka z daszkiem nie stanowiła większego kamuflażu. Na pytanie, po co leci do Nowego Jorku, odpowiedział rezolutnie i w swoim stylu: „Będziemy oglądać mecz koszykówki”, po czym w rozbrajający sposób wyszczerzył swe śnieżnobiałe zęby. Świetny manewr, panie Kloppo, kapitalny. Byłby jednak lepszy, gdybyś wiedział, że sezon NBA zaczynał się miesiąc później…
Po spotkaniu Mike Gordon, jeden z przedstawicieli klubu, zameldował prezesowi wykonanie zadania. - Klopp mógłby nie tylko prowadzić klub piłkarski, ale spokojnie zarządzać każdą międzynarodową korporacją - miał usłyszeć Ayre. W kategoriach czysto mentalnych to osobowość absolutnie wyjątkowa. Mógłby zaoferować „The Reds” to, czego nie znaleźliby nawet po drugiej stronie Atlantyku.
Podczas gdy Kosicke nadal dyskutował o wynagrodzeniu dla swojego klienta, Klopp spacerował po Central Parku. Dreptanie trwało dłużej niż się spodziewał, bo obie strony początkowo oddalały się od siebie, jeśli chodzi o możliwości finansowe. Ostatecznie udało się odnaleźć nić porozumienia. Po powrocie Kloppa do Niemiec, Gordon wysłał mu sms. „Słowa nie są w stanie wyrazić, jak bardzo jesteśmy podekscytowani”. W odpowiedzi, Juergen oznajmił, że również nie potrafi odnaleźć odpowiedniego słownictwa. Znał jednak jeden wyraz, który podsumowało jego uczucia.
„Wooooooow!!”.
Na własną modłę
Perfekcjonista. Każdą sesję starannie planuje wraz z personelem odpowiedzialnym za szkolenie. Następnie zwraca się do swoich graczy, aby po treningu szczegółowo opisali swoją pracę. To nie tylko menedżer. To trener. I psycholog. Wszystko w jednym. Każdy aspekt każdego dnia odnotowuje się w wielkiej bazie danych i analizuje się w najdrobniejszych szczegółach.
Od wszystkich wymaga punktualności. Wszystko ma działać jak w zegarku. Niemiecki „ordnung”, którego w innym angielskim klubie próżno szukać. Sukcesy jego i Liverpoolu są wynikiem zaciekłej osobowości. Ciężka praca kierownika i tych, którzy za nim stoją. Żyję w 100 procentach dla chłopców i z chłopcami - mówi.
Tu nie ma żadnych sztuczek i żadnej magii. To nie „Hollywood”, nic tu przypadkowo nie odmieniło historii klubu. Klopp jest liderem, strategiem i inspiracją. Ale oczywiście stoi za nim także zespół. Bez wątpienia sprawił, że gracze, których przejął, są lepsi. I to niezależnie od tego, czy zostali zakontraktowani przed jego przybyciem, czy ściągnął ich sam.
Jordan Henderson. Przyjechał na Anfield w 2011 roku. Miał wątpliwości do czasu, aż podniósł Puchar Europy w Madrycie w maju ubiegłego roku. Rozrzucany przez poprzednich trenerów po różnych pozycjach, nie potrafił na dłużej ustabilizować formy. Klopp nigdy się wobec niego nie zawahał. Po kilku latach reputacja „Hendo” osiągnęła status legendarnej.
Roberto Firmino. Gracz z gatunku „po co on tu przychodzi?”. Transfer zrealizowany w 2015 roku wzbudzał ogromne wątpliwości co do zarządzania nowymi piłkarzami przez grupę (tzw. „komitet transferowy”), która niegdyś była odpowiedzialna za znacznie więcej porażek niż sukcesów. Pod okiem Kloppa przeszedł do kategorii światowej klasy. Stanowi teraz wzór nowoczesnego napastnika. Strzelającego, podającego, angażującego się w każdej przestrzeni, w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła.
