Tak wygląda imperium "mołdawskiej" rewelacji LM. Wielki futbol pośrodku biedy i uwielbienia dla ZSRR

Tak wygląda imperium "mołdawskiej" rewelacji LM. Wielki futbol pośrodku biedy i uwielbienia dla ZSRR
Pedja Milosavljevic / Sipa / PressFocus
Sowiecki klimat i lokalna duma wyłaniają się z wycieczki po okolicach stadionu sensacyjnego uczestnika tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. Sensacyjnego, lecz zasłużonego, a przede wszystkim pełnego sprzeczności.
Sheriff Tiraspol jest odświeżającą nowością w fazie grupowej Ligi Mistrzów, ale też paradoksem, bo reprezentuje na europejskiej scenie Mołdawię, czyli państwo, którego częścią się nie czuje. Sheriff gra na stadionie Sheriff, wewnątrz kompleksu sportowego Sheriff, wybudowała go firma o nazwie, a jakże, Sheriff. To także marka sieci supermarketów, operatora telefonii stacjonarnej i komórkowej, stacji benzynowej, parku rozrywki i hotelu. Konsorcjum posiada w swoim portfelu również inny pięciogwiazdkowy hotel, lecz o nazwie Rosja, ale co tam - w środku postawiono kasyno już z bardziej przyjaznym szyldem: Sheriff.
Dalsza część tekstu pod wideo

Wycieczka po przeszłości

Niemal niemożliwe jest chodzenie po Tyraspolu, stolicy Naddniestrza, i nie natknięcie się gdzieś na to słowo. To samo dotyczy logo, gwiazdy szeryfa z niezbyt wyszukanym wzorem, który - dla tych, którzy pamiętają lata 90. - może przypominać czcionkę z gier komputerowych wydawanych w tamtym czasie. To kolejny paradoks, bo przecież do 1993 roku o Sheriffie nikt tu nie mógł słyszeć.
Markę założono w chaosie, jaki zapanował po rozpadzie Związku Radzieckiego, przez dwóch byłych agentów KGB. Oni też w 2000 roku założyli partię, która od tamtego czasu została oskarżona o wszystko, od oszustw wyborczych po pranie brudnych pieniędzy. Dziś to ugrupowanie ma 29 posłów z 33 możliwych w naddniestrzańskim parlamencie.
Jeśli chodzi o samo miasto, to… utkwiło w przeszłości. Jest ulica Lenina, Marksa i Engelsa. W innych miejscowościach pospiesznie zmieniono nazwy i tablice niewygodnej oraz kłopotliwej przeszłości, tylko w Tyraspolu komuna jeszcze nie minęła. Starsi mieszkańcy wciąż z nostalgią wspominają ZSRR, młodsi, z miesięcznymi pensjami rzędu 100 euro, mają inne rzeczy na głowie. Na przykład porzucenie kraju. Dyrektorzy Sheriffa nie przejmują się tym, bo mają do zarządzania całą przemysłową galaktykę. Twór, który ma w sobie również futbol.

Przyspieszona ścieżka

Zanim gwiazda szeryfa zaistniała na piłkarskiej mapie Europy, drużyna nazywała się Tiras Tyraspol. Założona latem 1996 roku i zarejestrowana w Divizia B, trzeciej lidze mołdawskiej. Najpierw sponsorowana, a później wchłonięta przez biznesmenów, którzy zmienili jej status. W ciągu dwóch lat ekipa rywalizowała już z najlepszymi na najwyższym poziomie, zajmując czwarte miejsce i zdobywając krajowy puchar, w perfekcyjny dla nich zresztą sposób, na Stadionie Republiki Kiszyniów, stolicy Mołdawii, niemiłej dla rebeliantów, wygrywając z drużyną z Kiszyniowa 2:1 w dogrywce.
W 2001 roku przyszedł pierwszy z dziesięciu kolejnych tytułów mistrzowskich. W sumie jest ich już 19, w tym dziesięć pucharów, siedem superpucharów i cztery fazy grupowe Ligi Europy. Zespół, którego barwy to żółty i czarny, wprawdzie nigdy nie dotarł do fazy pucharowej, ale odniósł kilka sukcesów: nieznacznie przegrał z Tottenhamem, bijąc się z angielskim potentatem jak równy z równym, zremisował ze Steauą Bukareszt, AZ Alkmaar i FC Kopenhaga oraz pokonał ekipy o znacznie większej reputacji, takie jak Dynamo Kijów, Twente czy Lokomotiw Moskwa.
Prawie niepokonany u siebie, groźny w Europie Wschodniej, Sheriff nie miał innego wyboru, jak polować na najsmaczniejszą zwierzynę: awans do Ligi Mistrzów. Byli już blisko dekadę temu, gdy dwukrotnie odpadli na ostatnim płotku w 2010 i 2011 roku. Wtedy drogę do raju zamknęli im piłkarze Olympiakosu i FC Basel. W wyścigu o jedno z 32 miejsc próbowali wszystkiego, włącznie z zatrudnieniem włoskiego trenera, byłego zawodnika Atalanty i Napoli, Roberto Bordiniego, który obecnie trenuje… reprezentację Mołdawii.

