Messi flopem PSG? Nie! Te liczby mówią co innego. "Dlatego nie może być maszyną do strzelania goli"
Trzy mecze przed końcem sezonu, z zaledwie czterema golami w Ligue 1 Leo Messi jest w takiej formie, w jakiej dawno go nie widzieliśmy. Ale niedobór bramek przysłania inne statystyki, które mówią jasno: to wciąż topowy piłkarz na świecie. Różnica taka, że w paryskim klubie odgrywa zupełnie inne role.
Leo Messi nigdy nie ukrywał swojego głównego celu, gdy przybył do stolicy Francji w sierpniu ubiegłego roku. Podczas prezentacji dla przedstawicieli mediów w wypełnionej po brzegi widowni Parc des Princes, 34-latek oświadczył, że dołączył do PSG, aby wygrać kolejną Ligę Mistrzów.
- Myślę, że jestem w idealnym miejscu, aby mieć taką szansę i to zrobić - wyznał.
Ale tego dnia dodał jeszcze jedno ważne zdanie.
- Czasami można mieć najlepszą drużynę na świecie i nie wygrać niczego.
Zabrzmiało to jak proroctwo. PSG, mimo że ma jeden z najlepszych składów w historii, odpadło z elitarnych rozgrywek klubowych w Europie w 1/8 finału, tracąc dwubramkową przewagę nad Realem Madryt w chaotycznym, absolutnie kompromitującym 18-minutowym fragmencie meczu rewanżowego. Messi musiał przyjąć znaczną część krytyki na siebie.

Skuteczność poniżej poziomu
Kiedy nie wykorzystał karnego w pierwszym spotkaniu, schodził z boiska z opuszczoną głową. Wydawało się to dziwnie nieuniknione. Od czasu przeprowadzki z Barcelony wygląda na to, że Leo nie radzi sobie z problemami i nawet obecność jego największych, wiecznych rywali z Madrytu, nie była w stanie dodać mu magii. Dyskwalifikujący występ w obu meczach to kamyczek do ogródka, dalszy rozdział książki pt. czy Messi ma duszę wojownika, mental zwycięzcy.
Liga Mistrzów była najważniejszym z celów paryżan. Katarscy właściciele nie mogli się jej doczekać od momentu przejęcia klubu, tj. od ponad dekady. Messi, który za miesiąc skończy 35 lat, a w 2015 roku zdobył z Barceloną ostatni ze swoich czterech Pucharów Europy, będzie musiał poczekać kolejny rok. W tym wieku to zrozumiałe, że nie jest już tak boską postacią, za jaką uchodził kiedyś. Przeszedł pewną linię, znalazł się poza swoim primem i do regularnej, wybitnej formy z pewnością nie powróci. Ale czy mimo to, można powiedzieć, że Messi jest skończony? Nie. To ciągle kawał sportowca i jeden z najlepszych graczy na świecie.
Przyglądając się jednak najważniejszej z piłkarskich rubryk, liczbie strzelonych goli, nie można mieć wątpliwości, że nastąpił wyraźny spadek jakości. W 32 występach siedmiokrotny zdobywca Złotej Piłki pokonał bramkarzy tylko dziewięciokrotnie, cztery razy w lidze, pięć w Champions League. To wynik przyzwoity jak na skrzydłowego, bardzo dobry jak na weterana, ale słaby, jeśli weźmiemy pod uwagę w jakim klubie gra, w jak bardzo niekonkurencyjnej lidze i czego on sam dokonał we wcześniejszych sezonach.
Stosunek goli na mecz to marne 0,33. Na poziomie Bukayo Saki i Christiana Benteke. Daje mu zawstydzające miejsce w czwartej (!) setce wśród najskuteczniejszych zawodników w pięciu najlepszych ligach Europy. Szok. Chyba niewielu fanów futbolu na świecie spodziewało się takiego strzeleckiego zjazdu “Atomowej Pchły”. Rzeczywiście nie ma się czym chwalić, jednak sytuacja wygląda zgoła inaczej, gdy prześledzimy pozostałe parametry Messiego z powoli kończącego się sezonu.
Zacznijmy od tego, że Argentyńczyk ma niewyobrażalnego pecha, co widać było również w ostatnim meczu ligowym z Troyes (PSG zremisowało 2:2). Leo mógł wpisać się na listę strzelców, ale ponownie na przeszkodzie stanął nie bramkarz, nie defensywa przeciwników, a obramowanie bramki. W obecnej edycji rozgrywek napastnik 10 razy obijał słupki lub poprzeczki, więcej niż jakikolwiek inny gracz od początku sporządzania tego typu statystyk przez system Opta, czyli od roku 2006.