Virgil van Dijk, Mohamed Salah, Sadio Mane i Alisson Becker. Cała czwórka miała wysoką jakość po przyjeździe do miasta Beatlesów, znane i dobrze wypracowane nazwisko. I wszyscy stali się jeszcze lepsi po kilku latach pracy z Niemcem. Od czasu, gdy Juergen zainstalował się w klubowym budynku, działalność transferowa Liverpoolu to synonim wydajności. W styczniu tego roku, zanim jakiś klub pomyślał nad tym, jaki przeprowadzić ruch, „The Reds” już pozyskało nowego zawodnika. Z Takumim Minamino podpisano umowę o wartości zaledwie 8 milionów euro. Gdy trzeba, potrafią wydać znacznie więcej, ale ważne, by działać szybko i stanowczo. Tak na Anfield kilka lat temu zawędrował van Dijk. Jeszcze przed otwarciem okna transferowego wszystkie szczegóły zostały dopięte. To standard wprowadzony przez Niemca.
Młodzież uber alles
Nie buduje klubu dla teraźniejszości. Dba o przyszłość. Podczas swoich pierwszych dni w Liverpoolu widziano go wraz z dyrektorem akademii, spoglądającego na boisko treningowe w Melwood. Jest tam regularnym bywalcem. Mocno wierzy w to, by zanim wyda się duże pieniądze na „obce ciała”, najpierw spojrzeć we własne „wnętrzności”. Wie, że ma w juniorach złotych chłopaków. Ogrywa nastolatków w Pucharze Anglii, potrafi nimi wygrać z Evertonem i Shrewsbury Town. Rozwój takich zawodników jak Curtis Jones i Neco Williams oznacza, że Liverpool oszczędza kolejnych kilkadziesiąt milionów euro, które może później wydać na inne ambicje.
Od triumfu w Lidze Mistrzów nie wzmocnił pierwszej jedenastki. Nie widział takiej potrzeby. Twierdził, że „skład jest skompletowany” i jedynie, co można z nim zrobić, to pielęgnować. Klopp zasadniczo wierzy w postęp poprzez trening, a nie w przeczesywanie rynku transferowego. Dlatego nie zaangażował się w sprowadzenie Timo Wernera, mimo że przez cały rok mówiło się, że to Liverpool znajduje się na czele klubów ścigających się o jego podpis. Werner? Przecież mają 17-letniego Harveya Elliotta, który za pare lat być może przerośnie niemieckiego napastnika o kilka długości.
To nie to, że przedstawia „sentymentalną” wizję prowadzenia klubu. Wszystkie jego decyzje opierają się na twardej rzeczywistości. Klopp jest oszczędny, prawda, ale myśli strategicznie i biznesowo. To wszechstronna polityka, która odmieniła Liverpool do tego stopnia, że w oczach wielu to najlepsza drużyna w Europie. Politykę rekrutacyjną oparto na danych, pozbyto się emocji pod tytułem „ma serce do gry, może w przyszłości to zaprocentuje”. Po kilku latach system rejestruje więcej trafień niż pudeł. Gracze są odpowiednio szkoleni i ulepszani, a nie odrzucani lub oddawani.
Rewolucja nastąpiła także na boisku. W taktyce Kloppa pojawił się element paradoksu. Nie ma sztywnych reguł dotyczących przydzielonych pozycji. W tej drużynie bramkarze są pierwszymi podającymi, obrońcy atakującymi, pomocnicy obrońcami, skrzydłowi strzelcami bramek, a napastnicy biorą na siebie pierwszą fale uderzenia rywala. Pościg po całym prostokącie, odbiór i kontratak. Kluczem była także fizyczność, kolejny element do przepracowania. Każdy piłkarz wygląda na wyjątkowo sprawnego i silnego, podczas gdy przeciwnicy po prostu odpadają od ściany, wyczerpani po 80 minutach gry.
Zaufanie i zrozumienie
Całkowicie zrewolucjonizował myślenie o zarządzaniu drużyną, które pokutowało przez wiele lat w światowej piłce. Klopp akceptuje kliki, grupy i podgrupy w jego obozie. Uważa to za naturalne, społecznie wytłumaczalne, a nawet dobrze widziane. Nie ma sztucznego narzucania zasady „jeden za wszystkich” i asymilowania się za każdą cenę. Na przykład, kiedy Alisson i Fabinho przybyli na Anfield, to jedli i spędzali czas z rodakiem, Roberto Firmino, co pomogło im w aklimatyzacji. Dopiero później stopniowo dołączali do reszty towarzyskich grup. Mane, największy żartowniś z paczki, pomógł osiedlić się Naby’emu Keicie, ponieważ mają tego samego agenta. Klopp stawia na wolność wyboru i otwartość. Nie wtrąca się w życie drużyny.
