Od dilera narkotykowego, oszusta i skazańca do uznanego trenera. Piłkarski "Prison Break"
David Martindale. To nazwisko, które jeszcze dobrze nie wybrzmiało w uszach kibiców futbolu. Ale szkocki menedżer, prowadzący mało popularną drużynę - Livingston, oprócz niewątpliwego talentu i ręki do zawodników, ma jeszcze coś. Przeszłość, z której nie jest dumny.
Właściwie cała sprawa miała być tylko formalnością. Zwłaszcza, że David Martindale, 46-letni tymczasowy trener pierwszoligowego szkockiego FC Livingston, posiadał wszystkie niezbędne licencje i klasyfikacje. Brakowało tylko tzw. testu psychologicznego, który poświadczyłby predyspozycje kandydata do pracy na stanowisku szkoleniowca na najwyższym, elitarnym poziomie. Tymczasem w budynku Szkockiego Związku Piłki Nożnej zamiast klasycznego “wywiadu”, odbyło się coś w rodzaju przesłuchania. Z tymi wszystkimi pytaniami i surowym spojrzeniem. Niemalże jak u prokuratora. A to dlatego, że Martindale ma za sobą mroczną przeszłość, która doprowadziła go do skazania i odsiadki 14 lat temu.
Punkt zwrotny
Historia Davida przypomina opowieść wielu współczesnych trenerów odnoszących sukcesy: chłopak z przedmieść, który nigdy nie kopał piłki szczególnie spektakularnie i nikt nie przepowiadał mu wielkiej przyszłości w futbolu. Ok, na tym kończą się wszystkie podobieństwa do Juergena Kloppa, Thomasa Tuchela czy Juliana Nagelsmanna. Ponieważ cała ta trójka z determinacja pracowała nad karierą szkoleniową, a Martindale, no cóż, poszedł w trochę inną stronę. Najpierw próbował sił w branży gastronomicznej, ale poprowadził pub i restaurację prosto w przepaść. Następny krok był jeszcze gorszy. Chcąc zrekompensować straty, zajął się dilerką i prał brudne pieniądze.
- Moja motywacja w tamtym czasie miała charakter wyłącznie finansowy. Czysta chciwość. Dorastałem w mieszkaniu socjalnym. Tam marzy się tylko o tym, żeby później jeździć bmw lub range roverem. Nie chcesz być przez całe życie takim biedakiem, któremu ledwie starcza na czynsz - tłumaczył się po latach.
Ryzykowny model biznesowy szybko się załamał. Rok 2004. Początek świąt wielkanocnych. Przyszły trener siedział w areszcie, czekając na wyrok dotyczący tymczasowego zatrzymania, który miał zapaść dopiero we wtorek. Wpatrywał się w puste ściany i powoli do niego docierało, w co wdepnął. Miał 30 lat, a kolejnych sześć miał spędzić za murami więzienia. Zrozumiał, że właśnie sięgnął dna.
- Pamiętam, jak trafiłem na dołek, przy mnie była moja partnerka Martha. Musiałem zdjąć zegarek, oddać portfel, pasek. Spojrzałem na nią, a ona się rozpłakała. Uznałem, że nie mogę tak dłużej prowadzić życia. Musiałem coś zrobić - opowiada eks-skazaniec.
źródło: bbc.co.uk
Powrót do społeczeństwa i sportu
Ostatecznie Martindale został zwolniony w 2010 roku. Para pobrała się, doczekała się dziecka. Od tego momentu Davida uważa się za doskonały przykład więziennej resocjalizacji. Zza krat studiował zarządzanie projektami architektonicznymi, a po wyjściu na wolność z powodzeniem kontynuował naukę i pomyślnie ukończył szkołę. Nigdy jednak nie odpuścił futbolu. Związał się z młodzieżową ekipą Broxburn United. Juniorski futbol w Szkocji jest w pewnym stopniu wyjątkowy, ponieważ nie ma, jak można sobie wyobrazić, ograniczeń wiekowych. Od dziesięcioleci to poligon doświadczalny dla przyszłych profesjonalistów i często zawodowiec w pełni kariery wraca do juniorów w późniejszych latach po to, by odbudować formę. Martindale chciał natomiast podnieść z upadku swoje życie.
Po dwóch latach najął się w Livingston FC. Najpierw jako wolontariusz w dni meczowe, potem jako kierownik wolontariuszy, następnie jako trener młodzieży. W 2014 roku miał już wszystkie uprawnienia, by asystować menedżerowi drużyny seniorskiej.
