Niepewna przyszłość Mohameda Salaha. Liverpool nie może popełnić błędu, bo gorzko tego pożałuje
W Liverpoolu waży się przyszłość Mohameda Salaha. Jego umowa wygasa za dwa lata, to ostatni więc moment, by podjąć decyzję, co dalej. A tu nie ma się co zastanawiać. “Faraon” jak nikt inny w ostatnich dekadach “The Reds” zasługuje na bogactwo.
Jest takie słynne zdanie Gerarda Houlliera, zmarłego w zeszłym roku zasłużonego menedżera Liverpoolu.
- Niektórzy gracze niechętnie wychodzą na boisko, jeśli nie są w stu procentach sprawni. Są też i inni, którzy opuszczają mecze tylko wtedy, gdy na 100 procent są kontuzjowani - mówił.
Trafna ocena klasy piłkarza tyczy się jednego z liderów “The Reds” i chyba nie ma wątpliwości co do tego, do której kategorii należałoby dopasować Mohameda Salaha, seryjnie strzelającego gole, ale nie tylko. Egipcjanin trafia w ważnych meczach, czasami sposób gry całej drużyna spoczywa wyłącznie na jego barkach, a przy tym utożsamia się z wartościami klubu jak mało kto. I tego samego Salaha widzi się teraz poza Anfield Road, poza Premier League i Wyspami Brytyjskimi. To błąd. W interesie klubu jest, by go zatrzymać. Na długo.
Tur nie do zatrzymania
Wielokrotnie powtarzał, że jego przyszłość “jest w rękach Liverpoolu”, dając wskazówki, że chciałby kontynuować pobyt na Merseyside. Ale na początku tego sezonu wspomniał też, że mógłby być otwarty na przejście do Realu Madryt lub Barcelony.
- Twierdzę, że chciałbym tu zostać tak długo, jak tylko mogę, lecz teraz piłka leży po stronie władz klubu - przekonywał piłkarz.
Dlaczego więc właściciele z Fenway Sports Group wciąż nie dali zielonego światła na prolongatę umowy? Zapewne mają wątpliwości. A mieć ich w sprawie Salaha nie powinni. Napastnik zbliża się do wielkiego rachunku finansowego kariery, mając w ręku karetę asów: co sezon “wykręcane” wysokie liczby, udokumentowane osiągnięcia w wielkich meczach, kluczowa rola w jednej z najlepszych drużyn w Europie oraz potężne marketingowe wsparcie Pepsi. Na palcach jednej dłoni dałoby się policzyć graczy na całym świecie, którzy spełniliby wszystkie te kryteria aspirując do najwyższych gaży w futbolu.
Jeden z przekonujących argumentów za przedłużeniem kontraktu z Egipcjaninem wysuwa się na pierwszy plan. Od czasu przeprowadzki do Liverpoolu w 2017 roku skrzydłowy nie znalazł się w podstawowej jedenastce w zaledwie czterech meczach Premier League i jednym Ligi Mistrzów. Jedna z tych nieobecności wymuszona była komplikacjami z powodu wstrząsu mózgu, druga zaś pozytywnym wynikiem na obecność koronawirusa. W tym czasie Juergen Klopp wystawiał składy do 190 meczów.
W mniej niż cztery pełne sezony Salah znajduje się kilka spotkań od przebicia ładnej bariery 200 gier, co czyni go silnym, odpornym i wyjątkowo zdyscyplinowanym jak na gracza bazującego na szybkości, dominacji, ciągłych sprintach i, jak we wszystkich ekipach prowadzonych przez Niemca, regularnych pressingach. To po prostu piłkarz niezmordowany, dający z wątroby więcej niż ma. W pełni zaangażowany w poczynania zespołu. Nie wspominając już o wielkim talencie do futbolu.
