"Pijany głupek", afera w barze i wojna z mediami. 25 lat temu futbol prawie wrócił do domu
Im bliższy jest moment przełamania klątwy, tym boleśniejsza porażka. Anglicy nadal czekają na triumf swojej reprezentacji. Euro ‘96 miało być tym przełomem. Paradoksalnie, z szalonymi, najbardziej niezrównoważonymi piłkarzami w historii, zaszli zaskakująco daleko.
Niewiele jest karier tak nacechowanych nadmiarem wydarzeń, jak historia Paula Gascoigne’a: uzależnienie od jedzenia (zwłaszcza kebabów i batonów Mars), po bardziej niebezpieczne nałogi, które zaczęły go przytłaczać. Zawsze ciągnęła się za nim aura “złego chłopca”, lecz ćwierć wieku temu on i koledzy z reprezentacji stanęli przed największą szansą tamtego pokolenia na wymazanie wszystkich swoich grzechów. Mistrzostwa Europy na angielskich boiskach miały być czymś w rodzaju “katharsis” dla całego narodu. Zabrakło naprawdę niewiele…
Skandal na ziemi chińskiej
W połowie maja selekcjoner Terry Venables ogłosił 27-osobowy skład, który miał zostać zredukowany do 22 graczy. Najpierw jednak selekcjoner zabrał dużą grupę do Azji. Anglicy pokonali Chiny przed rozegraniem nieoficjalnego meczu przeciwko czemuś, co nazywało się Hong Kong Golden Select XI, który grał w jaskrawo różowych strojach i emerytami na boisku. Zwycięskie 1:0 ironicznie skwitował na drugi dzień “Daily Mail” tytułem na pierwszej stronie “Ekipa starców postawiła się ekipie niedoszłych gwiazd”. Wkrótce jednak nastąpiło gorsze oburzenie.
Wiedząc, że Paul Gascoigne będzie chciał świętować swoje 29. urodziny i mając świadomość, że gracze muszą się zrelaksować przed ostatecznym wyborem składu, Venables pozwolił chłopakom wyjść do pobliskiego baru. Oczywiście wysłał tam też swojego asystenta, Bryana Robsona, monitorującego zachowania Anglików. Wkrótce wszyscy reprezentanci udali się na tył lokalu, gdzie stał najbardziej charakterystyczny element wystroju: fotel dentystyczny. “Gazza” nie namyślając się długo rozsiadł się na nim, a barmanowi kazał wlewać do gardła tequilę. Także i reszta reprezentantów nie wylewała za kołnierz. Większość zataczała się po barze z porozrywanymi koszulkami.
Chyba każdy z nich musiał zdawać sprawę z tego, że zdjęcia z libacji z pewnością dostaną się do prasy. Oczywiście cała alkoholowa masakra została uchwycona kamerą, a oburzone media natychmiast “siadły” na piłkarzy oraz trenera. “The Sun” pierwsze wytoczyło wojnę celując w Gascoigne’a i publikując tekst z nagłówkiem “DISGRACEFOOL”, będącym połączeniem słów “głupi” i “haniebny”.
- Spójrzcie na “Gazzę”. To pijany głupek bez krzty honoru. Jedyną rzeczą jaką wygramy to trofeum dla Najbardziej Pijanych Facetów - grzmiała wówczas bulwarówka.
Dzisiaj podobne zachowanie zawodników byłoby nie do pomyślenia. Ale pamiętajmy, że mówimy o latach 90., szczytowym okresie kultury picia w angielskim futbolu. Nikt nie mógł zasugerować, że to idealne przygotowanie do dużego międzynarodowego turnieju, ale byli to dwudziestoparoletni Anglicy, robiący to, co robią ich rówieśnicy, gdy są na wakacjach w ciepłym klimacie.
Paul z rozbrajającym, szczerym uśmiechem tłumaczył się, że wszedł tam tylko po to, by wypełnić ubytki w uzębieniu. A potem przedstawił plan działania.
- Na fotel usiadłem pierwszy, potem zrobiło to kilku innych chłopaków. To wszystko dla ducha zespołu. Kiedyś mi za to podziękujecie - oznajmił.
