Pluli na niego, rzucali bananami, brali za terrorystę. "Król Albanii" przetarł szlaki afrykańskim trenerom
Rzadko zdarza się spotkać czarnoskórego menedżera prowadzącego czołowy klub w jakiejkolwiek europejskiej lidze. Nigdy wcześniej nie widziano, aby Afrykanin poprowadził drużynę do tytułu i zagwarantował jej bilet do kwalifikacji Ligi Mistrzów. Do dziś. Ndubuisi “Emanuel” Egbo z albańskiego KF Tirana to pierwszy taki przypadek, a jego historia nie kończy się na pojedynczym sukcesie.
KF Tirana. 25 mistrzostw Albanii, więcej niż jakikolwiek inny klub w tym bałkańskim kraju. Ale zwycięstwo w sezonie 2019/20 oznaczało dla nich zaledwie pierwszy tytuł od dziesięciu lat. Zespół od dawna błąkał się między pierwszą i drugą ligą lub okupował środek tabeli, próbując nawiązać do największych sukcesów z lat 80., 90. i z początku XXI wieku. Tegoroczny triumf przyjęto więc z ogromną pompą, a przede wszystkim z ulgą. A to dlatego, że w poprzednim sezonie “Bardheblute”, czyli “Biało-niebiescy”, o mało co znowu nie spadli z najwyższej klasy rozgrywkowej. A nawet w mistrzowskim zahaczali o strefę spadkową.
Ponadto ich triumf nieoczekiwanie odbił się echem nie tylko w kraju i na Bałkanach, ale sportowa wieść rozniosła się też po całej Afryce. Wszystko dzięki jednemu człowiekowi. Ndubuisi “Emanuel” Egbo pod koniec 2019 roku objął stanowisko menedżera klubu z Tirany. Uczynił to tak samo niespodziewanie jak fakt, w jaki sposób obrana piłkarsko-szkoleniowa droga zaprowadziła go do Albanii.
Pierwszy raz przyjechał tu w 2001 roku. Już w dość dojrzałym dla bramkarza wieku 27 lat, ale z ambicjami, planami i dużymi pokładami pozytywnej energii. Chciał robić wielką karierę międzynarodową, a Albania idealnie pasowała do jego wizji. “Odskocznia do Anglii” - właśnie tam chciał trafić, jak wielu innych nigeryjskich piłkarzy w tamtym czasie. Celestine Babayaro, Daniel Amokachi, a przede wszystkim Nwankwo Kanu byli jego idolami. Trampolina okazała się zapadnią.
Miała być Premier League, została Albania
Egbo, owszem, stał się kluczową postacią klubu z Tirany, ale żaden angielski, niemiecki czy nawet francuski team nie chciał na niego nawet spojrzeć. A przecież grał w reprezentacji Nigerii! W barwach “Super Orłów” wystąpił na dwóch turniejach Pucharu Narodów Afryki, raz został wicemistrzem Czarnego Lądu. Oferty nie wpływały. Zainteresowania brak. W końcu, nie doczekawszy się propozycji ze strony drużyny z jakiejkolwiek poważnej ligi, zakończył karierę w innej albańskiej drużynie, Bylis. Wcześniej kilka lat spędził w Egipcie i RPA.
Tam też zajął się trenerką. Jako doświadczony bramkarz łatwo znalazł zajęcie i przez następnych kilka lat najpierw szkolił golkiperów tam, gdzie skończył z graniem, a później wrócił do Tirany. Znalazł wspólny język z resztą piłkarzy i dzięki charyzmie, wrodzonym “miękkim” zdolnościom, po pewnym czasie awansował na stanowisko asystenta głównego trenera. Kilka razy poproszono go o przejęcie sterów w momencie, gdy pracę tracił jego zwierzchnik, jednak za każdym razem odmawiał. - Mówiłem, że to na razie zbyt duża praca i będę czekał na odpowiedni czas, aby zyskać nieco więcej doświadczenia - wspominał w rozmowie z “BBC”.
W końcu zgodził się na rolę tymczasowego szkoleniowca w połowie tego sezonu, kiedy kolejny menedżer z hukiem wyleciał po serii kiepskich wyników. Egbo zastał drużynę na ósmym miejscu w lidze i z realną groźbą spadku do niższej klasy. Zadebiutował w grudniu zeszłego roku przeciwko Partizani. Największemu rywalowi, drużynie, której KF nie pokonała od sześciu lat.
