Nie ma Messiego, a może być jeszcze gorzej. FC Barcelona na prostej drodze do kraksy

Na starcie nowego sezonu Barcelona nadal pozostaje w finansowym bałaganie i długo żyła niepewnością, czy po stracie Messiego będzie mogła zarejestrować wszystkie nowe nabytki. A to nie jedyny problem klubu.
Nie chodzi tylko o to, że Messi odszedł do PSG zalany łzami. Nieprzyjemnym faktem jest też to, że Barcelona nie przygotowała literalnie niczego, aby zachować swojego najlepszego piłkarza wszechczasów. Po prostu poddała się bez walki, zrzucając winę (oczywistą) na poprzedni zarząd oraz (nie do końca sprawiedliwie) na prezesa ligi Javiera Tebasa. Tymczasem Joan Laporta, obecny prezes klubu, uznał, że nic nie może zrobić, zostawił bałagan w piaskownicy, a następnie, najwyraźniej w poczuciu dobrze wykonanej roboty, udał się na wakacje. Gdyby rozdawano nagrody za monumentalnie niewrażliwą niekompetencję, facet, o którym podczas kampanii wyborczej mówiło się, że ma zbawić “Barcę”, zająłby całe podium. Kibice mają prawo czuć się oszukani, zdradzeni, skołowani. A to jeszcze wcale nie koniec.
Krajobarz po burzy
- Nie mamy więcej miejsca w budżecie płacowym - mówił z chłodną miną na konferencji Laporta.
- A po stracie Messiego? - dopytywali dziennikarze.
- Bez Messiego nadal nie mamy - dodał.
Następnie powiedział, że obecne wydatki na wynagrodzenia wynoszą 95% przychodów, co oznacza znaczne przekroczenie limitu (górna granica w lidze hiszpańskiej wynosi 70%). Na Camp Nou stracili piłkarza odpowiedzialnego za jedną trzecią ich dochodów, generatora olbrzymich zysków i ledwo zarejestrowali nowych graczy, czyli Memphisa Depaya i Erica Garcię. A bilans wynagrodzeń nadal znajduje się nad czerwoną kreską. W Katalonii obmyślono plan, który wygląda jak za krótka kołdra. Przykryjesz nią szyję, ale nie zostanie na stopy.
W Depayu widzi się, obok Antoine’a Griezmanna, lidera ataku po odejściu argentyńskiego “cracka”. Pensja Holendra to ok. 10 milionów euro brutto, czyli poziom Sergio Roberto, mniej niż m.in. Samuel Umtiti czy Ousmane Dembele. Zarejestrowanie go to kamień z serca działaczy.
A kontuzja Aguero oznacza, że z rejestracją rodaka Messiego nie trzeba się spieszyć. Napastnik będzie leczył się jeszcze przez dwa miesiące, a prawo hiszpańskiej federacji zezwala na sprowadzanie piłkarzy za darmo i zatwierdzanie ich do La Ligi w dowolnym momencie. W ten sposób koniec letnie okno transferowe w żadnym stopniu nie ogranicza Barcelonę w formowaniu kadry.
Kłopot stanowi też rejestracja do rozgrywek Ligi Mistrzów. Przepisy LM stanowią, że cała kadra musi być zatwierdzona na tydzień przed pierwszą kolejką grupową. Niewykluczone więc, że skład Barcelony na Ligę Mistrzów będzie odbiegał nieco od kadry ligowej.
Postępująca erozja
Barcelona zakończyła ostatni sezon na rozczarowującym trzecim miejscu, co jest najgorszym wynikiem od 2008 roku. Atletico zdobyło tytuł w dużej mierze dzięki prezentowi rywala w postaci Luisa Suareza. Urugwajczyk trafił 21 razy do bramki, w tym w najważniejszych momentach w końcówce kampanii i był napastnikiem, którego “Blaugranie” brakowało przez większość czasu. “El Pistolero” wcześniej żalił się, że na Camp Nou okazywano mu pogardę i niemal wywieziono go taczkami, choć wcześniej rzekomo miał mieć status legendy. Reputacja “rodzinnego klubu” sypała się jak domek z kart.
Ale ten sezon wcale nie musi być lepszy. La Liga twardo stoi w przekonaniu, że w czasie pandemii drużyny nie mogą szaleć na rynku transferowym oraz że powinny uzdrawiać swoją politykę płacową. Barcelonie pozwoli wydać w tym roku około 160-200 mln euro na koszty związane z wynagrodzeniami zawodników, a to mniej niż jedna trzecia sumy sprzed trzech lat. Dramatycznie mało. “Barca” wciąż musi amortyzować nieudane transfery z niedawnej przyszłości i nie ma co liczyć na nowe. Efekty tego widzimy w obecnym okienku. Klub porzucił gotówkowe transfery (z wyjątkiem Emersona) i przeszedł do podpisywania zawodników, którym skończyły się kontrakty z poprzednimi pracodawcami. W krótkim czasie przeszli z pozycji hegemona do pariasa Europy.
Woda nalewa się do gardła, ale topielec walczy. Próbuje się odciążyć budżet kilkoma skromnie opłacanymi piłkarzami z rezerw. Problem w tym, że nie ma to zbyt dużego znaczenia. Taki Matheus Fernandes otrzymał tylko e-maila z informacją, że jego umowa zostaje zerwana i żeby już nie pojawiał się w budynkach należących do “Dumy Katalonii”. Krok rozpaczliwy, a i konsekwencje mogą być poważne. Wyrzuceni gracze z całą pewnością podejmą kroki prawne w sprawie niesłusznego zwolnienia. Odszkodowania wprawdzie nie będą pewnie horrendalne, ale przegrane procesy znów naruszą niezachwiany do tej pory pomnik “więcej niż klubu”.
Gorzej być nie może? Może
Następne decyzje? “Barca” chciałaby najbardziej sprzedać kilku swoich najdroższych piłkarzy, ale Ousmane Dembele ma reputację “szklanki”, a Philippe Coutinho dopiero wraca do zdrowia i na dobrą sprawę nie wiadomo, czego można od niego oczekiwać. Obaj zresztą musieliby się zgodzić na wyprowadzkę i, co nawet ważniejsze, na istotną obniżkę zarobków. Czasu jest coraz mniej, a pat może zakończyć się najbardziej radykalnymi i bolącymi posunięciami. A do takich należy sprzedaż swych najcenniejszych aktywów - młodych talentów: Pedriego czy Frenkiego De Jonga.
Na nich bez problemu znalazłby się kupiec, który, wiedząc, że Barcelona stoi pod ścianą, wynegocjuje bardzo dobre warunki. Jak to ujął Laporta: niełatwo sprzedawać, kiedy wszyscy inni wiedzą, że musisz sprzedawać. Strata młodych gwiazd to jednak scenariusz z gatunku “koniec świata”. Mało prawdopodobny, ale możliwy i trzeba mieć go z tyłu głowy.
Jeśli ktoś sądził, że odejście Messiego może zbawić klub choćby pod względem finansowym, musi przełknąć gorzką pigułkę. Tym razem Argentyńczyk, na którym drużyna opierała się przez wiele lat, nie mógł jej uratować, ani grając za darmo, ani odchodząc za darmo. Barcelona musi obniżyć swoje ambicje, cele sportowe. Największym wyzwaniem tej dekady będzie spłata zobowiązań i wyjście na prostą. I za tym wszyscy kibice piłki powinni trzymać kciuki. Na razie jednak samolot o nazwie Barcelona widzi już skały, o które lada chwila może się rozbić. Kwestią jest, czy pilot siedzący za sterami wreszcie się ocknie z letargu.