Jak zostać kozłem ofiarnym w Manchesterze United. Jesse Lingard na wojnie z hejterami

Jak zostać kozłem ofiarnym w Manchesterze. Jesse Lingard na wojnie z hejterami
MDI / Shutterstock.com
„Pakuj manatki i w….j do Evertonu, chłopie”, Everton to zbyt duży klub dla takiego frajera”, „Trzymaj się z daleka od mojego zespołu, klaunie” – twitter Jessego Lingarda każdego dnia wypełnia się tego typu wpisami. To obecnie najbardziej znienawidzony piłkarz w Wielkiej Brytanii, lżony miesiącami przez sympatyków własnego klubu, tych samych, którzy jeszcze dwa lata temu nosili go na ramionach. Oni wszyscy powinni wiedzieć, że Jesse nie jest tak dobry, jak sądzili wtedy, ani tak zły, jak go odbierają dzisiaj.
Podczas ponurej nocy w północno-zachodniej Belgii, pośród wirującego wiatru, zimnego deszczu i gradu, Jesse Lingard przekroczył barierę 200 spotkań jako zawodnik Manchesteru United. Dla porównania, to o 48 więcej niż Dwight Yorke, o 15 więcej niż inna legenda klubu Eric Cantona. Dołączył do naprawdę elitarnego klubu piłkarzy, mających na koncie tyle występów w koszulce „Czerwonych Diabłów”.
Dalsza część tekstu pod wideo
W instytucji sportowej takiej wielkości, prestiżu i konkurencji żaden zawodnik nie dosięgnie tego pułapu bez talentu i umiejętności niezbędnych do osiągania sukcesów. To może być obraz ery mierności w długiej i pełnej trofeów historii United, ale mimo wszystko „kamień milowy” 27-latka nadal jest godnym pochwały wyczynem.
Tamtego wieczora w Brugii ani nie zachwycił, ani się nie kompromitował. Tylko nieliczni gracze United spisali się przyzwoicie w zremisowanym 1:1 meczu z Belgami, ale Lingard do tej grupy nie należał. Daleki od najlepszej formy, nie ciągnął też drużyny w dół. Ale, jak to ma coraz częściej miejsce w przypadku Jessego, spotkał się z większą krytyką niż którykolwiek z równie nieskutecznych kolegów z drużyny.

Drobny, nieustępliwy

Pierwsi trenerzy uśmiechają się, gdy wracają myślami do wczesnych lat pracy w akademii United. Rene Meulensteen dobrze pamięta początki Lingarda. – Był jedną z tych osób, które zdaniem niektórych, nie miały szans na przebicie się, ze względu na nikłe warunki fizyczne. Mały, szczupły, byle podmuch wiatru zmiatał go z boiska – wspominał trener młodzieży. – Ale imponował czym innym. Szybkie stopy, bystry umysł, a przede wszystkim wielkie, wielkie serducho do gry. To składniki, których szukasz u każdego czołowego zawodnika. No i miał Manchester United we krwi – dodawał.
Jako członek „Class 2011” wygrał Młodzieżowy Puchar Anglii, lecz kto inny odgrywał w zespole pierwsze skrzypce. Paul Pogba był niekwestionowanym liderem, nieźle przy nim grali również Ravel Morrison czy Ryan Tunnincliffe. Z grupą wiązano spore nadzieje, jednak posypało się to bardzo szybko. Odchodzili jeden po drugim. Skonfliktowany z klubem Pogba wyjechał do Juventusu (po czym wrócił 5 lat później), resztę wyprzedano do słabszych angielskich drużyn. Pozostał tylko on. Mały Jesse.
Od prawie siedmiu lat od przejścia na emeryturę sir Alexa Fergusona na Old Trafford nie święcono zbyt wielu sukcesów, ale Lingard to bez wątpienia jeden z niewielu produktów, które się udały. Zadebiutował w pierwszej drużynie w wieku 21 lat, a wzmocniony po wypożyczeniach osiadł pod batutą van Gaala. Kwitł dalej pod rządami Mourinho, strzelił 13 bramek dla United we wszystkich rozgrywkach w sezonie 2017/18 i wkroczył z buta do reprezentacji Anglii, odgrywając ważną rolę w drużynie, która dotarła do półfinału mistrzostw świata w Rosji.
Wytrwałość i kombinowanie w środku pola uczyniły go nieodłącznym elementem kontratakującej gry stworzonej przez Garetha Southgate’a, a szaleństwo w mediach społecznościowych sprawiło, że stał się popularną postacią szczególnie wśród młodszych fanów. A potem? A potem wszystko się zmieniło.