Przekazał prowadzenie szatni Hendersonowi, Jamesowi Millnerowi, van Dijkowi i Georginio Wijnaldumowi. Utrzymuje dystans od wewnętrznego „sanktuarium” i pozwala piłkarzom na samodzielne rozwiązywanie trywialnych spraw wewnętrznych. Wie, że może zaufać tej grupie, jeśli chodzi o utrzymanie standardów, a to dzięki wymagającemu kapitanowi. „Hendo” zakazał członkom ekipy nawet wypowiadania słowa „mistrzostwo” aż do czasu, gdy fizycznie nie będzie ono zdobyte. Jego wpływ na pozostałych pozwala Kloppowi cofnąć się o krok. Nie oznacza to, że istnieje jakaś nieprzenikniona bariera między graczami, a menedżerem. Mogą na niego liczyć.
Jeśli więc drzwi do jego biura na pierwszym piętrze w Melwood są zamknięte, oznacza to jedną z trzech rzeczy: wykonuje prywatną rozmowę telefoniczną, a nikt nie chciałby słuchać niemieckich przekleństw, ma ważne spotkanie lub czyta coś, przy czym musi się w pełni skoncentrować. W pozostałym czasie pozostaje dostępny dla wszystkich. Po meczu może się napić piwa, ale nie stroni też od czerwonego wina. Zawsze w umiarze, bo „lubi się kontrolować”. W sytuacji gdy wybuchnie, a wcale nie zdarza mu się to rzadko, po pół godzinie przeprosi i wyjaśni sprawę. Nie ma trwałych oskarżeń i zatargów.
Jest takie niemieckiego słowo dla ludzi takich jak Klopp. „Menschenfaenger”, czyli ktoś, kto potrafi nakłonić ludzi do robienia rzeczy, które sami nie uważają za możliwe do zrealizowania. Niektórzy z takimi miękkimi umiejętnościami zostali politykami, inni przywódcami sekt. Klopp wykorzystał je dla robienia kariery szkoleniowej w futbolu. To dlatego gracze biorą sobie do serca podejście „wszystko albo nic” i dzięki temu zdobyli nieprawdopodobną liczbę bramek w samej końcówce, które gwarantowały im trzy punkty. Te „późne” gole dały im dziś tak bardzo upragnione mistrzostwo.
Chociaż Liverpool nie od razu rzucił wyzwanie lidze pod jego kierownictwem, bo w pierwszym sezonie z Niemcem na ławce drużyna zajęła tylko ósme miejsce, z każdym rokiem czyniła potężne postępy. W zakupionych nowych piłkarzach, w stylu, jaki prezentowali i w końcu w ligowych pozycjach: ósma, czwarta, druga i pierwsza. Gdy na konferencji prasowej przedstawiał się dziennikarzom, zapowiedział mistrzostwo w ciągu czterech sezonów. Typowa dla Niemca skrupulatność i ocena rzeczywistości. Trafił idealnie.
Kiedy Liverpool stracił tytuł w zeszłym roku ledwie o jeden punkt, byli tacy, którzy zastanawiali się, czy Klopp i jego paczka może odbić się od tak bolesnej porażki. Zespół zareagował stanowczo, a 30-letnie oczekiwanie zakończyło się imponującym wyczynem. Człowiek, który daje z siebie wszystko, poprosił swych podopiecznych o dopasowanie się do swojej mentalności i wszyscy zbierają teraz owoce z pięknie wyrośniętego drzewa. Nazywaj ich jak chcesz, farciarzami, gwiazdami czy przyzwoitymi grajkami. Ale spójrz na to, skąd przyszli i jaką długą drogę przebyli. Jak zostali odmienieni przez łebskiego faceta po przeszczepie włosów. I teraz nazwij ich mistrzami.