Imponujący wyczyn Grabary. Zanosi się na wymarzony transfer. "Popularny argument upadł"

Imponujący wyczyn Grabary. Zanosi się na wymarzony transfer. "Popularny argument upadł"
Ulrik Pedersen / pressfocus
Paweł - Ożóg
Paweł Ożóg30 Dec 2024 · 19:00
Wiosną oswajał się z fazą pucharową Ligi Mistrzów. Latem wszedł z buta do jednej z najlepszych lig. Jesienią nie zwalniał tempa, a kibice Wolfsburga mogli na nim polegać. Kamil Grabara w 2024 roku udowodnił, że jest zawodnikiem na miarę klubów z wysokiej półki.
O tym, że Kamil Grabara zagra w Bundeslidze, wiedzieliśmy już jesienią 2023 roku. Wówczas gruchnęła wieść o transferze z Kopenhagi do Wolfsburga za około 13 milionów euro. Jednak Polak dopiero od następnego sezonu miał zasilić szeregi “Wilków”, co wiązało się z planowanym odejściem dotychczasowego bramkarza. Wypracowane porozumienie okazało się strzałem w dziesiątkę i już teraz można mówić, że każda ze stron na tym skorzystała.
Dalsza część tekstu pod wideo

Ambasador i pewniak

Po sezonie Bundesligi, w którym Polacy odgrywali trzecioplanowe role, pojawił się ktoś, kogo można nazwać mocnym ambasadorem tych rozgrywek w Polsce. I nie ma w tym grama przesady. Kamil Grabara błyskawicznie stał się ważną częścią szatni nowego zespołu. Z miejsca pokazał, że jest kimś więcej niż tylko następcą Koena Casteelsa, który przez wiele lat był podporą drużyny i niekwestionowaną “jedynką” w bramce Wolfsburga. Czerpie garściami z szansy danej mu przez "Wilki". Był oczywiście szykowany do roli podstawowego gracza, o czym świadczy fakt, że znalazł się w trójce najdroższych bramkarzy w historii ligi niemieckiej, ale nie trafił do klubu pozbawionego konkurencji. Latem Wolfsburg zakontraktował doświadczonego Mariusa Muellera po bardzo dobrym sezonie na zapleczu Bundesligi, więc miał i ma kto naciskać na Polaka.
Polak od początku nie pozostawiał złudzeń, komu należy się miejsce w składzie. Wygrał rywalizację i rozpoczął z przytupem nowy sezon. Sprzyjał mu terminarz, a szczególnie pierwsza kolejka, bowiem na powitanie otrzymał piekielnie trudny test - mecz z Bayernem. Tego typu spotkania bywają bronią obosieczną. Nie brakuje w nich okazji do wykazania się, ale równie łatwo o popełnienie błędu. Wydaje się jednak, że Grabarę takie wyzwania dodatkowo napędzają.
- Nie zgrywam szefa, ja jestem szefem. Włączcie Viaplay i przekonajcie się - powiedział zaczepnie w spocie reklamującym rywalizację z bawarskim gigantem.
Wolfsburg przegrał 2:3, ale Polaka, choć wpuścił trzy “sztuki”, wybrano graczem meczu, a następnie nominowano do jedenastki kolejki. Starcie z Bayernem nie było jedynym, w którym Grabara nie mógł narzekać na brak pracy. Radosna twórczość kolegów z obrony i ogólnie kiepska dyspozycja VfL dawały mu wiele okazji do interwencji na przestrzeni całej rundy. W tym przypadku możemy powiedzieć: jakie początki, taka cała runda. Dało się momentami dostrzec, że z tego tytułu Polakowi puszczały nerwy, ale on sam był praktycznie bezbłędny. Poza nieporozumieniem z Denisem Vavro, które doprowadziło do straty gola z Augsburgiem, spisywał się bez zarzutów. Zwykle utrzymywał przy życiu swój zespół i dawał nadzieję na dobry wynik. Można postawić tezę, że gdyby nie on, to zamiast miejsca w środku stawki byłaby nerwowa walka o utrzymanie w lidze.