Paul Ince, pomocnik “Trzech Lwów”, pamięta, że kiedy Anglicy wrócili do kraju na tydzień przed startem Euro, w gazetach rozgorzała kampania nienawiści wobec kadry. Pewnego dnia poszedł do pubu z przyjaciółmi na “góra dwa piwka”.
- Nagle pojawiły się te wszystkie papugi, które robiły nam zdjęcia zza żywopłotu. Pierwszą rzeczą, jaką przeczytałem w “News of the World”, był artykuł z tytułem “CZY ONI PRZESTANĄ KIEDYŚ PIĆ?!”.
Na przekór wszystkim
Najlepszą odpowiedzią byłoby przekonywające zwycięstwo ze Szwajcarią na inaugurację. Gdyby przyszły trzy punkty, wszystkie występki zostałyby zapomniane. Niestety bramka Alana Shearera nie wystarczyła do wygranej. Cała złość angielskich kibiców wyładowała się na Gascoignie, mimo że wraz z Incem wypracowali sytuację jedynemu strzelcowi. Media przyłączyły się do chóru krytyków. Dla nich winowajca mógł być tylko jeden:
- Oni muszą wymyślić sposób, jak grać bez tego playboya, reliktu kogoś, kto mógł stać się wielkim playmakerem - atakowali dziennikarze.
Recenzja Jeffa Powella z “Daily Mail” i tak należała do tych łagodniejszych. “Daily Star” nawiązując do pseudonimu Gascoigne’a oraz trybu życia opatrzył “jedynkę” swojej gazety tytułem “Bez Gazzu”, “The Sun” z kolei apelował do Venablesa: “On musi odejść”. Trenera kompletnie jednak nie interesowały oceny tabloidów, trzymał się swojego planu. 29-latek zachował miejsce w składzie na Szkocję. I odpłacił się krytykom pięknym za nadobne.
Na początku drugiej połowy Shearer po raz drugi na tym turnieju wpisał się na listę strzelców, David Seaman z kolei wybronił rzut karny. To jeszcze bardziej napędziło gospodarzy. W końcu “Geordie” dostał piłkę w polu karnym, lewą nogą zrobił “sombrero”, przerzucając futbolówkę nad głową Colina Hendry’ego i z woleja uderzył obok bezbronnego Andy’ego Gorama. Wembley oszalało. Do strzelca podbiegli Shearer, Steve McManaman oraz Jamie Redknappa. Rzucili “Gazzę” na ziemię, a Shearer z bidonu oblewał twarz pomocnika. Kilka chwil później z daleka podbiegł Teddy Sheringham i zrobił to samo. Brzmi znajomo? Cieszynka demonstrowała owianą złą sławą scenę z chińskiego fotelu dentystycznego. Piłkarze zagrali na nosie mediom i kupili kibiców. Wahadło poszło w drugą stronę. Teraz byli kochani przez naród.
“Mirror” musiał zmienić nastawienie, nie chcąc się narażać na kibicowski “lincz”. Tabloid poszedł w stronę samobiczowania. “Panie Gascoigne, oto przeprosiny. Gazza nie jest już grubym, pijanym imbecylem. W rzeczywistości to geniusz futbolu” - pisali dzień po meczu.
Wygrana ze szkocją dała Anglikom paliwo także w ostatnim meczu, kiedy roznieśli w pył Holendrów 4:1, chociaż spokojnie mogli wcisnąć “Oranje” pięć, sześć goli. Ronald de Boer po latach stwierdził, że była to jedna z najbardziej żałosnych porażek w jego karierze.
Cały kraj znajdował się w ekstazie i wieszczył pierwszy międzynarodowy triumf piłkarzy po trzydziestu latach posuchy, po ledwie zapamiętanym triumfie na domowym mundialu w 1966. Teraz futbol na miał na dobre wrócić do kraju.
Rzuty karne. Przezwyciężyć koszmary
Ćwierćfinał. Hiszpania pozostawała niepokonana w 19 meczach, ostatni raz poległa w ćwierćfinale mistrzostw świata w 1994 roku z Włochami. Jedyna drużyna, z którą Venables nie chciał się zmierzyć. Kilka miesięcy przed turniejem rozprawiał na konferencjach o możliwości innych ekip.
- Wszyscy mają świetnych graczy i know-how. Ale sądzę, że Hiszpania jest najsilniejsza - uważał.
