Karim Benzema najlepszym francuskim napastnikiem w historii? Jego geniusz wreszcie jest doceniany
Niedawno Karim Benzema został obcokrajowcem z największą liczbą występów w Realu Madryt. I nie wpisał się do księgi rekordów, kończąc karierę czy kuśtykając na jednej nodze. Z jego gry nadal emanuje radość, sztuka i najwyższa jakość. Tak jak zawsze. Szkoda, że nie wszyscy do tej pory to dostrzegali.
Pod koniec roku, gdy już było wiadome, że Zinedine Zidane zachowa stanowisko, a wielu kibicom Realu spadnie wielki kamień z serca, sternik “Królewskich” wyjawił, komu najbardziej zawdzięcza utrzymanie pracy. - Każdy, kto kocha piłkę nożną, powinien lubić Karimę Benzemę - stwierdził “Zizou”. To mogło, a nawet powinno być sednem sprawy. W komentarzach francuskiego szkoleniowca nieczęsto słychać indywidualne pochwały. Ale tym razem wyrazy podziwu popłynęły pełnym strumieniem.
Zapytany, czy Benzema jest najlepszym napastnikiem, jakiego Francja kiedykolwiek wydała na świat, Zidane odpowiedział bez chwili zawahania. - Dla mnie tak. Na pewno. To, co wygrał, mówi samo za siebie - przyznał. Najlepszy francuski napastnik w historii? Teza cokolwiek odważna, ale jeśli przyjrzeć się bliżej, to obok jego nazwiska można postawić zaledwie kilka innych: Thierry’ego Henry, Justa Fontaine’a, Raymonda Kopę, Erica Cantonę. Czy “El Gato” nad nimi góruje? Z pewnością ma większość z ich atutów. Benzema bowiem to napastnik kompletny, o profilu, którego próżno szukać u innych zawodników na pozycji numer 9.
Udowodnić wartość
Kariera Benzemy to nieustanna opowieść o potrzebie uzasadnienia swojej roli w Realu Madryt. O argumentowaniu, że jego rubryka z golami na Wikipedii wcale nie jest najważniejsza i że wszystkie spadające czy zwyżkujące wykresy z bramkami są jedynie kontekstem, wcale nie najważniejszym, dla jego wpływu na grę “Los Blancos”. Sam zawodnik niegdyś autoironicznie przyznał, że w chwalonym trio BBC (Benzema, Bale, Cristiano), nie był ani rakietą jak Bale, ani wykonawcą jak Ronaldo. A jednak nikt rozsądny nie podważy jego rangi w jednym z najskuteczniejszych tercetów w historii futbolu.
Przechodząc do Realu 11 (!) lat temu miał już zapisaną całkiem niezłą kartę. 21-latek z Lyonu, wielki talent z niezwykłym darem do zdobywania bramek. Dla wymagających trybun Santiago Bernabeu oraz dla trudnych charakterów, jakie zasiadały na ławce trenerskiej w Madrycie, to nie znaczyło za wiele. Karim ponownie musiał się wykazać. W swoich pierwszych pięciu meczach strzelił trzy gole, ale w miarę upływu sezonu przegrywał rywalizację u Manuela Pellegriniego z Gonzalo Higuainem.
Nie potrafił do końca przekonać do siebie także Jose Mourinho, który o swoim rezerwowym napastniku zwykł mówić: - Jeśli nie masz psa, z którym możesz polować, po prostu na wyprawę musisz zabrać swojego kota. Benzema mógłby o Portugalczyku napisać całkiem długą i niezłą książkę, a “Special One” pewnie do dzisiaj broni się tezą, że udało mu się na tyle zmotywować gracza, że ten w sezonie 2011/2012 strzelił w lidze 21 goli i stał się, obok Ronaldo, najważniejszą postacią triumfatorów La Liga.
Łatka kota, zdecydowanie w pejoratywnym znaczeniu, została jednak przylepiona. Brak zabójczego instynktu dla napastnika rozwścieczał zarówno szkoleniowców, jak i trenerów. Wszak co to za snajper, który nawet nie jest najlepszym strzelcem w drużynie? Niektórzy eksperci stawiali się w awangardzie i chwalili sposób, w jaki jego inteligentny sposób poruszania się otwierał przestrzeń dla kolegów, dzięki czemu Ronaldo i Bale mogli pompować swoje indywidualne statystyki. Ci mniej wyrafinowani lub, jak kto woli, mainstreamowi, zauważali, jak marnował zbyt wiele okazji lub spędzał za dużo czasu daleko od bramki. “Dziewiątka” przecież miała być “dziewiątką”! Taką jak Robert Lewandowski czy Zlatan Ibrahimović. Ale to ci drudzy nie mają racji.