Inne legendy z tyłu
Z perspektywy czasu warto podkreślić, że zanim Mo wrócił na Wyspy i podpisał kontrakt z drużyną z Anfield, za najbardziej naturalnego snajpera w szeregach Kloppa uważano Daniela Sturridge’a. Niektórzy z fanów dawno wymazali Anglika z pamięci. Dość powiedzieć, że w ciągu długiej, bo ponad sześcioletniej przygody w czerwonych barwach, Sturridge wystąpił w sumie w 160 spotkaniach. Tylko w jednym sezonie przekroczył granicę 30 meczów. A nie był to przecież zły gracz. Ponad pół setki goli (dokładnie 67) także ma swoją wymowę. Tymczasem jego następca (120 bramek) statystykami bije go na głowę.
Zostawmy Sturridge’a i poszukajmy innych łowców goli z Liverpoolu. Może Fernando Torres? Hiszpan opuścił 35 ligowych meczów w pierwszych trzech dość owocnych sezonach, ostatecznie pauzując całą rundę w ostatniej kampanii, kiedy jego siły witalne ewidentnie zaczęły go zawodzić. Rekord Salaha przyćmiewa nawet wczesne, fantastyczne osiągnięcia legend: Robbiego Fowlera oraz Michaela Owena. Oni, gdy zbliżali się do 30. roku życia, mogli tylko wspominać najlepszy czas, kiedy mieli po dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat. A jako 28-latek Salah nadal jest u szczytu kariery.
Wiek wydaje się jedyną liczbą, która Egipcjaninowi nie sprzyja w kontekście przyszłości związanej z nim i Merseyside po 2023 roku, kiedy jego obecna umowa dobiegnie końca. Dlatego Salah musiał szczególnie zainteresować się wydarzeniami w Manchesterze, gdzie do niedawna w identycznej sytuacji kontraktowej znalazła się kolejna gwiazda Premier League, Kevin De Bruyne. Belgijski pomocnik podpisał właśnie aneks umożliwiający mu pozostanie na Etihad do momentu aż skończy 34 lata.
Oczywiście są pewne subtelne różnice. City nie musi się szczególnie przejmować sprzedażą zawodników ani kwestią tego, czy drogie przyszłe cele transferowe będą dostępne tylko w przypadku spieniężenia własnych gwiazd. Liverpool jednakowoż działa w nieco innej rzeczywistości finansowej. Oznaczającej się m.in. tym, że Alissona Beckera można było kupić tylko dlatego, że wcześniej z dużym zyskiem udało się wypchnąć do Barcelony Philippe Coutinho. I teraz Liverpool musi przekalkulować, czy dać Salahowi zestarzeć się w czerwonych barwach, czy spróbować na nim jeszcze zarobić. Lato 2021 to ostatni moment na podjęcie decyzji.
Nie do zastąpienia
Można założyć, że Salah będzie równie skuteczny w przyszłym sezonie oraz w latach 2022-23. Nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. W obecnym ma najwięcej goli w drużynie (19 ligowych, dwa razy więcej niż drudzy Sadio Mane i Diogo Jota), najwięcej strzałów oddanych na 90 minut (3.57) oraz najwyższy współczynnik oczekiwanych goli (xG 16, oznaczający, że liczba strzelonych bramek przewyższa wartość okazji bramkowych). W sile ofensywnej nie ma nikogo - i nic nie wskazuje na to, by ktoś taki się znalazł - mogącego mu dorównać. Zagwarantowanie jednak, że nadal będzie utrzymywał tempo i zdolność wymazywania rekordów bramkowych po 2024 roku, wymaga raczej zerknięcia w szklaną kulę.
Czy jest lepszy czas, aby odkurzyć koszulkę “Never Give Up”, którą Salah włożył na pamiętny rewanż z Barceloną w 2019 roku, gdy mógł się tylko przyglądać na boiskowe wyczyny swoich kolegów? Historyczna “remontada” to jedyny mecz, który skrzydłowy przegapił w Lidze Mistrzów jako gracz “The Reds”. Dwa lata później żaden z zawodników Kloppa nie zrobił więcej, aby wyciągnąć za uszy cały zespół i umożliwić mu start w kolejnej edycji Champions League. Walka jeszcze trwa, ale nawet, jeśli misja zakończy się niepowodzeniem, to Mo Salah wiele razy udowadniał, że zasłużył na następny, lukratywny kontrakt. Nigdy się nie poddał, więc nigdy nie powinien iść sam.