"Sknerus", który wprowadził Tottenham Hotspur na salony. Kibice muszą być cierpliwi, trofea zaraz same przyjdą

"Sknerus", który wprowadził Tottenham na salony. Kibice muszą być cierpliwi, trofea zaraz same przyjdą
screen youtube
Jest znany jako twardy negocjator i sprytny biznesmen. W ciągu dwóch dekad Daniel Levy całkowicie zmienił sposób postrzegania Tottenhamu na arenie międzynarodowej. Odnowił obiekty, przekształcił drużynę. I chociaż jego era była obfitująca w wydarzenia, Tottenhamowi ciągle brakuje jednego - oszałamiającego sukcesu sportowego.
Miał 38 lat, kiedy jako najmłodszy prezes w Premier League 20 lat temu przejął kontrolę nad jednym z największych nieudanych produktów piłkarskich na Wyspach. Spurs 24 lutego 2001 roku zajmowali 12. miejsce i właśnie przeżywali gorycz porażki z Leeds United. Cztery dni później ENIC, firma inwestycyjna będąca częściowo własnością przyszłego prezesa, kupiła pakiet kontrolny klubu. Od tamtego momentu nastąpiła eskalacja wydarzeń, które doprowadziły do rewolucji w ekipie z północnego Londynu. Era Daniela Levy’ego pozostaje przedmiotem sporu do dziś.
Dalsza część tekstu pod wideo

Puchar Ligi i nic więcej

Zaczęło się jak filmie Hitchcocka, od trzęsienia ziemi. Levy wszedł w sam środek tornada, konfliktu pomiędzy jego poprzednikiem, a menedżerem drużyny George’em Grahamem, w wyniku czego ten drugi został zwolniony za ujawnianie poufnych informacji o finansach drużyny. Kilka miesięcy później z White Hart Lane odszedł wielce zasłużony kapitan drużyny Sol Campbell, z którym nie przedłużono umowy. Dołączył do Arsenalu, największego rywala “The Lilywhites”. Nie można było dać potężniejszego policzka sympatykom “Kogutów”. Nowy prezes nie miał na to wpływu. Wszystkie decyzje podejmował ustępujący zarząd. Levy mógł się jedynie przyglądać, jak przewracają się kolejne klocki domina…
Kiedy przejmował władzę w 2001 roku, Tottenham nie należał do elitarnej kategorii, ale posiadał prestiż. Prawdziwy złoty wiek przypadał na lata 1960-63, kiedy to wygrał ligę, dwa Puchary Anglii i Puchar Zdobywców Pucharów. Oprócz epizodycznych dobrych startów na zagranicznej scenie w latach 70. i 80., Spurs nie radzili sobie zbyt dobrze. To miało się zmienić na początku nowego stulecia. Tymczasem aż do sezonu 2008/09 zespół okazjonalnie wkraczał do pierwszej szóstki ligowych rozgrywek. Wprawdzie niespodziewanie pokonał Chelsea w Pucharze Ligi w 2008 roku, ale w tej samej kampanii zakończył zmagania w Premier League na jedenastej lokacie. Od tamtej pory nie schodzi poniżej poziomu szóstego miejsca, kilka razy udało się też wskoczyć na podium. Czy to jednak szczyt ambicji Levy’ego?
Obrońcy biznesmena twierdzą, że nieszczęście klubu polega na tym, że występuje w lidze, w której co roku tłoczy się pięć wielkich marek, europejskich potęg. Przez wiele lat podobnie jak Arsenal, Tottenham cierpiał z powodu błyskawicznego wzrostu znaczenia Chelsea pod wodzą Romana Abramowicza, czasem tracąc graczy na rzecz rodzącego się hegemona z południowo-zachodniego Londynu. Przeciwnicy jednak zaznaczają, że Levy’emu, tak jak i rosyjskiemu magnatowi, często brakowało cierpliwości w kontekście zatrudniania trenerów. Mourinho jest przecież dziewiątym menedżerem wyznaczonym przez prezesa, co średnio daje trochę ponad dwa lata pracy dla jednego szkoleniowca.
Przez długi czas wydawało się, że Mauricio Pochettino będzie właściwym wyborem, ale kiedy Spurs dotarli do finału Ligi Mistrzów po pięknej i ekscytującej drodze, wiedzieliśmy, że to raczej koniec niż początek nowej ery. Czuć już było wypalenie, że trener przestaje mieć kontrolę nad szatnią, a następny, jakże fatalny sezon w lidze tylko potwierdzał tę tezę, chociaż średnia wygranych meczów Argentyńczyka (54%) wyglądała imponująco.

