Jak Standard Liege, to rzeźnik Witsel i zamach na karierę "Wasyla". Cudowna przemiana dawnego brutala
Po tym, jak złamał nogę Marcinowi Wasilewskiemu, wszyscy odwrócili się do niego plecami. Miał 20 lat i opinię morderczego brutala. Przeszedł bardzo długą drogę, by odzyskać reputację topowego piłkarza. Pobyt w futbolowym “czyśćcu” zmienił Axela Witsela. Dziś to nie tylko świetny gracz, ale też szlachetny człowiek.
Od początku chuchano na niego i dmuchano. Pod nogami rozwijano czerwone dywany. Miał być złotym dzieckiem belgijskiej piłki. Pierwszym w nowej, wyczekiwanej, genialnej generacji. W wieku 17 lat zadebiutował jako profesjonalny piłkarz w ekipie Standardu, ukochanym klubie z jego rodzinnego Liege. W sezonie 2007/2008 tworzył pomoc z Marouanem Fellainim, z którym po raz pierwszy został mistrzem Belgii. Otrzymał Złotego Buta dla najlepszego zawodnika ligi, wygrał też plebiscyt na najlepszego młodego piłkarza Belgii. Prosta ścieżka do wielkiej kariery, prawda? Tymczasem zderzył się ze ścianą. Trochę dosłownie, a trochę w przenośni.
Makabryczny “stempel”
Po trzech latach szybowania ku futbolowym szczytom, lot Witsela zakończył paskudny faul na Marcinie Wasilewskim 30 sierpnia 2009 roku. W szlagierowym, pełnym emocji i wzajemnych animozji meczu z Anderlechtem, Belg brutalnie nastąpił na nogę reprezentanta Polski, łamiąc mu kość piszczelową i strzałkową. Obrazki z otwartego złamania wstrząsnęły społecznością piłkarską na całym świecie. Szok, złość, bezradność. Ówczesny 20-latek, którego nienaganna reputacja została zniszczona w jednej chwili, otrzymał osiem gier zawieszenia i bardzo wysoką grzywnę. W środowisku wytykano go palcami i wykluczano.
Na skrzynki działaczy i piłkarzy Standardu napływały maile z pogróżkami. Z Brukseli i z całej Polski. Witselowi grożono śmiercią. Zarówno on, jak i kapitan Steven Defour otrzymali ochronę, która w nocy patrolowała okolicę ich domów. W samej Belgii rozpoczęła się bezprecedensowa kampania oszczerstw przeciwko pomocnikowi. Fani protestowali przed jego domem, a jeden z nagłówków “Atak Witsela” z dziennika “Het Laatste Nieuws” mówił wszystko o nowym wizerunku byłego “cudownego dziecka”. Odwrócili się od niego nawet sponsorzy. W tym momencie stało się jasne, że młody gracz będzie miał trudności, by dźwignąć się sportowo i psychicznie we własnym kraju.
Po odbyciu zawieszenia i dokończeniu sezonu spakował walizki i ruszył w podróż poza Belgię. Na sezon 2011/2012 przeniósł się do Benfiki. Z dala od Belgii, z dala od nieprzychylnych komentarzy. Wielu twierdzi, że faul na “Wasylu” na zawsze zmienił jego karierę i okradł go z okazji do lepszych, bardziej lukratywnych kontraktów. Kto chciałby bowiem wiązać się z boiskowym “rzeźnikiem”?
- Został naznaczony przez media i opinię publiczną. Stał się bardziej wycofany. Po faulu, to był zupełnie inny Axel - tłumaczył wówczas syna jego ojciec, Thierry. To prawda, koledzy z reprezentacji nazywają go “Chaloupe” (mała łódka) z powodu jego bezkonfliktowego usposobienia i wyważonej, mądrej gry. Łódka potrzebowała spokojniejszego morza.
Rosja i Chiny zamiast Madrytu
W Portugalii prezentował się na tyle dobrze, że zauważył go Jose Mourinho, wtedy sternik Realu Madryt. Widział go jako przyszłego playmakera “Królewskich”. Gwiazdę zespołu. Ale zanim negocjacje nabrały tempa, “Los Blancos” postawili na bezpieczniejszą opcję i pozyskali Lukę Modricia. Droga Witsela do wielkiej piłki ciągle się kręciła i zawijała. Benfiki nie było zaś stać na coraz większe wymagania finansowe Belga. On też mógł przebierać w propozycjach jak w ulęgałkach. Wybrał. Znów zaskoczył ekspertów. Postawił na Zenit Sankt Petersburg. Dlaczego wschodni kierunek? Wielu ludzi wokół niego marszczyło brwi i doszukiwało się przyczyn. “Zenit? Przecież mogłeś grać we Włoszech, Hiszpanii, Anglii. Wszędzie”. Witsel nie miał z tym problemu. Zawsze kierowała nim intuicja. I pieniądze.
