Pomysł Arsene'a Wengera poprowadzi futbol do katastrofy. "Klękanie przed ołtarzem dolara"
Poczuliśmy powiew późnego Arsene’a Wengera. Po części romantycznego, ale i urojonego. Mistrzostwa Świata nie co cztery, a co dwa lata. Eliminacje w jednym lub dwóch miesiącach. Wszystko dla was, kibiców. Nikt jednak nie powinien nabrać się na jego sztuczki. Koncepcja Francuza poprowadzi piłkę nożną do katastrofy.
Witamy w najnowszej edycji piłki nożnej: ma być więcej, intensywniej i aż do przesady. Jakby w futbolu nie było już wystarczająco dużo meczów i ścierających się interesów, teraz kibice słyszą o realnej perspektywie rozgrywania mundialu co dwa lata. Macha się tym pomysłem i puszcza oko do fanów. “Przecież tego chcecie” - mówią nam działacze. Arsene Wenger, który ma stanąć na czele rewolucji, zapewnia, że częstsze finały mistrzostw świata są dokładnie tym, czego potrzebują zmęczeni gracze i nadmiernie wyeksponowana dyscyplina. Czas temu postawić tamę, zaprotestować, tak jak jak protestowaliśmy przeciwko idei Florentino Pereza i jego Superlidze. Nie będzie to jednak takie proste.
Policzek dla kibiców
Być może jest na to po prostu za późno. Absurdalny pomysł najpewniej stanie się rzeczywistością. Wejdzie w życie po cichu, z czego większość ludzi nie zdaje sobie sprawy. Tak jak miało to miejsce z rozszerzeniem liczby reprezentacji uczestniczących w mundialu do 48. Wenger przedstawił również pomysł rozegrania meczów kwalifikacyjnych w październiku i w marcu, z czterozespołowymi grupami, sześcioma spotkaniami i dwoma teamami, które awansowałyby do turnieju głównego. W międzyczasie zawodnicy mieliby 25 dni odpoczynku przed ponownym wybiegnięciem na boisko w rozgrywkach ligowych. Jak tłumaczy to Francuz?
- Społeczeństwo domaga się coraz większej liczby fascynujących meczów o wysokiej stawce - wyjaśniał w wywiadzie dla francuskiego dziennika “L’Equipe”. - Nawet EURO 2020, które odbyło się dwa miesiące temu, wydaje się odległe. Kto pamięta o tym turnieju? Piłkarska publiczność nie chce już, aby eliminacje trwały półtora roku. Można je przecież skoncentrować w cztery lub pięć tygodni - uważa były trener Arsenalu.
To rozsądny człowiek i wiele z tego, co wymienia, brzmi całkiem rozsądnie. Kto nie chciałby mniej bezsensownych gier pomiędzy reprezentacjami, które wiążą się z kolejnymi podróżami gwiazd futbolu i przeciążeniem ich mięśni? Jednak jeśli spojrzeć na to głębiej, przeanalizować, antycypować, jak wyglądałby kalendarz piłkarski w przyszłości - znajdziemy więcej minusów niż plusów nowych rozwiązań. Wenger jawi się jak uciążliwy telefoniczny sprzedawca, przekonujący, że komplet fantastycznych garnków, których nie potrzebujesz, poprawi standard twojego życia.
Oczywistym absurdem jest twierdzenie, że więcej mundiali to bardziej wypoczęci gracze. Ale to nie wszystko. Nie trzyma się kupy np. argument o “publice chcącej więcej liczby meczów”. Wenger nie odróżnia publiczności oglądającej spektakle przed telewizorami od tej, która chodzi na stadiony. Wrzuca wszystkich do tego samego kotła. A przecież fani “podróżujący” odkładają pieniądze na kilka miesięcy, a nawet lata w przód. Nawet przy pomysłowości kibiców w zakresie cięcia kosztów, w tym zwyczajowego jeżdżenia na mecze nocnymi pociągami, aby zaoszczędzić na noclegach, wyjazd na mundial to bynajmniej nie jest tania impreza. Jeśli fani mogą zmierzyć się z wydatkami, jakie musieliby ponieść lecąc na imprezę w USA, Meksyku i Kanadzie w 2026 r., to wątpliwe, że ci sami dwa lata później zobaczą z bliska rywalizację w Chinach, a dwa lata później pewnie na kontynencie południowoamerykańskim lub w Arabii Saudyjskiej. Umówmy się, to nie rewolucja tworzona na potrzeby kibiców. A więc dla kogo?