Ważna postać w szatni

W klubie doceniają usposobienie Polaka. Nie gryzie się w język i otwarcie dzieli się spostrzeżeniami. Jeśli ktoś faktycznie wsłucha się w wypowiedzi Grabary, szybko dostrzeże, że ten wie, o czym mówi. Nie ucieka od trudnych pytań, a na proste nie odpowiada w sposób banalny. Stroni od fałszywej skromności i nie tworzy romantycznej wizji tam, gdzie jej nie ma. Ale przede wszystkim nikt mu nie może odmówić ambicji, a to cenna cecha. Zwłaszcza że w Wolfsburgu brakuje urodzonych liderów, którzy w trudnym momencie ciągnęliby wózek. Dlatego nie powinno dziwić, że zaledwie kilka tygodni po debiucie, pod nieobecność Maximiliana Arnolda, pełnił rolę kapitana w spotkaniu ze St. Pauli. Sebastian Schindzielorz, dyrektor sportowy VfL Wolfsburg, na antenie Viaplay pokusił się o następujący komentarz:
- Kamil świetnie się odnalazł. Jest silną osobowością. Trener mu ufa i chciał go wyróżnić. Opaską kapitana chciał podwyższyć jego znaczenie w hierarchii naszej drużyny.

Lepszy od Neuera?

Stabilna forma Grabary robi wrażenie, a statystyki mówią same za siebie. Ma najwyższą średnią not w kickerze w zespole (spośród regularnie występujących) i 14. miejsce w całej lidze. Dwukrotnie trafił do jedenastki kolejki, co szczególnie imponuje, bo oba mecze zakończyły się porażką Wolfsburga. Specjaliści od cyferek z FBReF wyliczyli, że Grabara zajmuje drugie miejsce w ważnym w kontekście oceny bramkarza wskaźniku PSxG+/- (+3,6). Bardzo upraszczając: według algorytmów wybronił niecałe cztery pewne gole. Z tego samego źródła dowiemy się też, że Polak jest drugim bramkarzem w lidze pod względem liczby udanych interwencji.
Postawa Grabary została też doceniona w rankingach kickera podsumowujących pierwszą część sezonu. Polaka sklasyfikowano na czwartym miejscu wśród golkiperów. W zestawieniu wyprzedził takie nazwiska jak Manuel Neuer, Gregor Kobel i Lukáš Hrádecký.. Wyżej oceniono tylko Petera Gulacsiego, Olivera Baumanna i Robina Zentnera. Co więcej, wcześniej to samo medium oceniało letnie transfery i sprowadzenie Grabary oceniono na dziewięć w dziesięciostopniowej skali.

Mocna marka osobista

Dziś już nie wypada podważać umiejętności Grabary. Upadł popularny argument z czasów, gdy błyszczał w lidze duńskiej, czyli: "zobaczymy, jak sobie poradzi w mocniejszej lidze". No i sobie radzi. Swoją drogą, w Ligue 1 świetnie spisuje się Marcin Bułka. W Serie A błyszczy Łukasz Skorupski. W Premier League solidnym punktem nadal jest Łukasz Fabiański. A teraz Grabara stał się ważną postacią w Bundeslidze, więc w większości najpopularniejszych lig mamy regularnie grających biało-czerwonych bramkarzy.
Wracając do Grabary, na dobrą sprawę obecnie ciężko doszukać się u niego słabych punktów. Refleks? Godny topowego bramkarza. Gra nogami? Dobra. Wyjścia do dośrodkowań? Też. Odporność psychiczna? Bez zastrzeżeń. Podatność na urazy? Poniżej przeciętnej. To wszystko składa się na obraz bramkarza niemal kompletnego, który w niedalekiej przyszłości powinien zaliczyć kolejny awans sportowy. Sam zainteresowany nie jest fałszywie skromny i nie kryje się, że tylko zdrowie mogłoby go powstrzymać przed dużym transferem.
- Odpowiedź jest bardzo łatwa: musiałoby mi się coś stać. To jest frazes, ale zdrowie jest najważniejsze. Uważam, że mam dużo szczęścia i musiałem urodzić się tym mocno obdarowany, bo pewne rzeczy przychodzą mi z łatwością. Nieskromnie mówiąc, mam genialną etykę pracy. Nikt, a przede wszystkim ja sam, nie może zarzucić sobie, że mogłem zrobić coś więcej czy lepiej. Chciałbym i wierzę w to z całego serca, że zagram w przyszłości w topowym klubie - podkreślał w grudniowym Foot Trucku.
Nie można wykluczyć, że w perspektywie kilku okienek trafi do Bayernu, który bacznie obserwuje wewnętrzny rynek. Ponoć jest w gronie obserwowanych, ale trzeba brać poprawkę na to, że na takiej liście nie widnieje sam, a Neuerowi nie spieszy się na emeryturę.
Niezależnie od tego, jaki będzie jego kolejny krok Polaka, już teraz można zacierać ręce. I przy okazji docenić, że w Bundeslidze mamy wyrazistego przedstawiciela. O ile mecze jego drużyny (i Kuby Kamińskiego) nie należą do lekkostrawnych, o tyle warto oglądać spotkania “Wilków” ze względu na popisy Grabary.

Przeczytaj również