Niedawno sortował wędliny i grał jako amator, teraz stoi przed życiową szansą. Sensacyjny debiutant we Francji
To trochę jak historia o Kopciuszku. Jonathan Clauss po raz pierwszy został powołany do reprezentacji Francji w wieku 29 lat. Nigdy nie reprezentował swojego kraju na żadnym poziomie. Mało tego, jeszcze kilka lat temu znajdował się na peryferiach poważnego futbolu.
Mało kto słyszał o Jonathanie Claussie, nawet jeśli uważnie śledzi piłkę nożną w europejskim wydaniu. 29-letni obrońca półtora roku temu podpisał kontrakt z Lens, pierwszym klubem Ligue 1 w swojej karierze. A przecież ma już 29 wiosen na karku. Co z innymi drużynami? Cóż, Clauss nie był zawodowcem do 25. roku życia. A dziś trafił do reprezentacji Francji.
Biorąc pod uwagę same statystyki można nawet pokusić się o stwierdzenie, że to jeden z najefektywniejszych wahadłowych na świecie. W Ligue 1 w tym sezonie ma na koncie cztery gole i dziewięć asyst. Aby poszukać bardziej skuteczniejszego zawodnika na tej lub podobnej pozycji, trzeba przenieść się na Wyspy Brytyjskie, gdzie odnajdziemy Trenta Alexandra-Arnolda. We Francji Clauss nie ma konkurencji.
W poprzednim sezonie wśród piłkarzy ustawianych niżej również znajdował się na szczycie tabeli z trzema golami oraz sześcioma asystami. Rozwój Claussa wydaje się fenomenalny. I, co pouczające, mimo że jego historia jest nieco oklepana i filmowa, zawiera prosty i piękny przekaz.
Poczta, rzeźnik, ulotki
Początek aż nadto typowy. W wieku 18 lat Jonathan ukończył akademię w Strasbourgu i… okazał się nikomu niepotrzebny. Dla niektórych mogło to być tragedią, ale on przyjął to z ulgą. Dlaczego?
- Nasz sposób myślenia polegał na dążeniu do robotyzacji. Każdy dzień to sesja treningowa. W weekend jeden mecz. Nikt nie pytał, czy jesteś zadowolony z procesu. Po ukończeniu szkoły zacząłem grać dla przyjemności. Cieszyłem się piłką przez całe 90 minut - mówił w wywiadzie dla oficjalnego serwisu Ligue 1.
Trochę infantylnie, ale z romantycznym wyczuciem, prawda? Jednak bardzo szybko ogarnęła go depresja.
- Skończyłem 20 lat i musiałem zastanowić się, co dalej. Przyjaciele mieli pracę, własne mieszkania, a ja nie potrafiłem nawet ugotować prostego posiłku. Najtrudniejsze było pogodzenie się z faktem, że nic nie mogę zrobić. Że nic nie potrafię. No, może z wyjątkiem tego, że całkiem nieźle kopię w piłkę - opowiadał gracz Lens.
Próbował dostosować się do rutyny. Studiował na akademii wychowania fizycznego, pracował na pół etatu w różnych miejscach, ale było to nieco kłopotliwe. Pierwsza praca? Sortownia na poczcie. Przychodził na kilka godzin dziennie, ale wybrane terminy nie odpowiadały pracodawcy. A on nie potrafił znaleźć czasu na mecze z kolegami.
Idziemy dalej. Magazynier. Dorywczo przez kilka tygodni, dopóki nie znudziła mu się robota w nocy. Potem fucha u rzeźnika. W sklepie mięsnym.
- To najbardziej pamiętny okres w moim życiu. Wstawałem o czwartej rano, był mróz, a ja zbierałem kiełbasy, oddzielałem je od siebie i wkładałem do torby. Dziesięć sztuk w jednym opakowaniu - wymieniał dalej Clauss.
Spotkanie z Maradoną
Zbliżał się do granicznego momentu swojego życia. Po “mięsnym rozdziale” chodził po ulicy i rozdawał ulotki. Wprawdzie nie musiał ubierać się w żadne dziwne reklamowe kombinezony, ale Jonathan nadal wstydzi się tego odcinka bardziej niż czegokolwiek innego. Tak bardzo nie chciał pracować, że czasem jego matka wychodziła i “wyrabiała” jego zmiany. Ona rozdawała ulotki, a on próbował znaleźć motywację.
W wieku 21 lat postanowił coś zmienić. Wyjechał do Niemiec, aby spróbować swoich sił w tamtejszym systemie piłkarskim i rozpocząć samodzielne życie. Brzmi pięknie, choć w rzeczywistości miasto Reinau, gdzie się osiedlił, leży mniej niż dwie godziny drogi od jego rodzinnej Alzacji.
