Wygrał ze śmiercią i miał być pingpongistą. Zamiast tego narodziła się legenda. "Trenerzy doznali szoku"
Wygrał walkę ze śmiercią, poznał idola z Kamerunu i powstrzymał w debiucie AC Milan. 43-letni Gianluigi Buffon największe sukcesy święcił w barwach “Starej Damy”, ale nie stałby się legendą Turynu i nie odchodziłby dziś z klubu w glorii chwały, po wczorajszym zwycięstwie w Pucharze Włoch, gdyby nie kilka wydarzeń z historii. Tak słynny Gigi zaczynał profesjonalną karierę.
Przed każdym meczem Parmy trener Nevio Scala przechadzał się po pokojach każdego z graczy, aby ocenić jego samopoczucie, poznać nastroje i na podstawie tego dokonać ostatecznego wyboru składu. W przededniu najważniejszego meczu jesieni przeciwko AC Milan 19 listopada 1995 roku szczególnie zainteresował się zachowaniem pewnego 17-latka, który jeszcze czekał na swój seniorski debiut.
- Słuchaj, Gigi, a co by się stało, gdybym postawił jutro na ciebie?
- Mister, a w czym dokładnie jest problem?
Horror podczas narodzin
Nawet jako nastolatek nigdy nie bał się wyzwań. Ale to zawsze był jego sposób na wyzbycie się stresu. Być może tylko pozorował odwagę, ale robił to na tyle dobrze, że wszyscy mu ufali. Twierdził, że od dziecka lubił trudne ćwiczenia, prawie niemożliwe do wykonania. Gra na pozycji bramkarza to konsekwencja jego charakteru i natury. Obie zostały wykute w Carrarze, małym toskańskim miasteczku znanym z kamieniołomów. To tu w styczniu 1978 na świat przyszło dziecko Adriano i Marii Stelli Buffonów.
Niewiele brakowało, a chłopiec nie przeżyłby porodu. Prawie udusiła go pępowina. Z sinicą (odbarwieniem tkanki na twarzy spowodowanym brakiem tlenu) przez tydzień leżał w inkubatorze. Lekarze martwili się, że mogło dojść do uszkodzenia mózgu. Gdy rodzice zabrali dziecko ze szpitala nie mogli być pewni, czy mały Gigi będzie w 100 procentach zdrowy. Tymczasem po kolejnych dziewięciu miesiącach zaczął stawiać pierwsze kroki i mówić. Znacznie wcześniej od swoich rówieśników. Nawet wtedy był już numerem jeden.
Ojciec małego Gianluigiego kochał sport. Miał doświadczenie w lekkoatletyce, jednocześnie fanatycznie oglądał mecze piłki nożnej. Syn nie podzielał tej pasji do “pięknej gry”. Bardziej interesowała go rozgrywka w… ping-ponga. Przeznaczenie nie mogło jednak uciec. Uwiódł go przywilej bycia piłkarzem, posiadanie torby sportowej, butów, koszulek, getrów. Tenis stołowy nie mógł mu tego zagwarantować w pełni. Pomogło również to, że debiut na piłkarskim boisku okrasił golem z rzutu wolnego. Ze względu na wybitne warunki fizyczne jak na 11-latka, jako jedyny miał siłę kopać mocno i daleko. Podobno podczas swojego pierwszego występu na San Siro uderzył w poprzeczkę bramki z ponad 20 metrów!
Duży na bramkę!
Życie Gigiego zmienił jeden turniej. Italia ‘90. Mistrzostwa świata. Do tej pory nie lubił oglądać zawodowców na ekranie telewizora. Jednak półtora miesiąca mundialowych zmagań zmieniło jego postrzeganie na sport. Zmieniło wektory życia młodego Buffona. To podczas tego turnieju w ojczyźnie Gigi zakochał się w grze Kamerunu, a w szczególności w talencie i umiejętnościach bramkarza “Nieposkromionych Lwów” Thomasa N’Kono.
Oglądał każdy mecz Afrykańczyków, były nawet łzy, gdy Kamerun został wyeliminowany w ćwierćfinale po dogrywce i podobno do dziś Buffon nie może uwierzyć, że Anglikom przyznano dwa rzuty karne. Gary Lineker? Napastnika Anglii oczywiście szanuje, ale woli o nim nie rozmawiać. Podziw dla N’Kono trwał jeszcze przez długie lata. Jego pierwszy syn, Louis, dostał na drugię imię Thomas. Legendarni bramkarze spotkali się kiedyś na charytatywnym meczu.
Buffon wrócił do treningów w swoim klubie Perticata, ale oznajmił szkoleniowcom, że nie chce być już pomocnikiem. Poprosił o rękawice i możliwość odbycia kilku sesji na bramce. Trenerzy doznali szoku. Najlepszy piłkarz w ich klubie, urodzony playmaker, pierwszy wykonawca stałych fragmentów, oznajmia, że kończy z grą w polu.
Nie minęło dużo czasu, zanim wiele potęg włoskiej piłki zorientowało się, że 100 kilometrów od Florencji rośnie bramkarski talent. Milan, Bologna i Parma zaprosiły go na testy i wszyscy byli oczarowani. Właściwie jedną nogą stał już za progiem San Siro, “Rossoneri” mieli gotowy kontrakt, potrzebowali jedynie zgody rodziców Gigiego. Jednak ci martwili się, że ich syn zamieszka daleko od domu. Bologna znajdowała się trochę bliżej, ale tu z kolei włodarze klubu ostatecznie powiedzieli “nie”. Takich wątpliwości nie miał Ermes Fulgoni, trener golkiperów w Parmie, nieoficjalny odkrywca talentu Buffona.