- Nie miałem wówczas żadnego wkładu w funkcjonowaniu zespołu - mówi. - Podnosiłem pachołki, zbierałem piłki i obserwowałem, co robi John McGlynn. Ciągle to był tylko wolontariat. Do klubu przychodziłem we wtorki, czwartki oraz na sobotnie mecze. W międzyczasie pracowałem na placu budowy - wspomina Martindale.
Główni trenerzy się zmieniali, ale żaden z nowych sterników Livingston nie rezygnował z usług łysego jegomościa. Dostawał też coraz więcej zadań, jego rola stopniowo nabierała znaczenia. Aż w końcu, w grudniu zeszłego roku, 49-latek wspiął się na kolejny szczebel kariery: odziedziczył stanowisko głównego menedżera po nieudanej kadencji Gary’ego Holta. Najpierw funkcjonował w klubie jako tymczasowe rozwiązanie, wkrótce jednak podpisano z nim stałą umowę. Wszystko dlatego, że jako nowa “miotła” od początku zbierał dużo punktów w lidze oraz preferował piękny styl futbolu.
W pierwszych dziewięciu meczach w Scottish Premiership po zmianie trenera zdobył 23 z 27 punktów i nagle zespół zaczął się liczyć w walce o miejsca gwarantujące start w europejskich pucharach. Po ekscytującym remisie 2:2 z aktualnymi mistrzami Celtikiem, komentatorzy zachwycali się sposobem zarządzania drużyny. Zainteresowała się nim też rodzima federacja. Niestety. Działacze głęboko pogrzebali w archiwach, odnaleziono personalną teczkę Davida w zakładzie karnym i postanowiono trochę uprzykrzyć mu życie w sporcie.
Szansa na odzyskanie twarzy
Szkocki Związek Piłki Nożnej zmagał się ze wzrostem popularności byłego rzezimieszka. Instytucja uważana za zbyt konserwatywną i zacofaną, głośno zastanawiała się, czy ktoś, kto publicznie mówił o “chęci wzbogacenia się na czyjejś krzywdzie”, faktycznie może zmienić się raz na zawsze. Presja opinii publicznej pomogła w podjęciu odpowiedniej decyzji. Szczęście Martindale’a polegało na tym, że dostał wiele wsparcia w środowisku. “Dajcie mu szansę” - apelowało mnóstwo celebrytów, polityków i naukowców. Fani wszystkich klubów podpisali petycję do SFA. Mury runęły, “leśne dziadki” ze Szkocji ustąpiły i Martindale otrzymał stałą licencję trenerską. W sumie, dlaczego mieliby odmówić? W końcu ligowa historia zna przypadki kilku skazańców poprawnie zresocjalizowanych.
Taki Declan Gallagher na imprezie z okazji rocznicy ślubu w 2013 roku kijem bejsbolowym złamał czaszkę innemu gościowi. Po odbyciu wyroku trzech lat więzienia wrócił jednak do profesjonalnej piłki, ba, otrzymał nawet powołanie do reprezentacji prowadzonej przez Kenny’ego Dalglisha. Ostatnio mówiło się o nim w kontekście dużego transferu do Celtiku za kilkanaście milionów funtów.
Czy brutalny bandyta jest lepszy niż chciwy handlarz narkotyków? Czy trener w piłce nożnej musi spełniać wyższe standardy moralne niż zawodnik? Debata wokół szkoleniowca Livingston skupiała się nie tylko na winie, pokucie i karze, ale także na otrzymaniu drugiej szansy.
- Niektórzy ludzie na pewno do końca życia będą mieli do mnie jakieś zastrzeżenia. Mają do tego prawo. Ale proszę was, byście oceniali mnie nie na podstawie tego, jaki byłem 20 lat temu, ale jaki jestem dzisiaj - apeluje do społeczeństwa David.
W typowych okolicznościach menedżer odnoszący chwile chwały w Livingston powinien mieć aspiracje, by dostać posadę w znacznie silniejszym klubie. On jeszcze o tym nie myśli. Spłaca kredyt zaufania w klubie, w którym podano mu pomocną dłoń. Jednak ta historia powinna mieć jeszcze swój ciąg dalszy. Eksperci wróżą mu długie i owocne lata w zawodzie. Najgorsze pozostało za nim. Teraz będzie miał już tylko łatwiej.