Kylian Mbappe, Paul Pogba, Camavinga. Real Madryt gotowy na rewolucję francuską z Zidane'em na barykadzie

„Allez! Allez!”, takimi słowami Zizou popędza dyrektorów sportowych, oczekując od nich nowych graczy. Najlepiej z kraju nad Sekwaną, rzecz jasna. Na samym szczycie listy marzeń widnieje nazwisko Kyliana Mbappe. Przeszkody, które należy pokonać, nadal są jednak chyba zbyt wysokie, by jeszcze tego lata myśleć o transferowym hicie. Czy wobec tego ofensywa Realu osłabnie? Wręcz przeciwnie.
Zmiana polityki Realu Madryt, werbującego w ostatnich latach najbardziej obiecujących młodych graczy na świecie, ma podwójne wytłumaczenie. Z jednej strony klub nie chciał wchodzić na zohydzony przez szejków rynek transferowy, który uważał za przesadnie zawyżony i gdzie horrendalne sumy płaciło się za piłkarzy, a ci później nie pojawiali się na czołowych miejscach w rankingach najlepszych. Drugi powód to oczywiście płace.
Madryt nigdy nie snuł rozważań, czy warto wyraźnie przekroczyć skalę wynagrodzeń. Czy formować tzw. komin płacowy, akceptując horrendalne żądania agentów. Hierarchia musi być tu zachowana. Oferowanie stawek, którymi kuszą inne największe zespoły na świecie, przyniosłoby niepożądane efekty. Ramos, Kroos, Modrić czy Marcelo z pewnością oprotestowaliby fakt, że przybysz nalicza sobie większą pensję od „jądra” zespołu, od którego tak wiele zależało w ostatnich latach.
Najważniejszy muszkieter
Ta polityka stawia „Los Blancos” w uprzywilejowanej pozycji w obliczu kryzysu. Podczas gdy inni wielcy konkurenci narzucili obniżki wynagrodzenia już kilka dni po ogłoszeniu „wielkiej kwarantanny”, na Bernabeu odpowiedzialni za finanse podeszli do tematu spokojnie i wypracowali wspólne stanowisko z piłkarzami. Cały ten obraz daje Madrytowi wyraźną przewagę w walce o swój wielki cel: Kyliana Mbappe.
W stolicy Hiszpanii nie mogą się jednak czuć zbyt pewnie. Do podpisania umowy jeszcze daleko, a z wyścigu wcale nie zamierzają rezygnować inne firmy. Francuski portal le10sport.com informował ostatnio, że Juergen Klopp osobiście zadzwonił do Wilfrieda Mbappe, ojca Kyliana, aby dowiedzieć się o sytuacji „cracka”. Niemiec chciał ocenić, czy w przyszłości będzie możliwe zdobycie jego przychylności w staraniach Liverpoolu o transfer syna.
Pogłoski o przyszłości napastnika w ostatnich dniach wzrosły po tym, jak hiszpański „AS” doniósł o wywieranej presji środowiska piłkarza na dyrektorze sportowym PSG. Według gazety Leonardo zapewnił, że będzie skłonny na ustępstwa i pozwoli mu odejść w 2021 roku, jeśli nie odnowi kontraktu, który kończy się 12 miesięcy później.
Paryżanie o zatrzymaniu mistrza świata mogą raczej zapomnieć. Kylian dobrze widzi, jak prowadzi się interesy pod Wieżą Eiffla, w jaki sposób zablokowano transfery Verrattiego i Marquinhosa, którzy zbyt szybko podpisali nowe dokumenty, złudnie wierząc w zapewnienia działaczy o ich rychłej sprzedaży. Mbappe wie, że jeśli chce opuścić Francję, to on i klub muszą zrobić pierwszy krok. Real dawno odstąpił od agresywnej strategii siłowego przejmowania graczy i liczy, że najpierw dwie strony polubownie dojdą do porozumienia.
Tak czy siak, cała operacja i tak nie zostanie przeprowadzona w najbliższym okienku. Real natomiast nie zamierza składać broni i nie chce się już biernie przypatrywać Barcelonie, gdy ta zbroi się na potęgę.
Duet doskonały?
Wraca więc pomysł ze ściągnięciem Paula Pogby. W Manchesterze mają po dziurki w nosie jego nastawienia oraz ciągłych kontuzji. Na nic były prośby, na nic groźby, zmiana trenera i obietnice. W myśl zasady „z niewolnika nie ma pracownika” United odpuszcza dalsze zabiegi w celu zatrzymania playmakera. Cena w tym roku powinna spaść poniżej 100 milionów euro, a angielscy działacze powinni być bardziej elastyczni przy ewnetualnym wystawieniu większego rabatu.
To zresztą tylko połowa planu na wzmocnienie drugiej linii. W parze z Pogbą w Madrycie chętnie by widziano Eduardo Camavingę z Rennes. Tak może wyglądać przyszły duet w Realu. Jeden z doświadczeniem, drugi z nieocenionym jeszcze potencjałem, jeden prawonożny, drugi z „miarką” w lewej stopie. Obaj inteligentnie grający mogliby się uzupełniać, gdy ofensywnie usposobiony Paul chętniej rzucałby swe siły do ataku, mając za sobą pewność w osobie wartownika Camavingi. W końcu to w nim „Królewscy” widzą następcę Casemiro.