- Jestem osobą otwartą, nie mam klapek na oczach. Nie bałem się Rosji - powiedział o przeprowadzce w tamtym czasie. Fakt, że jego rodak Nicolas Lombaerts występował już wtedy w Zenicie, ułatwił mu wejście do nowego świata na rubieżach Starego Kontynentu.
Następnie sprawy potoczyły się błyskawicznie. W Petersburgu Axel ustabilizował formę i osiągał najlepsze wyniki. Zdobył mistrzostwo, krajowy puchar, z powodzeniem rywalizował w Lidze Mistrzów. Uzbierał ponad 120 gier i 16 goli we wszystkich rozgrywkach. Zyskał status niekwestionowanej gwiazdy rosyjskiej ligi. Wypełnił swój pięcioletni kontrakt niemal do końca. Znów otworzyły się bramy do olśniewającego świata piłki nożnej. Zakusy czynił Juventus. Piłkarz nie był jednak zainteresowany pobytem w Turynie. Wybrał ofertę z Chin.
- Podpisałem umowę z Tianjin Quanjian głównie ze względu na pieniądze - przyznał bez ogródek Belg. - Bardzo trudna decyzja. Z jednej strony topowy klub, taki jak Juve, a z drugiej nie mogłem odrzucić takiego kontraktu. W Europie nie dostałbym takiej pensji. Zrobiłem to dla rodziny - mówił, wyjaśniając swoją decyzję.
Szlachetna pomoc
Zmienił zdanie po mocnych w wykonaniu Belgów MŚ w Rosji w 2018 roku. “Czerwone Diabły” zajęły na nich fantastyczne trzecie miejsce. Witsel przez cały turniej stanowił kręgosłup ekipy, mocno trzymając za sznurki środek pola. Zatęsknił za poważnymi rozgrywkami. Na Starym Kontynencie mógł pewnie znaleźć adresy do atrakcyjniejszych finansowo firm niż Borussia Dortmund, ale “nie chciał czekać” aż Manchester United czy PSG rzeczywiście przedstawią konkretną ofertę. Ochoczo przyjął więc propozycję z Westfalii. Również i jego żona naciskała na wyjazd z Państwa Środka.
- Najpierw podszedł do mnie Michael Zorc (dyrektor sportowy BVB - przyp. aut.), potem zadzwonił do mnie trener Lucien Favre. Miałem 29 lat, to była moja ostatnia szansa, aby dołączyć do jakiegoś czołowego europejskiego klubu. Negocjacje z Tianjin nie należały do najłatwiejszych, ale ostatecznie wszystko się udało - mówił o swojej ostatniej (jak dotąd) decyzji zawodowej.
W dotkniętym kryzysem zespole przywrócił poczucie harmonii. Jego mistrzowskie dyrygowanie w debiutanckim sezonie sprawiło, że reszta dortmundzkiej orkiestry grała bez nuty fałszu. Miał średnio 85 kontaktów z piłką na mecz w Bundeslidze i mógł pochwalić się wskaźnikiem dokładnych podań na poziomie 94,5 procent, co dało mu trzecią pozycję w tej klasyfikacji w lidze. Wygrał także ponad połowę pojedynków i świetnie współgrał z Thomasem Delaneyem oraz Mahmoudem Dahoudem, gdy Borussia do ostatniej kolejki walczyła o mistrzostwo Niemiec z Bayernem. Nie zwolnił tempa także w zeszłej kampanii. Potwierdził rolę lidera drużyny.
Wraz z kapitanem Marco Reusem i Łukaszem Piszczkiem, kolejnym ze starszyzny, Witsel jest idealnym wzorem do naśladowania dla licznej kolonii dortmundzkich młodych talentów. Pamięta też o tych, którzy pomagali mu na początku kariery. Gdy Standard Liege stanął na krawędzi bankructwa i groziła mu utrata licencji oraz degradacja na czwarty poziom rozgrywek, on i Marouane Fellaini ruszyli z pomocą finansową. Ten drugi pożyczył klubowi 3 mln euro, by mógł zachować płynność finansową, Axel z kolei zainwestował 1,5 miliona euro w firmę, która kupiła od Standardu stadion, a teraz wynajmuje go na korzystnych warunkach. Udało się. Drużynie odwieszono prawa do gry w belgijskiej ekstraklasie, może też występować w europejskich pucharach, dziś zagra z Lechem w Poznaniu.
A Witsel? Cieszy się, że pewne krzywdy zostały mu zapomniane. I bardzo dobrze. Każdy zasługuje na drugą szansę.