Robert Lewandowski na drodze do zdetronizowania Gerda Muellera. "Lewy" gasi dziś "Bombera" nawet bez rekordów

Minęło już 47 lat, odkąd legendarny Gerd Müller ustanowił magiczny rekord strzelając 40 goli w Bundeslidze w jednym sezonie. Niemal pół wieku później w szranki z niemieckim napastnikiem stanął Robert Lewandowski, który znalazł się na dobrej drodze do nadpisania historycznych ksiąg. Stawka - nie tylko zaporowa liczba bramek, ale też próba pokazania światu, że stąpa po tej samej planecie, co najwięksi kosmici współczesnego futbolu.
Z Fortuną Düsseldorf w ostatnią sobotę celownik się zaciął, lecz nikt nie ma wątpliwości, że brak gola na koncie to tylko chwilowa strzelecka indolencja. W zaledwie dwunastu spotkaniach w obecnej kampanii najlepszy nie-niemiecki egzekutor Bundesligi wszech czasów już 16-krotnie pokonywał bramkarzy rywali.
Akurat w stolicy Nadrenii Północnej-Westfalii z wyborowego strzelca zamienił się w doskonałego asystenta, trzykrotnie wystawiając kolegom piłkę do strzałów. Choć sam miał kilka dobrych okazji do podreperowania i tak już wyśmienitego bilansu strzeleckiego, na kolejną szansę na zbliżenie się wyczynu Niemca będzie musiał poczekać do kolejnego weekendu.
Obsypywany komplementami
Twardy charakter Uli Hoenessa nigdy nie był tak ważny, jak latem ubiegłego roku. Krążyły wtedy bowiem plotki, że najlepszy piłkarz Bayernu zamierza zmienić barwy szlacheckie, bawarskie – na te bardziej „królewskie” i hiszpańskie. To są te momenty, kiedy szef klubu pokazuje, czy ma w spodniach coś więcej, niż tylko bieliznę.
„Cztery czy pięć razy Pini Zahavi (menedżer Lewandowskiego – aut.) próbował umówić się ze mną na spotkanie. Powiedziałem mu, że nie będę miał dla niego czasu do 1 września. Okno transferowe zamykało się 31 sierpnia” – wspominał dziennikarzom.
Od tamtego czasu panuje względny spokój. Zahavi przestał nękać monachijskich działaczy, Lewandowski już nie narzeka na brzydką, jesienną pogodę, ani na białe kiełbaski podczas Oktoberfest, tylko posłusznie realizuje postawione przed nim cele. Polak przestał się łudzić co do zmiany pracodawcy i robi to, co sprawia mu największą przyjemność.
Ładuje bramy za bramą, dewastuje Borussię Dortmund w „Klasyku”, onieśmiela przeciwników, a nowy trener Hansi Flick rozpływa się nad jego formą i nazywa go „najlepszym napastnikiem na świecie”.
Miroslav Klose, w przeszłości również wspaniały snajper Bayernu, zaczepnie odpowiada mediom uwielbiającym porównania. „Robert jest trochę jak ja, tylko dziesięć razy lepszy. To produkt kompletny, obunożny, potrafi się zastawić, uderzyć głową, wykończyć akcję” – komplementuje były reprezentant Niemiec. A zatem „Lewy” przegania Klosego (nawet o dziesięć długości), więc pytanie trzeba zadać zgoła inne: czy może się równać z Gerdem Müllerem?
Pracuś kontra leniuszek
Przez pół wieku człowiek był niezdolny, by porównywać z nim kogokolwiek. A to z powodu „potworności” osiągnięć piłkarza, nazywanego przez fanów „Bomber der Nation” (niem. Bombowiec narodu). O jego klasie świadczyło choćby to, że napisano o nim kilka piosenek, a młode dziewczyny wymyślały peany na jego cześć. A jak wyglądał na boisku?
Sprawozdawcy piłkarscy z tamtych czasów pamiętali, że Müllera nigdy nie cechowała pracowitość. Był zbyt leniwy, żeby biegać. W polu karnym czekał na rykoszety i parady bramkarzy, które mógł dobijać nogą, głową, tyłkiem i wszystkim, co miał do dyspozycji. Angielscy komentatorzy dziś mówiliby o nim „fox in the box”, lis pola karnego, choć można powątpiewać, czy rola takiego napastnika współcześnie w ogóle by się sprawdziła.
Nigdy nie zapędzał się dalej od pola karnego, nie gubił się na skrzydłach. Jego zasięg działania na placu gry był mniejszy niż średnica ud w jego nogach (ale trzeba jednak przyznać, że miał „kopyto”). Naukowcy z Uniwersytetu Sportowego w Kolonii policzyli, że Müller w ciągu spotkania przebiegał średnio ok. 3,5 kilometra. Dziś tylko bramkarze „robią” lekko prawie pięć kilometrów…
Lewandowski to, mocno upraszczając, zupełnie inny format piłkarza i napastnika. Biega krzyżowo, wraca się po piłkę, rozdaje podania, walczy w środku boiska. A strzela teraz nawet częściej od Müllera, który żył jedynie z podań, samotnych piłek w polu karnym lub z tego, co „wypluje” bramkarz. Do maestrii technicznej, fizycznej i mentalnej polskiego napastnika nie miałby dzisiaj nawet startu.