Komfortowo czuje się z piłką, a jako bardziej cofnięty gracz potrafi wykorzystać swoje poprawne warunki fizyczne (182 cm wzrostu). Nie jest może typem destruktora, ale dzięki świetnej ruchliwości i zwrotności, a także nieustępliwości, pełni rolę “odkurzacza”, zabierając piłki sprzed nosa rywali. Dość powiedzieć, że 17-latek jest obecnie jedynym pomocnikiem w 5 najlepszych ligach europejskich, który przy ponad 100 próbach ma średnią odbioru wyższą niż 60 proc.
Ktoś mógłby powiedzieć „w porządku, świetny grajek, pewnie duży potencjał, jednak to nadal nie ten rozmiar kapelusza. Rennes to nie Madryt”. Zgadza się. Częściowo. W rzeczywistości nigdy do klubu o tak wielkiej jakości jak Real nie przyjdzie zawodnik młody, a zarazem w pełni ukształtowany. Jednak w kategoriach wiek/cena/umiejętności/talent trudno na tej pozycji znaleźć lepszego kontrkandydata.
W rzeczywistości Francuz o angolskich korzeniach już mógł pojąć, co znaczy gra z madryckim nastawieniem. Na początku sezonu trener umieścił go przed trójką obrońców na ligowy mecz z PSG. Często mógł się czuć odsłonięty i osamotniony w środku pola. Dokładnie tak jak Casemiro. Nie dość, że powstrzymywał napór mistrza Francji, to jeszcze popisał się efektowną asystą przy decydującej bramce.
Jako „trochę Casemiro” i „trochę Pogba” w formacji 4-4-2 zaczynał od bardziej defensywnych ról, aby później stopniowo przechodzić wyżej i nie zaniedbywać fazy konstruowania akcji. Wraz z przybyciem N’Zonziego zrobił krok naprzód i stał się kluczowym elementem środka pola, grając przy okazji w podobnym systemie, co Real.
Czy nastolatek zostanie u Bretończyków na następny sezon? To wola kierownictwa klubu, ale może się spotkać z przepełnionymi pragnieniami Realu. „L’Equipe” sugeruje, że w odmętach gabinetów rozważane są dwa plany. Pierwszy to siadanie do rozmów z przedstawicielami „Królewskich” teraz i negocjowanie transferu rzędu 60-70 milionów euro. Drugi - odłożenie transakcji i przetrzymanie gracza jeszcze rok. W kolejnym okienku do gry o Camavingę mogliby się włączyć inni hegemoni: City, Barcelona czy United, co tylko podbiłoby stawkę. Trener Rennes zdaje sobie sprawę, jak cenny dla równowagi w zespole jest defensywny pomocnik i naciska, by pozostał. Tym bardziej, że na horyzoncie jawi się Liga Mistrzów. Choć oczywiście Real i jego siła finansowa nie patrzy na to w ten sam sposób.
Składnik ZZ
Prawdę mówiąc, stan konta to niejedyny argument w ręku 13-krotnego zdobywcy Pucharu Europy. Można być okopanym w pieniądzach, mieć wspaniałą infrastrukturę treningową, oddanych kibiców, wielką historię i pomysł na danego gracza. Ale wysiłki spełzną na niczym, kiedy projektem przewodzi osoba do tego nieuprawniona, bez charyzmy, bez siły przyciągania. To nie problem Madrytu, odkąd szatnią ponownie zarządza Zinedine Zidane. Powiedzmy sobie otwarcie, nie ma francuskiego piłkarza, którego ZZ nie namówiłby do gry w białych barwach. Nawiasem mówiąc, coraz mniej jest takich nawet spoza Francji.
To Zizou udobruchał Raphaela Varane’a, gdy ten nosił się z zamiarem opuszczenia stolicy Hiszpanii. Wskrzesił w nim nowe siły i fani zapomnieli już o pogubionym obrońcy z zeszłego, beznadziejnego sezonu. Bezustannie pod swoje skrzydła bierze też Karima Benzemę. Właściwie w każdym innym dużym klubie napastnik niestrzelający regularnie więcej niż 20 goli byłby odstrzelony, a przynajmniej sekowany. Trener widzi w nim jednak kogoś więcej, niż mechanicznego snajpera wbijającego co mecz gwoździe i kolekcjonującego piłki po hattrickach. Za sprawą Zidane’a do klubu dołączył Ferland Mendy, będący najlepszym nabytkiem Realu w tej kampanii i Alphonse Areola, potrzebny i mało marudzący o minuty rezerwowy bramkarz.
Wiele więc wskazuje na to, że „Legion Francaise” jeszcze się rozrośnie, a biorąc pod uwagę wpływ szkoleniowca na rodaków, można już nieomal przesądzić, że nowi piłkarze znów będą stanowić o sile drużyny, przeistaczającej się w tempie rozpędzonego TGV z „Los Blancos” na „Les Bleus”.
Tobiasz Kubocz