Przyszłość futbolu to przyszłość bez środkowych napastników. "Menedżerowie słusznie wrócili do podstaw"
Napastnicy, jak wszystko w obecnym czasie, mutują i zmieniają swoje właściwości. Dziś trudno sobie wyobrazić na boisku atakujących o profilach z lat 90., to jasne, ale czy idea “dziewiątek” może w ogóle odejść w zapomnienie? Rewolucje taktyczne pod okiem niektórych trenerów wskazują na to, że tak.
W niektórych drużynach staje się to powoli normą. Czasem zmorą. Jak u City w ostatnim meczu grupowym Ligi Mistrzów z nie grającym o nic Lipskiem. Guardiola postanowił zrezygnować, tak jak przez większość obecnego i poprzedniego sezonu, z tego, co kiedyś uważano za fundamentalną część anatomii piłkarskiej jedenastki: ze środkowego napastnika.
Na co komu lis pola karnego?
Cóż, akurat z Niemcami nie poszło i to nie była dobra reklama “eksperymentu”. City zaprezentowało się najgorzej od dłuższego czasu i przegrało 1:2. Jack Grealish pełnił rolę tego najbardziej wysuniętego piłkarza, ale z marnym skutkiem. Oczywiście, nie jest to wyłącznie domena ekipy z Etihad. Liverpool był podobnie niechętny “dziewiątkom” przez ostatnich 18 miesięcy, zazwyczaj preferując Diogo Jotę, którego w najlepszym wypadku ustawimy na pozycji “dziewięć i pół”, w centrum trójki pierwszej linii. W niedawnym ligowym spotkaniu przeciwko Wolves Jota miał zresztą mecz do zapomnienia, marnując kilka szans, dopiero potem “The Reds” uratował Divock Origi.
Nowe standardy czy tylko chwilowy kaprys taktyków szukających świeżych rozwiązań? Czy kiedykolwiek przestanie być dziwne to, że niektóre najbogatsze drużyny na świecie ustawiają się bez środkowego napastnika? Najbardziej podstawową cechą futbolu, właściwie pierwszą rzeczą, jakiej uczy się dziecko na boisku, jest to, że gole są podstawowymi elementami gry, a napastnicy są piłkarzami, którzy je dostarczają. Kiedy się dorastało i złapało bakcyla piłki, udawało się Ronaldo, Andrija Szewczenkę, ktoś lepiej grający głową próbował się dopasować do stylu Alana Shearera. A więc coś, co było zakorzenione w strukturze dyscypliny, nagle okazuje się zbędne?
Wiele osób odpowiedziałoby: nie. Nadal pokutuje przekonanie, że dobra drużyna z najlepszym napastnikiem równa się świetna drużyna. W trakcie sezonu przewidywano, że gdy Chelsea pozyska Romelu Lukaku, zamieni wiele remisów w zwycięstwa (w rzeczywistości lepiej spisują się bez “Big Roma”, a z Kaiem Havertzem w roli fałszywej “9”).
Odwracając, eksperci uważali, że Liverpoolowi do ekipy walczącej o mistrzostwo potrzebny jest elitarny snajper. Mało, w przypadku Manchesteru City, aktualnego mistrza, który zdobył tytuł z potężną przewagą, finalisty Ligi Mistrzów, nadal mówi się, że jedynie, czego tej drużynie brakuje, to “dziewiątki” z prawdziwego zdarzenia. Guardiola wręcz został wzięty w dyby: albo, chłopie, kupisz Harry’ego Kane’a, albo nie masz co liczyć na obronę mistrzostwa i kolejny atak na LM. Dziwne, że tak wielu analityków nie zbadało drugiego dna: a może oni radzą sobie tak dobrze, bo wychodzą na plac bez gościa, który w pewnym stopniu by ich ograniczał?
Odwracając, eksperci uważali, że Liverpoolowi do ekipy walczącej o mistrzostwo potrzebny jest elitarny snajper. Mało, w przypadku Manchesteru City, aktualnego mistrza, który zdobył tytuł z potężną przewagą, finalisty Ligi Mistrzów, nadal mówi się, że jedynie, czego tej drużynie brakuje, to “dziewiątki” z prawdziwego zdarzenia. Guardiola wręcz został wzięty w dyby: albo, chłopie, kupisz Harry’ego Kane’a, albo nie masz co liczyć na obronę mistrzostwa i kolejny atak na LM. Dziwne, że tak wielu analityków nie zbadało drugiego dna: a może oni radzą sobie tak dobrze, bo wychodzą na plac bez gościa, który w pewnym stopniu by ich ograniczał?
Luksus, który nie daje efektów
I jak te przewidywania mają się do faktów? Ano, Liverpool oraz City, pomimo sporadycznych przestojów, które mogą się zdarzyć w każdej wielkiej drużynie, są dwoma najlepszymi ofensywnymi zespołami w Europie. To nie żadne spostrzeżenie, ani teza wyciągnięta na podstawie kilku obejrzanych meczów. To fakty wzięte z liczb. City zdobywa średnio 2,5 gola na mecz w dwóch rozgrywkach (Premier League i Champions League), podczas gdy Liverpool ma ich średnio 2,9. Zwłaszcza ofensywa Juergena Kloppa zbliża się do krańcowej wydajności. Mądrość kibicowska głosi, że posiadanie snajpera-gwiazdy to najbardziej “killerski” element, jaki można sobie wyobrazić. W takim razie Gabriel Jesus i Roberto Firmino powinni co roku wygrywać wszystkie klasyfikacje i plebiscyty. Tak nie jest, bo rzeczywistość wydaje się być bardziej skomplikowana.