Zjazd sportowy, ożywienie osobiste

Sprawy nabrały kwaśnego posmaku, gdy Mourinho zatracał się w poszukiwaniu coraz bardziej desperackiej formuły na zwyciężanie. Notowania Lingarda spadły, podobnie zresztą jak i wszystkich innych. Nie trafił ani razu do bramki w pierwszych czterech miesiącach sezonu 18/19, a napastnicy długo musieli czekać na jakieś jego decydujące podanie. Stworzenie marki modowej „JLingz” w grudniu 2018 roku, u szczytu zawirowań z Mourinho, tylko rozwścieczyło sympatyków „Czerwonych Diabłów”, którzy w kryzysie wymagali od swoich graczy pełnej koncentracji na futbolu. Rozdrażnił też Roya Keane’a. – Mógłby być najsympatyczniejszym chłopakiem na świecie, ale jeśli wychodzisz z tymi wszystkimi bzdurami... – komentował i wzruszał ramionami.
Przyszedł Solskjaer, jednak spirala bezradności tylko się nakręcała. Od września ubiegłego roku przestał być w orbicie zainteresowania selekcjonera, pozycja w United stawała się coraz bardziej peryferyjna. Brak ciągłości nie mógł pomóc, chociaż przełączanie się między systemami i pozycjami, od prawego skrzydła, poprzez „dziesiątkę” aż do środka ataku, nigdy nie powinno go zaskakiwać. Gotowość do adaptacji w różnych rolach zawsze należała do tych rzeczy, które Van Gaal, Mourinho i Southgate najbardziej w nim lubili.
Niedawno został ojcem. Związek z matką dziecka upadł, ale Jesse odwiedza ich regularnie. Ojcostwo ocenił jako „genialną rzecz”, mówiąc, że córka oderwała go od wielu rzeczy, z którymi nie mógł sobie poradzić. – Musiałem dojrzewać i być mądrym. Czasami, gdy twoje zmartwienia są tak głębokie, nie potrafisz właściwie funkcjonować – zwierzał się w wywiadzie dla „Daily Mail”. W tym kontekście znacznie łatwiej zrozumieć, dlaczego gracz może wyglądać na zagubionego. Mimo uwielbienia wszystkich, przepychu i Bizancjum, jakie przynosi ich zawód, piłkarze są ludźmi z własnymi problemami, z którymi muszą się zmierzyć, często komplikując życie osobiste. Publiczna krytyka nie motywuje do „opamiętania się”, tylko wpędza sportowca w jeszcze większy dołek.

Droga bez odwrotu

Niektóre baty od dziennikarzy i kibiców są całkiem zrozumiałe. Łatwo zobaczyć, co zdaniem fanów powinien robić Lingard, widząc w akcji nowy nabytek Manchesteru Bruno Fernandesa. Portugalczyk strzela, asystuje, bierze na karuzelę obrońców, wywija nimi jak perkusista pałeczkami, kreuje, nadaje tempo, słowem wszystko, co powinien robić piłkarz na pozycji numer dziesięć.
A ponieważ skauci z Old Trafford wciąż rozglądają się za kolejnym ofensywnym piłkarzem, który również mógłby dublować Fernandesa, trudno nie stwierdzić, że kariera Lingarda może obrać tylko jeden kierunek. Jego umowa wygasa latem przyszłego roku, klub może automatycznie przedłużyć kontrakt na obecnych warunkach na kolejnych dwanaście miesięcy. Ale czy będą chcieli? Czy będzie tego chciał sam piłkarz?
Odpowiedź na oba te pytania prawie na pewno brzmi „nie”, chyba że jego długotrwała walka o formę przyniesie w końcu jakieś rezultaty, a nieustępliwa, czasem niesprawiedliwa i nieuzasadniona krytyka ustąpi. Lingard próbuje zmienić wszystko. Zredukował częstotliwość komunikowania się przez media społecznościowe. Przestał czytać gazety. Ole Gunnar Solskjaer mówił pozytywnie i szczerze o wysiłkach gracza zmierzających do poprawy podczas treningu.
Każdy wybitny gracz ofensywny, który ma tylko dwa gole i asystę, aby pokazać swoje wysiłki w połowie sezonu, musi zaakceptować, że zostanie poddany kontroli, bezwzględnej ocenie mediów i jeszcze bardziej perfidnej krytyce kibiców, ale ta powszechna teza, że Lingard jest gorszy od większości piłkarzy United, musi być błędna. Odsłania na pierwszy plan najtrudniejsze 18 miesięcy w karierze, a na dalszy zrzuca 2,5 roku poprzednich występów i rozwoju pod kierownictwem Louisa Van Gaala i Jose Mourinho.
To prawda, Solskjaer nie zdołał uzyskać takiego samego poziomu wydajności u podopiecznego. To piłkarz, którego bardzo trudno zaszufladkować. Dlatego nie pasuje do żadnego z preferowanych przez Norwega systemów. Kiedyś w Manchesterze znajdowało się miejsce na grę tętniącą życiem, energiczną i pracowitą, taką, jaką uwielbia Jesse w swym najlepszym obliczu. W wieku 27 lat nie ma powodu, dla którego nie mógłby być tym samym graczem jak kilka lat temu. Aby jednak na nowo odkryć tę starą formę, zmiana otoczenia wydaje się coraz bardziej konieczna.
To, co może być najlepsze zarówno dla Lignarda, jak i United, to jak najszybsze rozstanie się. Byłoby szkoda, gdyby zawodnik pierwszej drużyny, pochodzący z akademii, z lokalnymi korzeniami został wypchnięty z ukochanej drużyny, lecz nieustanna debata nad realnym poziomem pomocnika wymaga sprawdzenia go w innych realiach.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również