"Małpa" wychodzi z klatki. Przyboczny generał Simeone bił się z sędziami i groził Mourinho

Nazywa się German Burgos, jest Argentyńczykiem i byłym bramkarzem. Do zeszłego tygodnia wiernym generałem Diego Simeone, obecnym u jego boku od momentu zawiązania współpracy we włoskiej Catanii. Po sezonie kończy z wiernopoddańczą, długoletnią misją i obejmie samodzielne rządy w nowym klubie. Rozpocznie kolejny rozdział swojej przebogatej kariery, pełnej zwrotów akcji.
Kwiecień 2018 roku. Półfinał Ligi Europy. Arsenal kontra Atletico. Nie minął kwadrans pierwszej połowy, a twarz “Cholo” przybrała kolor dorodnego buraka. Korzystał z każdego centymetra swojej strefy technicznej, biegał tam i z powrotem, już zagotowany, konkretnie wkurzony. Sime Vrsaljko znacznie zmniejszył szanse “Atleti” na osiągnięcie dobrego wyniku w Londynie, zbierając dwie żółte kartki w niecałe 10 minut. Simeone całą swoją furię wyładowował na arbitrze. Wykrzykiwał dobrze znaną kwestię o „synu k***y” i „sra**u na takie sędziowanie”. Mecz dokończył w luksusowej loży Emirates Stadium.
UEFA zawiesiła wściekłego Argentyńczyka na trzy mecze, tym samym pozbawiając go prawa do przebywania na ławce trenerskiej w drugim półfinale i finale w Lyonie, do którego madrytczycy ostatecznie awansowali. To oznaczało, że wszystkie obowiązki szkoleniowca przejął jego asystent. German Burgos stał się gwiazdą wieczoru, gdy Antoine Griezmann i spółka łatwo pokonali Olympique Marsylia i sięgnęli po „puchar pocieszenia”. Te chwile to także pocieszenie dla „El Mono”, wiecznie stojącego w cieniu, trochę piosenkarza deathmetalowego, trochę apostoła „cholizmu”, człowieka, który pokonał raka nerki i lubi konfrontować się z sędziami.
Szaleniec w rękawicach
Szybki portret Burgosa-bramkarza. Potężny, 190-centymetrowy chłop z czapką na głowie, pod którą kłębią się długie, czarne włosy. Dres i modne w latach 90. kolorowe bluzy. Widok takiego piłkarza na pewno nie pozostawia kibica obojętnym. Podobnie jak i styl bronienia. Dynamiczny, chwytny, szalony. Szybko ochrzczony w Argentynie pseudonimem „Gorilla”, który wkrótce przekształcił się w „El Mono”, małpę, i nigdy go nie opuścił.
W ojczyźnie reprezentował tylko dwa kluby, Ferro i River Plate, zagrał tam w około 200 meczach. Zauważono u niego zdolność do skutecznych interwencji przy rzutach karnych i łatwość w wygrywaniu pojedynków jeden na jednego. Burgos uwielbiał takie starcia, walkę fizyczną i psychologiczną. Należał do tego rodzaju „wariatów”, którzy z przyjemnością wychodzili ze swojej „szesnastki”, rozgrywali piłkę daleko przed bramką i potrafili przez to spieprzyć mecz.
Z „La Bandą” wygrał wszystko, co możliwe, łącznie z Copa Libertadores i Supercopa Sudamericana. Argentyna zaczęła być dla niego za mała, a telefon z Europy ciągle się urywał. Gdy w 1999 roku zbliżał się do trzydziestki, podjął decyzję o przeprowadzce i podpisał kontrakt z Mallorką. Pech chciał, że akurat trafił do klubu w momencie, gdy wspaniałą karierę robił tam jego rodak, Carlos Roa. Nie umiał tam odnaleźć swojego miejsca.
Raz jednak zrobiło się o nim głośno. Podczas spotkania z Espanyolem został przyłapany na uderzeniu Manolo Serrano (piłkarz miał go nazwać „Sudacą”, co jest obraźliwym określeniem osoby pochodzącej z Ameryki Południowej). Za ten czyn został surowo ukarany, otrzymując trzecią największą sankcję w historii hiszpańskiego futbolu - 11 meczów zawieszenia i grzywnę w wysokości pół miliona peset. Wszystko na podstawie zdjęć i relacji świadków, ponieważ sędziowie niczego nie zauważyli. Miłość do Hiszpanii rozkwitła dopiero, gdy odwiedził Madryt.
Jak zatrzymał Figo
Futbolu nie traktował tylko jako zawodu. To jego pasja. Na Balearach nie szło mu zbyt dobrze, więc interesował się tym, co działo się na kontynencie. W tym czasie Atletico nie było w najlepszej kondycji i wegetowało w drugiej lidze. W trakcie derbowego meczu przeciwko Leganes kibice “Rojiblancos” wypełnili stadion czerwonymi flagami. Burgos stał przed telewizorem i oglądał zdjęcia z przejęciem, dosłownie zakochał się w tym klubie i postanowił, że zrobi wszystko, by do niego dołączyć. I dołączył - w 2001 roku.