W ciągu ostatniej dekady trudno znaleźć przykłady, które potwierdziłyby tezę: kupmy napastnika, będziemy mieli więcej bramek. Chelsea? Londyński klub podpisał kontrakty ze strzelcami wyborowymi: Lukaku i Timo Wernerem, mimo to zdolność drużyny do zdobywania goli pozostała w dużej mierze niezmieniona. Jeśli już, to spadła. Zejdźmy już z “The Blues” i powędrujmy poza Wyspy. Borussia Dortmund? Przybycie Erlinga Haalanda powinno spowodować eksplozję bramek. W sezonie poprzedzającym jego transfer, BVB miało 81 ligowych trafień. W jego pierwszym pełnym sezonie Borussia zjechała do poziomu 70 goli. Bayern za Guardioli przed transferem Roberta Lewandowskiego była bliska przekroczenia bariery 100 bramek (skończyło się na 94). Gdy do kadry włączono Polaka skuteczność obniżyła się do poziomu 80 w następnych dwóch sezonach.
Idea napastnika jako centralnego punktu staje się po prostu przestarzała. To, co sprawia, że ataki City i Liverpoolu są tak niebezpieczne, to ich płynność, zdolność do tworzenia sytuacji z liczebną przewagą poprzez grę kombinacyjną, zmieniające się tempo. Bernardo Silva powiedział ostatnio, że wszystkie jego gole w tym sezonie to “dołożenie nogi”. Wynikało to z tego, że każdy w drużynie mógł wbiec w pole karne, podczas gdy reszta “rozklepywała” defensywę rywali. To logiczne. Drużyna, która jest skonfigurowana tak, aby umieścić swoich środkowych pomocników na pozycjach strzeleckich, zawsze będzie trudniejsza do pokonania niż ta, która skierowała w pole karne jednego fachowca od zdobywania bramek. Jakkolwiek by nie był utalentowany.
Menedżerowie słusznie wrócili do podstaw. Gole nie przychodzą same z siebie. Nie rosną na drzewach. Ktoś musi wykreować, ktoś musi strzelać. Im więcej wykreowanych sytuacji, tym więcej szans na zdobycie bramki. Jakie jest więcej prawdopodobieństwo, że sytuację na gola stworzy dwóch środkowych napastników i dwóch skrzydłowych? Niskie. Dlatego kilkanaście lat temu futbol odszedł od standardowego 4-4-2. Podobne pytania zadali sobie Klopp i Guardiola. Czy lepiej postawić na jednego snajpera, czekającego na kilka piłek w meczu, aby pokonał bramkarza czy może wycofać go, a dodać kolejnego kreatywnego piłkarza, aby cały zespół mógł wykreować kilkanaście możliwości, które wykorzysta jakikolwiek gracz na boisku? Wybrali to drugie i teraz z tej decyzji czerpią frukta.
“Dziewiątki” w różnych wariantach
Ale to nie kwestia tylko trenerów. Sprawy we własne ręce biorą sami zainteresowani. Owi napastnicy. Roberto Firmino dawno pogodził się z tym, że nie będzie czekał w polu karnym na futbolówkę od Salaha i Mane. Haruje na całym boisku, z czego skrzętnie korzystają wymienieni skrzydłowi. Lewandowski stał się w Monachium kompletnym, nowoczesnym numerem 9, dla wielu najlepszym piłkarzem świata. Jednak dopiero w szóstym roku występów dla “Die Roten”, gdy miał 31 lat na karku, Bayern poprawił bilans bramkowy z sezonu, zanim wyciągnął Polaka z gardła Borussii. A Benzema? Sądzono, że bez ewolucji będzie potrafił nawiązać do wyczynów Ronaldo po tym, jak Portugalczyk przeniósł się do Turynu. Szybko zrozumiał, że da więcej Realowi, gdy wyjdzie ze strefy komfortu osadzonej w polu karnym, poszuka przestrzeni z dala od bramki. I Francuz, i Polak zmienili swoje profile, to dlatego dziś są uznawani za najlepszych napastników globu.
Przyszłość “dziewiątki” rosłej, rozpychającej się z wysoko podniesionymi łokciami, od której odbijają się obrońcy przechodzi do lamusa. Czy z realiami wygra pokolenie napastników dobrych technicznie, ze zmysłem do strzelania goli, ale jednak mających swoje ograniczenia? Wszystko wskazuje na to, że będą mieli problemy. Dziś elitarny środkowy napastnik wciąż jest towarem luksusowym, nadal w Paryżu, Manchesterze i Madrycie patrzy się pożądliwym wzrokiem na Haalanda, na Dusana Vlahovicia ostrzą sobie zęby w Turynie, ale coraz częściej trenerzy zwracają się w kierunku tańszej alternatywy. Wielu się przekonało, że istnieje życie bez “dziewiątki”.