Kepa Arrizabalaga, czyli kupa kłopotów Chelsea FC. Najdroższy bramkarz stał się największym pośmiewiskiem

Niespójny, niepewny i irytujący. Kepa Arrizabalaga od pierwszego dnia po przeprowadzce na Stamford Bridge nie potrafi udowodnić, że jest wart pieniędzy, jakie na niego wyłożono. Rekordowych pieniędzy. Nie obronił się niczym, ani ogólnym wrażeniem, ani statystykami, ani charakterem. Wreszcie został odsunięty od pierwszego składu. Słusznie.
Frank Lampard miał w styczniu dużo na głowie. Koniecznie chciał ustabilizować formę drużyny przed zimową przerwą, próbował też szukać nowego napastnika, który mógłby napędzić rywalizację z Tammym Abrahamem. Pierwszy problem został rozwiązany połowicznie, co do drugiego – pomysłu nie udało się zrealizować. Cała złość za niepowodzenia spadła natomiast na bramkarza. Trener jasno określił, że dla Kepy nie ma już miejsca w zachodnim Londynie.
Paniczny ruch
Każda elitarna drużyna potrzebuje niezawodnego golkipera, a Chelsea była pewna, że wzmocniła defensywną skorupę ekipy, gdy zapłaciła Athletikowi Bilbao rekordowe 80 milionów euro za Baska. Miał zostać następcą wielkiego i zasłużonego dla klubu Thibaut Courtois. Teraz to brzmi jak żart.
Minęło ponad 18 miesięcy i dziś wielu w klubie, ale także poza nim, pozostaje daleko od przekonania, że 25-latek usprawiedliwił fakt bycia najdroższym bramkarzem w historii. Nie jest jednym z tych zawodników, którzy rutynowo popełniają straszne, dyskwalifikujące błędy. To nie problem tego rodzaju. Chodzi o ogólny poziom wydajności, a ten nie wygląda zbyt dobrze.
Przy każdej przykuwającej uwagę interwencji w tym sezonie zdarzały się również większe i mniejsze błędy. Skala krytyki, która nastąpiła później, podkreśliła, jak niewielkim zaufaniem cieszy się ze strony fanów swojego klubu. Niestety, zasłużył na tę ocenę, jak mało kto.
Przykładów nazbierało się mnóstwo, a sięgać po nie można w zasadzie z każdego okresu gry Kepy dla Chelsea. Choćby i z sierpnia, gdy w okresie przygotowawczym „The Blues” podejmowali Borussię Moenchengladbach. Drugi gol tak bardzo opisuje sytuacje, w jakiej Kepa nie potrafi się odnaleźć.
Owszem, w akcji jeden na jeden, bramkarz najczęściej niewiele ma do powiedzenia, ale oczekuje się od niego skrócenia kąta i poszerzenia obrysu ciała. Bask przyjął sylwetkę, znaną do tej spopularyzowanej przez Neuera czy De Geę, ale w tak bardzo niechlujny sposób, co spowodowało, że napastnik bez trudu zmieścił piłkę pomiędzy nogami bramkarza.
Technika do poprawy
Gol, jak gol, takie rzeczy się zdarzają – mógłby powiedzieć każdy z kibiców. Sęk w tym, że Kepa z przepuszczanych „kanałów” i przegranych pojedynków sam na sam uczynił niepożądany „popisowy numer”. W podobny sposób pokonał go kilka dni wcześniej Takumi Minamino, tym razem przerzucając futbolówkę nad biernym Kepą.
Równie niepewnie zachowywał się, gdy tracił gola z Liverpoolem w Superpucharze Europy czy na Goodison Park, gdzie „ciamajdowatość” wykorzystywał Dominic Calvert-Lewin. Wszystkie te sytuacje miały wspólny mianownik – Kepie brakuje agresji, gdy staje oko w oko z napastnikiem.
Pewnie potrzebna byłaby tu diagnoza osoby wykwalifikowanej, trenera bramkarzy, ale spoglądając na to „amatorskim okiem” też można pokusić się o pewną ocenę. Zawodnik CFC wzoruje się na największych na jego pozycji, lecz zwyczajnie nie ma do tego fizycznych predyspozycji. Używa technik, które tak naprawdę nie pasują do jego budowy.
