Odejście Messiego to kara i szansa na oczyszczenie FC Barcelony. Kto kogo ograł w szachach 4D?
To informacja, która oszołomiła futbol, a teraz zmieni cały futbolowy świat, niezależnie od tego, co stanie się dalej. Wszystko wyszło z prostego, dziesięciowyrazowego stwierdzenia, które jest również najsmutniejszym i najbardziej sensacyjnym wydarzeniem w historii słynnego klubu: “Z ostatniej chwili: Leo Messi nie będzie kontynuował gry w FC Barcelona”.
Pierwszą rzeczą, którą należy powiedzieć, jest to, że Argentyńczyk nie skończy kariery w klubie, w którym stał się kompletnym graczem, najwybitniejszym przedstawicielem tej dyscypliny sportu. Było coś romantycznego i staromodnego w pomyśle, by podążać ścieżką jednego z najwybitniejszych piłkarzy wszechczasów i grać w jednej drużynie od początku do końca.
Druga rzecz to fakt, że to niemal kara moralna za sposób, w jaki prowadzona jest współczesna “Barca”. Przepłacani zawodnicy, horrendalne kontrakty, kompletnie nietrafione transfery. Ich pełne oświadczenie potwierdzające odejście Leo to w gruncie rzeczy gorzkie żale w kierunku La Liga: “Pomimo, że Barcelona i Messi osiągnęli porozumienie, aby podpisać dziś umowę, nie może się to zdarzyć z powodu przeszkód finansowych i strukturalnych ze względu na przepisy ligi hiszpańskiej”. Aż chce się retorycznie zapytać: czyja to wina? W Katalonii nie mogą powiedzieć, że nie byli ostrzegani.
Nieporadność i marazm
Nie minął jeszcze rok od ostatniego bardzo zwięzłego komunikatu oznajmiającego rozstanie “cracka” z Camp Nou. Wprawdzie przy trochę innych okolicznościach. To Messi chciał przeciąć pępowinę, będąc niezadowolonym z pracy Josepa Marii Bartomeu, pchającego drużynę prosto w przepaść. Na przeszkodzie do wielkiego rozwodu stanęły niejednoznacznie zapisy w kontrakcie, a piłkarz nie chciał sądzić się z pracodawcą, który przez 20 lat zapewniał mu chleb. Bycie tak blisko utraty Messiego może być uważane za błąd w sztuce, jednak zrobienie tego dwa razy zakrawa o sabotaż. To działanie na szkodę drużyny.
Umówmy się, obecność sześciokrotnego zdobywcy Złotej Piłki w Katalonii to coś więcej niż umowa biznesowa, a Barcelona w jego przypadku jest dokładnie tym, co widnieje na jej sztandarach: Mes que un club, więcej niż klub. Dzieci napastnika płakały, kiedy w sierpniu zeszłego roku wysyłał biurofaxem oświadczenie, że już nie zagra dla “Blaugrany”. Być może wstrząsnęła nim reakcja rodziny, być może obrazki sprzed Camp Nou, gdzie kibice wyszli z transparentami, z których krzyczały apele o pozostanie. Dał sobie i drużynie rok na wyczyszczenie pewnych spraw, ale Barcelonie ten czas nie wystarczał. Rewolucja Laporty okazała się dobrym hasłem na wybory prezydenckie, ale nowy-stary prezydent z jakiegoś powodu nie wdrożył planu naprawczego na tyle dobrze, by zatrzymać swojego najlepszego piłkarza w historii.
To najnowsza odsłona chaosu i niekompetencji, które nękają “Dumę Katalonii” od lat. Tylko przez ostatnich dziewięć miesięcy “Barca” istniała w stanie zawieszenia, w swoistej próżni, rozdarta między kampanią wyborczą, próbą odnowienia kontraktu kapitana, wreszcie w walce o przyszłość projektu Superliga. To batalia na trzech frontach, która musiała się zakończyć klęską przynajmniej na jednym z tych odcinków. Padło na najbardziej wrażliwy punkt.
Show must go on
W zeszłym miesiącu Messi zgodził się zasadniczo na pięcioletnią umowę z obniżoną pensją. Wszyscy mieli nadzieję, że porozumienie utrzyma Barcelonę w granicach finansowych zasad fair play ustanowionych przez La Liga, ale okazało się to niemożliwe. Zespół, którego łączne zadłużenie wynosi około 1,1 mld euro, jest ograniczony limitem wynagrodzeń, stanowiących 110% ich dochodów. Jasnym musiało być, że to wszystko uderzy o podłogę z głośnym hukiem.
Rzeczywistość współczesnej piłki post-covidowej wygląda tak, że poza klubami Premier League wszyscy muszą być oszczędni i elastyczni, aby się rozwijać. Barcelona, może ze względu na swoją dumę, nie zamierzała się gimnastykować pod względem kreatywnej księgowości, sądząc naiwnie, że “jakoś to będzie”. Dziwne, zwłaszcza, że Messi zajmował tak dużą część jej wynagrodzeń. To w zasadzie zablokowało robienie czegokolwiek innego. Paradoksalnie, teraz sytuacja z Messim daje im wiele korzyści, jeśli wyłączymy tylko porażkę stricte marketingową.
Przede wszystkim mogą wreszcie uwolnić finanse i odbudować się na nowo. Zaprojektować rozsądną politykę, hierarchię płacową, która do tej pory nie istniała lub, co byłoby bardziej adekwatną oceną, wzbudzała uśmiechy politowania. Z pewnością nie mogli sobie pozwolić na pensję dla Messiego i zatrudnienie odpowiednich ludzi, którzy na boisku wspieraliby jego talent. O sprzedaży kapitana także nie było mowy. Zawodnik nie chciał odchodzić sam z siebie, więc pozycja, że został zmuszony do odejścia wygląda na win-win. Gwiazda opuszcza swój dom, a wszyscy wydają się mieć czyste ręce. Uważają, że zrobili wszystko, jak trzeba.
Winą za utratę napastnika i tak obarczy się prezesa La Liga Javiera Tebasa, który nie był dość zdeterminowany, by rozłożyć nad nim parasol ochronny. Wszystko można przypisać jednemu człowiekowi i jego opresyjnemu naciskowi na właściwe zarządzanie finansami. Władze rozgrywek nie ugięły się pod presją. Jeśli przy szachownicy swój pojedynek rozegrali Tebas z Laportą, to trudno o jednoznaczny wynik meczu. Remis bez wskazania. Obaj coś stracili i obaj zyskali. Barcelona straciła legendę, ale ucierpi na tym nowy porządek w hiszpańskim futbolu - a co za tym idzie, w europejskim też. Trudno, jeśli ma to być cena zdrowego podejścia do finansów piłkarskich marek. Będzie biedniej, ale chociaż sprawiedliwiej.
Co teraz? Szkoda by było, gdyby Messi poszedł do któregokolwiek z superklubów, ale wszystko na to wskazuje. To jedyne miejsca, które są w stanie go przyjąć na pokład. Może zagrać w Manchesterze City lub PSG i wejść w taki zmierzch kariery, na jaki zasługuje. Z kolegami, którzy potrafią grać w piłkę, którzy nie będą uzależnieni przez 90 minut od tego, co zrobi jeden piłkarz. Wreszcie po latach będzie mógł sięgnąć po Ligę Mistrzów, którą wprawdzie obiecywał kibicom na Camp Nou, ale teraz może wreszcie swobodnie podążać za swoimi egoistycznymi celami. Należy mu się.