Jak zmierzyć się z krytyką
Na początek najłatwiejszy do obrony argument. Żaden piłkarz nie ma szans utrzymać się 11 lat w Realu Madryt, jeśli nie jest bardzo dobry, fenomenalny i wyjątkowy w kopaniu piłki. Zgadza się, nie do końca prawdą będzie zredukowanie Cristiano Ronaldo do roli zwykłego beneficjenta talentów kolegów z drużyny. Portugalczyk niejednokrotnie sam dźwigał klub na własnych barkach i wygrywał mecze w pojedynkę. Ale spory udział w jego rekordach miał Francuz, którego cała kariera wisi na jednym paradoksie: w Lyonie grał z numerem “10”, choć był typowym lisem pola karnego, w Realu z “9”, choć jest najbardziej zespołowym piłkarzem w składzie.
Nie dla wszystkich to oczywiste. Kiedyś słowa krytyki dochodziły również spoza Bernabeu. Były napastnik reprezentacji Anglii i jeden z bardziej cenionych komentatorów, Gary Lineker, kilka lat temu zarzucił Karimowi, że “jest przereklamowany”, a długą obecność w Madrycie “zawdzięcza wyłącznie Ronaldo”. Biedny Gary, chyba jeszcze wtedy nie wiedział, co czyni. Natychmiast nadział się na kontrę z oczekiwanej strony.
- Dla kogoś, kto zna się na futbolu, powiedzenie czegoś takiego musi być odrobinę żenujące. Ludzie myślą, że napastnik Realu powinien strzelać 50-60 goli. Karim nie strzeli 60, a 25-30, lecz za to przygotuje następnych 30 czy 40 - oznajmił Zidane, broniąc rodaka.
Ale nawet i “Zizou” czasami tracił do niego cierpliwość. Po tym, jak napastnik trafił tylko raz w sześciu meczach Ligi Mistrzów w sezonie 2017/2018, nie zmieścił się w jedenastce na ćwierćfinał z Juventusem. Przymusowa przerwa dobrze mu jednak zrobiła. Wrócił do zespołu na półfinał i zdobył dwie decydujące bramki w rewanżu u siebie z Bayernem. W Kijowie wykazał się sprytem, dając się nabić przez Lorisa Kariusa. Choć i tak został przyćmiony przez Bale’a i jego fantastyczną przewrotkę.
Nawiązał do CR7
To właśnie cały Benzema, de facto główny bohater, skryty gdzieś pomiędzy bardziej krzykliwymi postaciami. “Jest gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie” - śpiewał Zbigniew Wodecki, choć może adekwatnym opisem byłyby słowa skrzydłowego Athletic Bilbao, Alejandro Berenguera, który zapytany o to, który piłkarz z La Liga podoba mu się najbardziej, odpowiedział: Benzema. On nie wydaje żadnego dźwięku. Zabija cię po cichu.
- Wiem, że muszę strzelać więcej. Mam to w głowie i jestem do tego zmotywowany - mówił Karim tuż po transferze Ronaldo do Juventusu. Musiał wziąć na siebie większą odpowiedzialność za wyniki i, chociaż nie było to łatwe, to podkręcił liczniki. Statystyka prezentuje się następująco. W drugiej kadencji Zidane’a Benzema ma wyższy procent goli dla Realu niż Ronaldo w pierwszym okresie ZZ. Prawie 30 procent. W zeszłym sezonie strzelił ponad 20 goli i wybrano go najlepszym piłkarzem ligi. Prawdopodobnie, gdyby to on, nie Ramos, podchodził do rzutów karnych, zabrałby Messiemu tytuł króla strzelców. Cóż, dobre statystyki nigdy przeszkadzają, a raczej pomagają wygrywać spory w kategorii: dobry-słaby.
Długo trwająca dyskusja o to, czy Benzema należał do czołówki środkowych napastników została rozstrzygnięta i okazuje się, że nigdy nie miała sensu. W momencie, gdy zaczęło się dostrzegać talent Roberto Firmino, kiedy na Harry’ego Kane’a spłynęło mnóstwo pochwał po tym, jak stał się bardziej “zespołowy”, a ostatnie analizy Roberta Lewandowskiego przedstawiały go jako bardziej wszechstronnego i doskonałego także przed polem karnym, nagle światło z jupiterów padło również na Karima. Ale będąc sprawiedliwym, trzeba oddać jedną rzecz. On był pierwszym takim kompletnym napastnikiem. Zanim jeszcze wszyscy się połapali, że można takim być.
Chapeau bas, monsieur Benzema.