De Gea ma 192 centymetry wzrostu, Neuer 193, a Kepa jest niższy od nich o 6 centymetrów, co biorąc pod uwagę ogólny zasięg rąk i nóg, stanowi znaczącą różnicę. Oni mogą sobie pozwolić na bierność, on powinien ruszać do piłek i blokować napastników siłą rozpędu.
Jeden z najgorszych
Wątpliwości co do jego umiejętności wykraczają poza oczywiste błędy i jaskrawe wpadki. Wystarczy spojrzeć na statystyki, gdzie we wszystkich fundamentalnych aspektach bramkarskiego rzemiosła: obrony strzałów, podań i kontroli w polu karnym – Bask nie spełnia standardu wyznaczanego przez najlepszych.
Liczby wyglądają wyjątkowo źle. Plasują go w dolnej trójce bramkarzy pod względem procentu udanych interwencji ogółem (54%), obronionych uderzeń z pola karnego (52%) i z dystansu (72 %). Wszystkie te współczynniki obniżyły się, jeśli porównać je do poprzedniego sezonu. Na łeb, na szyję spadł również procent dokładności podań (z 85 do 78%).
Krótko mówiąc, statystyki sugerują, że ogólny poziom osiągnięć golkipera znacząco się obniżył i to w drugim sezonie, który teoretycznie powinien być lepszy niż debiutancki. Jednak pracujący z nim trenerzy twierdzą, że nie mają wątpliwości, co do jego etyki pracy i chęci poprawy.
- Jako osoba to naprawdę miły chłopiec z fantastycznym podejściem. Oczywiście, czasami objawia się jego arogancka natura, ale to także oznaka pewności siebie - mówił Rob Green, były reprezentant Anglii, wcześniej prowadzący treningi Kepy i Willy’ego Caballero.
Tę arogancję najbliżej poznał Maurizio Sarri, gdy chciał ściągnąć krnąbrnego bramkarza w dogrywce finału Pucharu Ligi Angielskiej w zeszłym sezonie, widząc, jak z powodu skurczów cierpi leżąc dłuższy czas na murawie. Piłkarz „The Blues” odmówił jednak zejścia z boiska, co doprowadziło włoskiego szkoleniowca do furii. Chelsea ostatecznie poległa w rzutach karnych z City, a nieporozumienie między trenerem a graczem wyjaśniono. Złe wrażenie pozostało.
Poprawa czy zmiana klubu?
Sam Kepa przyznaje, że proces adaptacji w nowym środowisku nie przebiega tak, jak by sobie tego zapragnął.
- To trochę różni się od gry w La Liga - wyjaśniał w wywiadzie dla oficjalnej strony CFC.
- Zawodnicy, w tym bramkarz, są mniej chronieni przez sędziego we własnym polu karnym. Musisz być silniejszy przy niektórych piłkach, ponieważ arbiter rzadko jest skłonny do odgwizdania fauli. Trzeba także zrozumieć, że angielski futbol należy do najszybszych na świecie. Piłka może być daleko, ale po dwóch, trzech podaniach już znajduje się w twoim zasięgu. Trzeba być gotowym na interwencję przez 90 minut - opisywał.
Klub najwyraźniej ma duży kłopot z nie najłatwiejszą osobowością swojego strażnika, co zostało już udowodnione i być może decyzja Lamparda wpłynie na wygładzenie jego ostrych krawędzi. Rzucając mu tak bezpośrednie wyzwanie, trener pokazał swoją odwagę i doprowadził do decydującego momentu w ich relacjach. Ale jeśli ma przynieść jakikolwiek pożytek, musi temu towarzyszyć odpowiednia reakcja samego zainteresowanego. Analiza umiejętności technicznych, bardziej skomplikowana praca nad jego głową.
Nie ma winy w Kepie, że został sprowadzony za niewyobrażalnie dużą kwotę. Jako „panic buy” jego występy mogły być określane jako średnie, złe, albo bardzo złe. Po dwóch latach, nawet dzisiaj nie ma chyba bramkarza, za którego warto byłoby wydać 80 milionów euro (ter Stegen?), jednak jego transfer ciągle będzie uwierał go jak wielki ciężar zawieszony na szyi.
Lampard oficjalnie szuka jego następcy, ale Bask ma pół roku na przekonanie, że rekordowa kwota nie do końca została wyrzucona w błoto. Szanse są niewielkie, ale w kontekście dalszej kariery, musi je wykorzystać.
Tobiasz Kubocz