Podczas spotkania na Wembley “La Roja” dwukrotnie cieszyła się z widoku piłki w siatce, ale też dwukrotnie francuski sędzia liniowy podniósł chorągiewkę. Powtórki od razu pokazały, że bramka Julio Salinasa powinna być uznana. Ćwierć wieku temu o VAR nikt nawet nie marzył. Natomiast sześć lat po Italia ‘90 do angielskiej piłki powróciły złe duchy: rzuty karne. Hiszpania, wolna od psychologicznej traumy, mogła z lekkością przystąpić do ostatecznej rozgrywki. Tymczasem Fernando Hierro huknął w poprzeczkę. W trzeciej kolejce podszedł Stuart Pearce, blady jak ściana, i wszystkim zgromadzonym na trybunach skoczyło tętno. Zniszczył marzenia Anglików na mundialu, ale w tym przypadku się nie pomylił.
A potem uderzał pięścią w powietrze, zdarł gardło, gałki niemal wypadły mu z oczodołów. Eksplozja radości połączona z uczuciem wielkiej ulgi. David Seaman obronił jeszcze strzał Miguela Nadala i gospodarze znaleźli się w półfinale. Tam znów na ścieżce do historycznej sukcesu stanęli Niemcy. Ci przeklęci Niemcy.
Prasa absolutnie zwariowała. W dniu walki o finał “Daily Mirror” opublikował zabawną/żałosną pierwszą stronę z wizerunkami Pearce’a oraz Gascoigne’a w hełmach z drugiej wojny światowej. Podpis? “Achtung! Poddajcie się!”. Plus wypowiedzenie piłkarskiej wojny. Ministerstwo Spraw Zagranicznych potępiło to wydanie gazety, Komisja ds. Prasy otrzymała setki skarg, w Izbie Gmin został złożony ponadpartyjny wniosek o ukaranie wydawcy. Ot, atmosferka.
Na boisku sporo rzeczy zwiastowało klęskę. Przegrane losowanie stron. Anglicy musieli też pierwszy raz na turnieju biegać w dziwnych, niebiesko-szarych strojach, a Venables nie mógł skorzystać z zawieszonego za kartki Gary’ego Neville’a. Piąta turniejowa bramka Shearera w trzeciej minucie miała wystarczyć. Nic z tych rzeczy. Po kwadransie Stefan Kuntz wyrównał, a ostatni akt pięknej domowej przygody zakończył się, a jakże, w rzutach karnych. Po pięciu kolejkach nikt nie spudłował. Sheringham:
- Bałem się jak cholera. Wiedziałem, że jak zrobię coś źle, to zostanę zapamiętany z tego do końca życia. Spojrzałem. Bramkarz taki mały, a przestrzeń w górnym rogu - ogromna. Nie ma mowy, żebym to schrzanił. Przymierzyłem i trafiłem.
Kuntz też wpadł na taki pomysł. Potrzebna była kolejna seria. Do nagłej śmierci. Venables spytał “komu się to podoba?”. Rękę podniósł Paul Ince i Gareth Southgate. Obecny selekcjoner “Trzech Lwów” wyszedł do szóstej serii. Wybrał to samo miejsce, co Pearce w 1990 roku w Turynie. Uderzył zbyt łatwo i zbyt czytelnie. Cały kraj zamarł. Kibice schowali twarze w dłoniach. Koniec. Znów to samo.
- Kiedy chybił, czułem się trochę tak, jak śmierć - wspominał Venables.
Anglicy docenili heroiczność swych reprezentantów. Mówiono, że los się w wreszcie odwróci. W końcu zachodzili w wielkich turniejach coraz dalej. Lecz potem doszło jeszcze więcej nieszczęść i jeszcze więcej powodów, żeby twierdzić, że ten piłkarski naród jest przeklęty: oszustwa Diego Simeone, fart Ronaldinho, szaleństwo Seamana i ta ostatnia szarża na rosyjskich mistrzostwach. Zatrzymana w porę przez Chorwatów. Powrót futbolu do domu to najdłuższa droga, jaką można sobie wyobrazić, ale w tym roku znów krzyżuje się z Wembley. Teraz to już naprawdę musi się udać.