Jeśli nie wiadomo, o co chodzi...
Wyświechtana fraza, ale tu mająca w pełni odzwierciedlenie w faktach. Prawdziwa motywacja jest jedna: większa liczba mistrzostw świata to szansa na zarobienie ogromnych pieniędzy. Do tej pory spotkania drużyn narodowych nie mogły się równać pod względem finansowym, komercyjnym, a ostatnio również i prestiżowym. W czteroletnim cyklu przychody FIFA to zaledwie 60 procent przychodów jej europejskiego odpowiednika. UEFA to najbogatsza federacja sportowa na świecie, z nieproporcjonalną przewagą nad innymi.
Dorzućmy do tego fakt, że w 2023 roku zbliżają się wybory w światowej centrali piłkarskiej. Kończy się kadencja Gianniego Infantino, który oczywiście chciałby zachować stołek i przywileje. Do tego potrzebuje poparcia większości z 211 krajowych związków. Stąd pomysł na osłabienie europejskiej komórki, a wzmocnienie pozostałych federacji, w tym tej najważniejszej, głównej. Tak, narodowa federacja Omanu czy Erytrei ma pośrednio wpływ na to, jak będą w przyszłości wyglądały rozgrywki np. Ligi Mistrzów. Większość maluczkich może wyprzeć mniejszość wielkich federacji. Demokracja.
Jak najłatwiej przekonać nieprzekonanych? Oczywiście, pieniędzmi i innymi obietnicami, np. organizacji dużych imprez. Aby to zrobić, potrzebuje funduszy. Dwuletni cykl mundialowy i przeorganizowanie Klubowych Mistrzostw Świata to dwa elementy, z których FIFA będzie chciała czerpać jak największe zyski. Mundial musi generować pieniądze, klęknąć przed ołtarzem dolara. Dlatego też znajdujemy się w tej surrealistycznej sytuacji. Z 71-letnim byłym menedżerem Arsenalu, zmieniającym front. Francuz niegdyś narzekał, że wymagania stawiane graczom są nierealistyczne, a teraz twierdzi, że futbol reprezentacyjny powinien przyspieszyć, podwoić rywalizację. Ot, taki przedziwny i nagły zwrot.
FIFA kontra UEFA
Co łatwo było przewidzieć, niektóre związki postawiły weto. Wiele też klubów nie podziela jego poglądu. Anglicy słusznie widzą w pomysłach Wengera zagrożenia dla swojej Premier League. Już teraz angielskie drużyny niechętnie puszczają gwiazdy na występy kadrowe. Kontrofensywa przyszła również z innej spodziewanej strony. Prezydent UEFA Aleksander Ceferin wyraził “poważne obawy” dotyczące kwestii reorganizacji turnieju. Problem w tym, że sprzeciw Europy to zbyt mało, a kwestia nie rozpala pasji w taki sposób, jak zrobiła to Superliga. Nie będzie protestów przed siedzibą FIFA. Nikt nie spodziewa się też palenia podobizn Infantino. Żadnych gniewnych wystąpień i interwencji ministrów.
Plan rozgrywania turnieju co dwa lata to kolejne wady: osłabianie selekcjonerów drużyn narodowych, dewaluacja historycznych rozgrywek, to budowa większej liczby stadionów w “pustynnych” krajach, które będą później nieużytkowane. I tak ograniczamy się jedynie do zwracania uwagi na to, co oczywiste. Mistrzostwa świata w nowej, “odświeżonej” formie nie przyniosą korzyści ani piłce nożnej, ani kibicom. Tylko Infantino, Wengerowi i całej wierchuszce FIFA.
Bitwa o przyszłość futbolu zbliża się do nas szybciej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Po potyczce o Europejską Superligę kolejne starcie sprowadzi się do “krwawej” wojny o murawę między UEFA a FIFA, dwoma supermocarstwami, które pozostały jeszcze w grze. W ciągu najbliższych miesięcy walka o sojusze będzie toczyć się między zainteresowanymi stronami. Ktokolwiek wyjdzie z niej zwycięsko, z pewnością nie wygra ani kibic, ani piłkarz. Przewiduje się raczej sporo ofiar, a najbardziej ucierpi nasza wspaniała dyscyplina sportu. Nadchodzi nieuniknione.