Strzelanie mają we krwi
Jedyne w czym Lewandowski znacznie odstaje od giganta niemieckiej piłki, to oczywiście liczby. A tych Müller narobił w swojej karierze co nie miara. Zacznijmy od tego fenomenalnego sezonu 1971/72. W nim, jeśli dołączy się mecze towarzyskie, występy w reprezentacji, halowe mistrzostwa Niemiec itp., „Bombowiec” nastrzelał 151 goli w 100 spotkaniach. 40 w samej Bundeslidze. To było wyjątkowe osiągnięcie, nawet dla niego. Trzeci raz z rzędu magazyn „Kicker” uznał go za napastnika „klasy światowej” i nie ma wątpliwości, że właśnie wtedy Gerd osiągnął szczyt swojej kariery.
Kiedy z okazji jego 70. urodzin Bayern zainstalował specjalną wystawę w muzeum klubu, centralny element stanowiło 40 czerwonych i białych piłek zwisających z sufitu, symbolizujących wkład, jaki wniósł w dorobek klubu w tamtym okresie. Wielu graczy próbowało odtworzyć ten niebywały wyczyn i najmniej brakowało… samemu Müllerowi. Sezon później strzelił 36 goli, a dwa lata wcześniej naliczono mu 38. Dość daleko do rekordu był za to Aubameyang (31 w 2016/17) i „Lewy” z 30 w 2015/16.
I swój najlepszy wynik Robert będzie w tej kampanii atakować, obecnie znajduje się już za połową drogi z szesnastoma golami i wciąż niedokończoną rundą jesienną. Gdy trzy lata temu ustanowił własny rekord, po 11 kolejkach miał na koncie 13 trafień. Uczciwie trzeba jednak powiedzieć, że pięć z nich padło w ciągu dziewięciu minut w tej pamiętnej demolce Wolfsburga.
W przeciwieństwie do Lewandowskiego, który obecny sezon rozpoczął potrójnym “doppelpackiem”, jednym hattrickiem i pojedynczymi ciosami wymierzonymi w Mainz, RB Lipsk, Paderborn, Hoffenheim, Union i Eintracht – Gerd Mueller w pierwszych jedenastu kolejkach „tylko” sześć razy cieszył się ze zdobycia bramki.
Aż 34 gole padły dopiero po „jesiennej smucie”. Wśród nich były cztery hattricki, ale też poczwórna salwa, a także jedna „piątka”. Zdarzyło mu się też trzy razy przestrzelić rzut karny w pierwszej części sezonu. Trzy razy. To tyle, co Lewandowski w całej karierze gier w Bundeslidze.
Nic więc dziwnego, że nikt nie zbliżał się do rekordu „40+” z tak alarmującą regularnością jak Lewandowski. Obecny lider Bayernu kończył siedem z ośmiu swoich sezonów z dwucyfrową liczbą goli, a do dziesiątki nie udało mu się dobić jedynie w inauguracyjnym roku z Borussią Dortmund, w której w znacznej części był tylko rezerwowym. „20+” miał w pięciu kampaniach, „30+” w kolejnych dwóch.
Jeśli Lewandowski uniknie „zacięć” jak przeciwko Fortunie i nadal będzie strzelał w obecnym tempie 1,45 gola na mecz, zakończy sezon z blisko pięćdziesięcio-bramkową zdobyczą. To już nie byłby poziom piłkarza Bundesligi, lecz top topów porównywalny jedynie do Messiego, któremu osiem lat temu udało się sforsować nieziemską granicę 50 trafień.
Atak Lewandowskiego w te rejony okazałby się nie tylko próbą złamania rekordu Müllera, lecz także pewną nominację do zgarnięcia Europejskiego Złotego Buta, statuetki omijającej piłkarzy Bundesligi od czasu, no właśnie, bawarskiego „Bombowca” z 1972 roku.
Pytania o klasę dwóch piłkarzy z dwóch różnych futbolowych er, mimo skomplikowanej natury, nie trafiają w próżnię. Niegdyś Franz Beckenbauer na pytanie, jak dzisiaj odnalazłby się na murawie Müller, udzielił dosyć klarownej odpowiedzi. Według niego, ówcześnie napastnicy mieli bardziej “przewalone”, bo przez 90 minut chodziło przy nim dwóch, trzech “morderców”, dybiących na kości najlepszego piłkarza.
Teraz rzadko przydziela się “plaster”, a linia defensywy często jest łatwiejsza do przebrnięcia. Wniosek nasuwa się dość oczywisty: “Gerd mógłby dziś liczyć na minimum 80 goli w sezonie” - wypalił “Cesarz”.
Ci bardziej rozsądni mogą znaczenie takich pytań porównać z zagadką z książki Jaroslava Haska, którą odważny żołnierz Szwejk zadał komisji psychiatrycznej. “Jest dom o trzech piętrach, każde piętro ma osiem okien. Na dachu są dwa dymniki i dwa kominy. Na każdym piętrze mieszkają dwaj lokatorzy. A teraz powiedzcie, panowie: którego roku umarła babka stróża?”
***
Na razie, dla wytchnienia, Robert przygotowuje się do pojedynku w Lidze Mistrzów, gdzie Bayern ma już zapewniony awans do fazy pucharowej. Crvena Zvezda to drużyna teoretycznie walcząca jeszcze o drugie miejsce w grupie. Praktycznie może się okazać, że snajperski zmysł Lewandowskiego wybije Serbom z głowy wszelkie marzenia o pozostaniu w elitarnych rozgrywkach na wiosnę. O tym przekonamy się, śledząc naszą tekstową multirelację na żywo ze wszystkich wieczornych spotkań LM.
Tobiasz Kubocz