Jako czynny zawodnik zdobył tam tylko jedno trofeum, bardzo ważne, mistrza Segundy. Przepiękne sceny radości: „Los Colchoneros”, po dwóch latach wreszcie wypuszczeni z „czyśćca”, wrócili do miejsca, z którego nie powinni być strąceni. W elicie legenda „El Mono” urosła jeszcze bardziej. To dzięki niesamowitym interwencjom i jednym fenomenalnym występem w wielkich derbach Madrytu. “Atleti” prowadziło 2:1, ale rywale dostali karnego, którego na gola miał zamienić Luis Figo. Burgos zdecydował inaczej. Rzucił się i zatrzymał piłkę… twarzą. Skończył mecz ze złamanym nosem, a jego klub z jednym punktem. Został bohaterem.
Poza boiskiem to bon vivant, umiał i lubił się zabawić. Odniósł sukces jako piosenkarz kapeli „The Garb”, wydał nawet trzy albumy. To również miłośnik cygar i dobrego alkoholu. W 2003 roku zdiagnozowano u niego raka nerki, który wymagał operacji. Lekarze pewnego dnia przyszli do niego i powiedzieli: „musimy cię kroić”. On po przemyśleniu odpowiedział: „gramy w weekend z Mallorką, więc może lepiej zabierzcie mnie na stół w poniedziałek?”. Musieli zrobić to natychmiast. Udało się, ale German nie wznowił już kariery.
Perfekcjonista w każdym calu
Emerytura sportowa nie oznacza jednak całkowitego zaprzestania z wszelkich aktywności. To nadpobudliwy człowiek. Chwilę zbijał popularność w telewizji jako juror reality show. Piłki nożnej nie odpuścił i przyjął pracę jako trener bramkarzy w Altorcon. Później samodzielnie (po raz pierwszy i do tej pory ostatni) prowadził amatorską drużynę RCD Carabanchel. Wyróżnia się stawianiem na taktykę i chęcią kontrolowania wszystkiego. Nie pozostawia niczego przypadkowi.
W 2010 roku, gdy Simeone został trenerem Calcio Catania, aby uratować klub przed spadkiem, zaczął szukać asystenta. Logicznie więc zwrócił się do swych dawnych towarzyszy. Wybór Burgosa wydawał się oczywistym: ambitny, młody facet, z aspiracjami do trenowania największych piłkarzy. W ciągu 4 miesięcy duet utrzymał włoską drużynę, a przede wszystkim scementował długą i owocną współpracę. Niedługo potem spotkali się w Atletico.
Razem tworzyli zrównoważony tandem. Burgos to ta spokojniejsza połówka (któż by uwierzył?), dzięki czemu “Cholo” często może dać ponieść się emocjom. W trakcie meczów, gdy Simeone niemal staje na głowie, wyrywa murawę i gryzie się po rękach, Burgos niewzruszony siedzi zanurzony w swych notatkach i ogląda grę bez opuszczania miejsca.
- Jeśli jeden z nas straci nerwy, drugi będzie to tolerował, dopóki nie umrze - mówił w wywiadach Burgos. Sam też potrafi dać do pieca.
Gdy w 2012 roku rozbłysły jupitery na Bernabeu, a kibice oczekiwali na wyjście piłkarzy Realu i Atletico z tunelu, „El Mono” skierował groźbę w stronę Jose Mourinho. „Ja nie jestem Tito, urwę ci głowę”, miał powiedzieć Portugalczykowi. Odniósł się tym samym do sytuacji sprzed roku, kiedy nieżyjący już Vilanova został szturchnięty przez Jose i potraktowany palcem włożonym w oko. Zapytany po meczu o incydent z asystentem Simeone, „The Special One” odpowiedział z typową dla siebie arogancją: „A kim jest Burgos?”.
Cichy… do czasu
Prawa ręka Cholo zyskała reputację jednego z najbardziej ognistych bohaterów futbolu ostatnich lat. Uśpionego potwora. Dwa lata później, znów podczas El Derbi Madrileno, wściekł się, gdy sędzia odmówił odgwizdania karnego po faulu na Diego Coście. Reakcja Burgosa polegała na skonfrontowaniu się z sędzią Carlosem Delgado Ferreirą, i to z taką agresją, że musiało go ujarzmić aż sześciu ludzi. Natychmiast został wyrzucony na trybuny.
Jeśli Juergen Klopp stwierdził kiedyś, że reprezentuje „heavy metal football”, to duet Simeone-Burgos można porównać tylko do death metalu. Maniery obu panów znajdują odzwierciedlenie w nieustępliwym i ciężkim stylu gry dla ich zawodników, ale zwłaszcza dla rywali. Dyscyplina taktyczna to coś, co najbardziej pasjonuje tego drugiego. To także ekspert od stałych fragmentów gry: defensywnych i ofensywnych. Ma zawsze mnóstwo pomysłów, świeżych, innowacyjnych.
Zawsze przychodzi dwie godziny przed zajęciami treningowymi, ustawia pachołki, sprawdza ciśnienie w piłkach, przygotowuje filmy na temat najbliższych przeciwników. Jest niezwykle drobiazgowy, nieustannie stara się ulepszać swoją drużynę.
Nadszedł czas na opuszczenie Wanda Metropolitano i rozpoczęcie kariery na własny rachunek. Niezależnie do tego, czy będzie to klub La Liga, Premier League czy Serie A, prawdopodobnie przyjaźń z Simeone pozostanie nienaruszona. Jego porywająca postać, taktyczny mózg, futbolowa pasja i wrodzony talent potrzebuje nowych wyzwań. I coś czuję, że przeprowadzka „na swoje” przyniesie tylko korzyści. Dla niego i dla nas, kibiców.
Tobiasz Kubocz