- Musimy natychmiast podpisać kontrakt z tym dzieciakiem - rzucił na wejściu podczas spotkania z dyrektorem sportowym. Ten nawet nie zdążył wyszeptać argumentów przeciwko, bo natychmiast został zakrzyczany. - Jeśli tego nie zrobimy, weźmie go ktoś inny. U nas będzie gwiazdą - dokończył Fulgoni.
Zanim 13-latek opuścił Carrarę, był zasypywany pożegnalnymi prośbami przyjaciół i kolegów ze starej drużyny, aby przysyłał co jakiś czas oficjalne koszulki, swetry i spodenki Parmy. Trener Menconi natomiast poprosił byłego podopiecznego, by wysłał mu swój pierwszy reprezentacyjny trykot, jak tylko zadebiutuje w barwach “Azzurri”. Dla nich Buffon jechał do wielkiego świata, miał przeżyć wspaniałą piłkarską przygodę. Nie mylili się ani trochę.
Niedługo potem przyszło międzynarodowe uznanie. W maju 1993 roku pomógł Włochom awansować do finału mistrzostw Europy U16 w Turcji. Z przodu występował przyszły król Rzymu Francesco Totti, ale show skradł młodszy o 18 miesięcy Gianluigi Buffon, broniąc dwa rzuty karne w konkursie jedenastek podczas ćwierćfinału przeciwko Hiszpanii, a następnie trzy w półfinałowym starciu z Czechosłowacją. Gol Marcina Szulika w finale imprezy pozbawił Buffona złota, a dał tytuł Polakom. Nie załamał się. Wręcz przeciwnie. Do Parmy wracał pociągiem dumny i ubrany w reprezentacyjny dres.
Dorastając stawał się buntownikiem. Zaczął palić papierosy w wieku 14 lat, spotykał się z ultrasami, z którymi chodził zaciągać się trawką. Robił głupie rzeczy, ale rzadko popełniał ten sam błąd dwa razy. Trener Fulgoni nie narzekał, w rzeczywistości podobał mu się bezczelny urok młodego bramkarza, postrzegając to jako przedłużenie niezwykłej osobowości, która pomagała mu w byciu lepszym sportowcem i człowiekiem.
Debiut jak ze snu
W pewnym momencie główny trener Parmy Nevio Scala pilnie potrzebował golkipera, gdy numer jeden, Luca Bucci, złapał groźny uraz. Za namową Fulgoniego włączył do treningów Buffona. Rezerwowym był wówczas Alessandro Nista, ale to, co wyrabiał na sesjach 17-letni Gigi wprawiało wszystkich wokół w zakłopotanie. Nie dało się go pokonać. Bronił strzał po strzale. Zbliżał się kluczowy mecz z Milanem, a sztab szkoleniowy stanął przed wielkim dylematem. Scala mówił niewzruszony:
- Dzieciak jest lepszy niż myśleliśmy. Ale nie możemy go wystawić na pożarcie. Jeśli się poparzy, może nigdy nie wyzdrowieć.
Dzień przed meczem znów wyglądał niesamowicie. Wtedy, wieczorem nastąpiła ta słynna rozmowa ze Scalą, po której szkoleniowiec nabrał pewności. Postanowił zaryzykować i wystawić młodziaka w pierwszym składzie, choć po drugiej stronie byli m.in. Roberto Baggio i George Weah.Koledzy z drużyny przyjęli informację z umiarkowanym zrozumieniem, ale zaniepokoili się nieco w czasie dojazdówki na Stadio Ennio Tardini, gdy Buffon zrobił sobie w autobusie krótką drzemkę. Niektórzy nie mogli zasnąć w nocy, a młody debiutant spokojnie odpoczywał sobie na godziny przed najważniejszym meczem swojego życia…
W tunelu przed wyjściem na murawę spotkał się z życzliwymi uśmiechami bramkarza rywali Sebastiano Rossiego i prawego obrońcy Christiana Panucciego. Paolo Maldini, który sam debiutował w wieku 16 lat, przyglądał mu się przez chwilę, po czym życzył powodzenia. 19 listopada 1995 roku drużyna Parmy po raz pierwszy na tradycyjnej wspólnej fotografii nie miała bramkarza. Buffon myślał już tylko o pierwszym gwizdku, rozgrzewał się tak intensywnie, że zapomniał zapozować do zdjęcia z resztą kolegów.
Popełnił błąd nowicjusza przed rozpoczęciem gry, ale był bezbłędny od pierwszej do ostatniej minuty. Wybronił swoją drużynę w niesamowitych sytuacjach Baggio, Weaha i Zvonimira Bobana. Legenda włoskiej bramki Dino Zoff powiedział wówczas:
- Nigdy nie widziałem debiutu takiego jak jego, jeśli chodzi o osobowość i jakość, jaką pokazał.
Przezwisko “Superman” otrzymał dwa lata później, gdy obronił rzut karny wykonywany przez Ronaldo w starciu z Interem. Analogia wydawała się trafna. Chłopiec o wyjątkowych rozmiarach i sile stał się bohaterem podczas nadludzkich wyczynów. Kiedy popełniał jakieś błędy, tłumaczono to w prosty sposób: nawet Superman jest czasem tylko Clarkiem Kentem. Juventus poszedł po niego w 2001 roku. Późno, ale przynajmniej konkretnie. Dokładnie 20 temu wydano na niego 53 miliony euro. Wciąż figuruje w pierwszej trójce na liście najdroższych bramkarzy wszech czasów. Dopiero trzy lata temu wyprzedzili go Kepa i Alisson Becker. Przeprowadzkę do Turynu przyjął w swoim stylu:
- Przyjechali do mnie i wtedy pomyślałem: “kur**, ten Buffon musi chyba być naprawdę fenomenem.
I był nim faktycznie przez następne dwie dekady.