Przełom w Tyraspolu

Punktem zwrotnym okazało się podpisanie kontraktu z Ukraińcem Jurijem Wernydubem. 55-letni fachowiec poprowadził drużynę do zdobycia mistrzostwa z 99 punktami na koncie (na 108 możliwych), wyprzedzając wicemistrza o 16 oczek. Spokojnie, w swojej ojczyźnie zawodnicy są przyzwyczajeni do pozostawiania przeciwników na daleki dystans. Co innego krajowe poletko, a co innego starcia w Europie.
Nawet, kiedy w lipcu w dwóch pierwszych rundach wstępnych Ligi Mistrzów drużyna Wernyduba z łatwością uporała się z Albańczykami z Teuty oraz Ormianami z Alashkertu, wydawało się, że będziemy ponownie świadkami starej śpiewki. Najsłabsi dostają lanie, ale potem nastąpi zderzenie ze ścianą, przy pierwszej najtrudniejszej przeszkodzie, no, może przy dobrych wiatrach przy drugiej. Cóż, nie tym razem.
Ten wiatr, a raczej huragan, zmienił kierunek w następnej rundzie, gdy spotkali się z Crveną Zvezdą. Sheriff utrzymał się na nogach, remisując 1:1 na belgradzkiej Marakanie. Gola na wagę cennego remisu zdobył ich najlepszy gracz, Frank Castenada, Kolumbijczyk, autor 33 goli w 43 meczach w poprzednim sezonie. W rewanżu jego rodak, wielki jak tur obrońca Danilo Arboleda, strzelił jedyną bramkę w meczu i “Mołdawianie” zameldowali się na ostatnim przystanku w drodze do Champions League.
Słowo Mołdawianie jest wzięte w cudzysłów nieprzypadkowo. W kadrze możemy ich bowiem naliczyć sześciu, ale żaden przy dobrej formie podstawowych graczy nie ma szans na zaistnienie na boisku. Prócz Castenady i Arboledy do wielkiej południowoamerykańskiej kolonii należą także nowo pozyskany Bruno czy były zawodnik Lille i Botafogo Fernando.
Po pokonaniu Crvenej Zvezdy, ostatnia przeszkoda wydawała się zbyt wysoka. To Dinamo Zagrzeb, stały bywalec Ligi Mistrzów, trzykrotny uczestnik rozgrywek w pięciu ostatnich edycjach. W pierwszym starciu gole tworzyli już nie Latynosi, a pozostali stranieri z odznaką szeryfa. Jedna z bramek należała do Greka Dimitrasa Kolovosa, dwie pozostałe zdobył Malijczyk Adama Traore, nowy gwiazdor drużyny. 26-latek wyrobił już sobie markę, 35 razy reprezentując swój kraj w spotkaniach międzynarodowych.
Przy wygranej 3:0 w pierwszym meczu, rewanż w Zagrzebiu mógł być czystą formalnością lub dramatem, gdyby Dinamo zdołało urządzić remontadę. Sheriff jednak zrobił to, co do niego należało, przywożąc do domu bezbramkowy remis i chwałę. Cały Tyraspol i pół Naddniestrza pękają z dumy: mają swój zespół w fazie grupowej Ligi Mistrzów, rzecz absolutnie bez precedensu.
Mylił się jednak ten, kto sądził, że sam awans to ostateczny cel oligarchów z Tyraspola. Tezę tę ostatecznie przekreślił pierwszy wrześniowy pojedynek, gdzie na gorący teren zawitał Szachtar Donieck, który w poprzednim sezonie dwa razy napsuł krwi Realowi Madryt i wykluczył Inter Mediolan z dalszego boju w europejskich pucharach. Ukraińcy przyjechali po łatwe trzy punkty i spotkała ich niemiła niespodzianka. Wrócili na tarczy.
Gdy piłkarze Sheriffu i Szachtara wychodzili na boisko, z sektora numer 13 unosił się transparent o treści: “Marzenia się spełniają”. Dziś spełnią się po raz kolejny. Siłę naddniestrzańskiej rewelacji na własnym obiekcie sprawdzi Real Madryt, drużyna, która jest synonimem sukcesu w Lidze Mistrzów. Szykuje się prawdziwie ekscytujący western, w którym to szeryfowie teoretycznie mają za sobą mniej atutów. Teoretycznie, bo wiemy, jak najczęściej kończą się tego rodzaju filmy...

Przeczytaj również