Najzdrowszy team w Anglii

Dwie dekady od wstrząsów związanych ze zmianą zarządu, drużyna znajduje się na innym rozdrożu. Dawno zapomniano o pięknych dniach całkiem niezłej kadencji Mauricio Pochettino. Jego następca Jose Mourinho zapewnił drużynie finał Pucharu Ligi, ale niewielu sądzi, że w starciu z Manchesterem City uda się cokolwiek ugrać i awansować do europejskich pucharów w przyszłym sezonie.
Pierwsze drzwi do Europy zostały zamknięte w zeszły czwartek, gdy zespół przegrał w kompromitującym stylu z chorwackim Dinamem Zagrzeb, odpadając na wczesnym, jak na ambicje, etapie rozgrywek. W Premier League wszystko, co dobre, skończyło się w październiku, gdy ekipa przodowała w tabeli, a następnie regularnie staczała się w dół. Gablota świeciła pustkami i tak pozostanie przynajmniej do końca tego sezonu. Kompleksy fanów “Kogutów” pogłębiają się, a szydera spadająca na nich pewnie się podwoi. Są jednak aspekty funkcjonowania klubu, z których powinni być dumni.
Nowy stadion, który kosztował miliard funtów, jest obiektem zazdrości prawie każdej innej drużyny w Europie. “Koguty” mogą się chwalić największym obiektem w Londynie i trzecim co do wielkości w Premier League, do tego wypełnionym wszystkimi nowoczesnymi udogodnieniami. Dzięki temu Tottenham może konkurować z najlepszymi pod względem przychodów, a ekipy młodzieżowe grają i ćwiczą na obiektach treningowych, w które zainwestowano 45 milionów funtów. Kompleks wykorzystała nawet reprezentacja Brazylii przygotowująca się tam do domowego mundialu w 2014 roku. Mądre planowanie Levy’ego stawia ekipę na solidnym gruncie. To niebo i ziemia w porównaniu do tego, co uświadczył w momencie przyjazdu. Zawodnicy trenowali na obskurnym starym boisku obok rozpadającego się White Hart Lane, gdzie ostatni remont sięgał lat 80.
W latach 2010-2011 Tottenham wygenerował 163,5 mln funtów, znacznie poniżej tego, co zarabiają Arsenal i Chelsea. Dziesięć lat później ich przychody wyniosły już 391 mln funtów, około 50 mln więcej niż łączne dochody “Kanonierów”. Ponadto zarząd Spurs próbuje zdywersyfikować swoje przychody poprzez innowacyjne relacje z ligą futbolu amerykańskiego, co może okazać się lukratywnym rozwiązaniem. Transfery? Klub przez ostatnie 20 lat nieustannie bił własne rekordy, aż do 2018 roku, kiedy z Lyonu kupił Tanguya Ndombele za 60 milionów euro. Może się również poszczycić głośnymi transakcjami w drugą stronę, gdy we wrześniu 2013 roku sprzedał Garetha Bale’a do Realu za 101 milionów. Prezes zawsze kroczy swoją ścieżką, która mówi: nigdy nie wydawaj więcej, niż zarabiasz i kupuj tylko wtedy, gdy cena jest odpowiednia. Nierzadko za tę politykę transferową otrzymywał cięgi w prasie. Trudno jednak wskazać zdrowszy przykład piłkarskiego produktu w Wielkiej Brytanii.

Moment przełomu?

20 lat po tym, jak Daniel Levy został najmłodszym prezesem wrzuconym do elity piłkarskiej, teraz reputacja go wyprzedza. Współpracownicy podkreślają, że Levy lubi kontrolować niemal każdą część umowy piłkarza. Prześwietla szczegóły, np. dotyczące stopniowych podwyżek czy bonusów za strzelenie umownej liczby goli. W normalnych warunkach takie dokumenty analizują dyrektorzy finansowi lub sportowi. BiznesmensSłynie ze stylu negocjacji, który może być szokujący dla niedoświadczonych agentów piłkarskich. Ci starsi mówią, że gdy dochodzi do pierwszej rozmowy na temat transferu, prezes “dźga ich nożem w klatkę piersiową, a nie w plecy”. Dlatego zawsze zdobywa to, co chce i za pieniądze, jakie chce wydać. Nic ponad to, co zakładał.
Chociaż trofea jeszcze nie przyszły, fundamenty pod sukces zostały wylane. Nawet ci, którzy nie utożsamiają się z Tottenhamem, muszą przyznać, że stworzony tam model powinien przynieść owoce. Kluczem będzie poruszanie się w niepewnych czasach, aby upewnić się, że odważna przebudowa klubu nie zagrozi jej przyszłości. Trajektoria wzrostu, na której znajdują się “Koguty” od czasu przejęcia władzy, z pewnością zaprowadzi ich do trofeum ze złotą koroną. I to raczej wcześniej niż później.

Przeczytaj również