Nie ma sobie w tym elemencie równych nie tylko w Ligue 1, ale w żadnej innej dużej europejskiej lidze. Konstrukcja bramki sześć razy uniemożliwiała strzelenie gola Bryanowi Mbuemo z Brentford czy Robertowi Lewandowskiemu. Znacznie mniej niż Messiemu. Do oceny pozostaje sprawa, czy jest to efekt braku szczęścia, klątwy rzuconej przez Joana Laportę, a może gorszej niż przed laty precyzji.
Tu nie ma sobie równych
O ile wielu fanów może być przekonanych, że Messi w tym sezonie nie najlepiej wywiązuje się ze zdobywania bramek, o tyle nie należy zapominać, że jedną z jego najważniejszych piłkarskich cech zawsze było odszukiwanie kolegów na lepszych pozycjach. I tu nie ma się naprawdę do czego przyczepić. Argentyńczyk nadal należy do najwybitniejszych asystentów. Na koncie widnieje 13 asyst (w Europie więcej ma tylko Kylian Mbappe i Thomas Mueller). To oznacza, że w tych 31 występach zamieszany był przy 22 golach. Wciąż daleko od szalonych liczb, lecz bliżej poprawnej oceny jego obecnych, wysokich możliwości.
Co więcej, statystycy widzą niezmierzone pokłady talentu argentyńskiej gwiazdy w innych elementach gry. Na Twitterze opublikowano grafikę, która pokazuje, że Messi znajduje się po prostu w swojej lidze. Na podstawie danych pochodzących z serwisu "FBref.com" na wykresie uszeregowano piłkarzy TOP5 lig pod względem progresji podań na 90 minut i asyst oczekiwanych xA na 90 minut. Aby być uwzględnionym na diagramie, zawodnik musiał rozegrać minimum 13 pełnych spotkań w kampanii 2021/20.
Wykres przedstawia trzy wyróżniające się grupy: “potwory progresji”, wśród której znajdują się Thiago Alcantara, Toni Kroos i Marco Verratti, “podwójne zagrożenie” (czyli tacy, którzy mogą zarówno “popchnąć” akcję do przodu, jak i bezpośrednio zagrozić ostatnim podaniem), gdzie prym wiodą m.in. Joshua Kimmich, Neymar czy Kevin De Bruyne oraz “specjaliści od ostatniego podania” - Mohamed Salah, Dimitri Payet i Mbappe.
Ale zaraz… w prawym górnym rogu widać też mały, czwarty podzbiór, gdzie oznaczono tylko jedno nazwisko. Tak, nawet w najgorszym sezonie w swojej karierze Messi jest Messim. Zawiesza poprzeczkę niemożliwie wysoko, jeśli chodzi o podania w ostatniej tercji boiska. Nikt nie ma prawa do niej podskoczyć.
Inna rola
Choć jego hejterzy chcieliby go znów potępić, choć nawet kibice PSG już zdążyli go wygwizdać, istnieją uzasadnione powody, dla których Leo nie mógł zostać maszyną do strzelania goli. Przynajmniej częściowo wynika to ze skomplikowanej adaptacji piłkarza do francuskiego futbolu, sprawiającej, że Mbappe wysunął się na pierwszy plan w drużynie. Co gorsza, poziom Messiego był i jest analizowany głównie przez pryzmat zdobywania bramek.
Tymczasem on wciąż potrafi urywać się obrońcom, wyprowadzać ich w pole, ale obecnie jest bardziej rozgrywającym niż naturalnym strzelcem. I owszem, wygląda na to, że czas w końcu dogonił wiekowego geniusza, ale to nie znaczy, że na legendzie można już postawić krzyżyk.
Przecież nawet Leo Messi, który może być w połowie tak dobry jak kiedyś, to piłkarz znajdujący się w górnej części grona największych na Ziemi. Tam gdzie dla niego jest podłoga, dla innych zaczyna się sufit. Kontuzje, podróże i brak kontaktu z kolegami wydłużają czas, w którym musiał się przystosować i odnaleźć najlepszą wersję siebie, ale w końcu gorszy czas minie. Odkąd gra regularnie widać, że magia trwa, tylko nie w taki sposób, do jakiego przyzwyczaili się kibice na całym świecie. Zamiast strzelcem, Messi stał się dostarczycielem bramek. I takim będzie, aż powie “dość”.