Miał ciężką drogę do wyjścia z piłkarskich lochów. Szybko wrócił do Francji, z roku na rok pnąc się w górę po ligowej drabince, a w Rouen wreszcie osiągnął status profesjonalnego gracza. To prawda, klub spadł z Ligue 2 na koniec sezonu 2017/18, ale Clauss nie miał zamiaru robić kroku w tył.
Istniała opcja gry w Serie B, lecz Jonathan został wystawiony przez agenta, który zażądał sowitej premii. Na stole leżała propozycja z Dynama Brześć. Clauss był zaskoczony, gdy dowiedział się, że klubem zarządzał… Diego Maradona. Spędził tydzień na obozie treningowym, a gdy przyszedł moment podpisania kontraktu, legendarny Argentyńczyk zwolnił trenera zainteresowanego Francuzem.
- Jeśli tak, to ja odchodzę na emeryturę - powiedział Clauss przedstawicielom białoruskiej drużyny, gdy ci przekazali mu informację od Maradony.
Ciągle pod górkę, ale powoli przychodziły dobre czasy.
Uratował go przypadek. Nieco wcześniej interesowała się nim Arminia Bielefeld z 2. Bundesligi. Pod koniec letniego okienka transferowego klub stracił dwóch podstawowych zawodników z powodu kontuzji, więc sięgnięto po jego kandydaturę. Potem nastąpiły dwa wspaniałe sezony, zdobycie tytułu mistrza ligi i awans do niemieckiej elity. Clauss już dojrzał: płynnie nauczył się niemieckiego, ale też przeistoczył się z leniwego nieudacznika w zimnokrwistego piłkarza z nową miłością do gry. W nowej odsłonie wrócił do ojczyzny. Do Lens.
Odnaleźć siebie
Główne pytanie dotyczące jego kariery brzmi: jak to się stało, że zawodnik, który na poziomie młodzieżowym wydawał się mało obiecujący, rozwinął się dopiero w wieku 25 lat, wchodząc do poważnej piłki, a tuż przed trzydziestką nagle znalazł się na liście najlepszych wahadłowych w Europie? Sam Jonathan długo się nad tym zastanawiał i znalazł odpowiedź:
- To paradoks, ale uważam, że trudniej grać na niskim poziomie niż na wysokim. Amatorzy i półprofesjonaliści nie dbają o taktykę, cały nacisk kładą na fizyczność. Kilka lat zajęło mi przystosowanie się do twardej walki ramię w ramię. W Arminii nauczyłem się wytrzymywać pełne 90 minut, nie znikać w nudnych, brudnych meczach, znosić mróz, deszcz, silny wiatr i nie rozczarowywać się tylko dlatego, że nie radzimy sobie na fatalnie przygotowanym boisku - przyznawał Clauss.
Innym powodem późnego złapania piłkarskiego sznytu było znalezienie idealnego miejsca na boisku. W rozgrywkach młodzieżowych Clauss występował jako drugi napastnik, lub szeroko rozstawiony skrzydłowy. Dopiero w niższych ligach został przetestowany jako obrońca osłaniający całą flankę. Uwielbia formację 3-5-2 i szczegółowo opisuje, dlaczego jest ona optymalna:
- Dzięki niej łatwiej się broni. Model defensywy to oczywiście pięciu obrońców, dwóch skrajnych uszczelnia boki. Mniej pracy dla napastników, którzy mogą odetchnąć w niskim bloku. Przy czterech defensorach trudniej złapać odpowiedni balans. To głupie, ale systemu 3-5-2 używam nawet w Fifie. Szkoda, że w grze działa to gorzej niż w rzeczywistości - śmieje się piłkarz Lens.
Oczywiście ma swojego idola, Daniego Alvesa, ale tak naprawdę podczas EURO 2020 zahipnotyzował go Denzel Dumfries z reprezentacji Holandii:
- Facet był wszędzie i grał wszystko. Pokrywał pozycję napastnika, skrajnego pomocnika, obrońcy. Myślę, że jest 3-4 razy lepszy ode mnie - przyznaje Clauss. W Ligue 1 również widzi piłkarzy, których warto naśladować. Na przykład Achrafa Hakimiego.
Reprezentacja narodowa pozostaje marzeniem każdego piłkarza. Claussowi spodobał się fakt, że Didier Deschamps wypróbowuje system z trzema obrońcami. Sam trener powiedział, że Jonathan od dawna znajdował się na krótkiej liście do przetestowania. Wygląda na to, że jego podróż znalazła swój najlepszy finał.