- Wszyscy stawiali na nas krzyżyk, myśleli, że przegramy 0:5 - wspomina nigeryjski trener. Wygrali 2:1 po bramce w końcówce meczu. Po tym przyszły kolejne dwa zwycięstwa, a gdy statek przestał się kołysać na wzburzonym morzu, był gotowy oddać stery właściwemu fachowcowi wskazanemu przez zarząd. Jednak władze miały inny pomysł i po raz kolejny zwróciły się z prośbą o przyjęcie oferty pełnego etatu. - Po rozmowie z rodziną i duchowym doradcą zaryzykowałem - wyjaśnia Egbo.
Cały czas pod górkę
Nikt nie rozwinął przed nim czerwonego dywanu. O ile kibice jego klubu przyjęli nominację z radością, o tyle fani pozostałych klubów niechętnie widzieli na ławce rezerwowych gości człowieka o innym kolorze skóry. “Niechętnie” to i tak w tym przypadku duży eufemizm. - Jest rasizm, nie da się tego ukryć. W jednym meczu mnie opluli, w innym rzucili bananem. Sędziowie z albańskiego związku oczywiście niczego nie zrobili, ponieważ graliśmy na wyjeździe i nie zamierzali prowokować grupy białych kibiców. Chcąc nie chcąc, musiałem to zaakceptować - opowiada Egbo.
Czasami słyszy na ulicach, co o nim mówi się po albańsku. Doskonale zna język, wszak spędził tu łącznie kilkanaście lat. Uważa, że mentalność “tutejszych” zmienia się bardzo powoli. Pewnego razu, gdy wsiadał do miejskiego autobusu z plecakiem, dwóch mężczyzn z tyłu wdało się w dialog: “ten może nas wysadzić w powietrze, pewnie jest z Al Kaidy”. - Zapytałem ich tylko płynnym albańskim “Może byście już skończyli?”. Wyglądali tak, jakby chcieli szybko zniknąć - przypomina sobie trener.
Dalej robił swoje. Drużyna, w momencie zmiany szkoleniowca, traciła 15 punktów do lidera, a później wygrała 20 meczów z 23 i miała serię 15 spotkań bez porażki. Musiał włożyć wiele pracy, by dobrze nastawić graczy, wskrzesić w nich mentalność zwycięzcy, na nowo rozbudzić twardą osobowość. Sięgnął do nigeryjskich korzeni, wspominał nauki odebrane przez nauczycieli. Chciał, żeby zawodnicy mocno wchodzili w mecz, pokazywali, kto będzie polował, a kto ma być zwierzyną. - Kiedyś mówili, że jeśli nie przyjdziesz na stadion na czas, nie zobaczysz naszego pierwszego gola. Od razu stawialiśmy wszystko na jedną kartę, opłacało się - przyznaje.
Historia pisze się nadal
Mówił, że od czasu jego historycznych wyczynów, kontaktowało się z nim sporo afrykańskich i czarnoskórych trenerów. Porównywali go do wielkich postaci, zasłużonych dla czarnej społeczności. - Mówili mi, że zrobiłem coś na miarę Obamy, kiedy wygrał wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Coś, co otwiera drzwi dla wielu osób - Egbo zwierza się, ale po chwili dodaje, że chociaż był szczęśliwy, mogąc przełamać impas wokół afrykańskich trenerów, to konieczne są duże zmiany w ogólnym nastawieniu świata piłki.
Zauważa, że w angielskiej Premier League na próżno szukać czarnoskórych trenerów, a szczególną różnicę widać, kiedy zestawi się kariery białych piłkarzy, przechodzących na emeryturę. Uważa, że afroamerykanie nie mają wystarczających możliwości. Jego też atakowano, wypominano mu brak doświadczenia i umiejętności, chociaż dawno zdobył licencję UEFA Pro, którą w Albanii posiada niewielu trenerów. - Generalnie krytyka dotyczy zagranicznych fachowców, ale i tak media oraz fani łatwiej zaakceptują Włocha niż Nigeryjczyka - przyznaje.
Po osiągnięciu mistrzostwa następnym celem jest Liga Mistrzów. KF Tirana będzie rywalizować w kwalifikacjach o awans do fazy grupowej. Jeszcze żadnemu albańskiemu klubowi nie udało się dostać do tych elitarnych rozgrywek, a najbliżej pięć lat temu był Skenderbeu Korcza, który jednak w ostatniej rundzie eliminacji nie sprostał Dinamu Zagrzeb. Ndubuisi Egbo już raz przebił szklany sufit. Dlaczego nie miałby zrobić tego drugi raz?