Hazard i francuski mistrz świata od siłowni. 5 powodów, dla których Real Madryt zostanie mistrzem Hiszpanii

Wojna tytanów wchodzi w decydującą fazę. Barcelona czy Real? Jedni mają nieocenionego Messiego, drudzy - szeroki skład i szczęśliwą rękę Zinedine’a Zidane. W ciągu ledwie jednego miesiąca okaże się, które asy znaczą dla swoich zespołów więcej. W tym artykule przedstawiamy pięć argumentów, które każą myśleć o „Królewskich” jako faworytów do mistrzostwa. Jeśli trofeum trafi w lipcu do Madrytu, to właśnie dzięki któremuś z tych czynników.
13-krotnych triumfatorów Ligi Mistrzów może ogarniać niepewność, gdy przyjdzie im grać o punkty na treningowym kompleksie Alfredo di Stefano. Na początku piłkarzy złapie trema, nogi zesztywnieją, a płuca nie będą łapać tyle powietrza, co wcześniej. Ale więcej powodów do niepokoju powinni mieć konkurenci z Katalonii. To na nich ciąży presja, to oni będą musieli odpierać ataki pretendentów do mistrzostwa. Pisaliśmy już o powodach, dla których to Barcelona zdobędzie tytuł, teraz czas na wróżbę w drugą stronę. Polemiki nigdy za wiele.
Real ma naprawdę silne karty, by zaatakować i powalczyć o pełną pulę. Oto one:
1. Szeroka ławka
Siła Realu kontrastuje z rywalami do tytułu, którzy mają wprawdzie dwupunktową przewagę w tabeli, lecz wracają do akcji ze składem niespełna 20-osobowym. Skrzydłowy Ousmane Dembele nadal leczy (którą to już?) kontuzję, obrońca Samuel Umtiti ma inny problem z mięśniami. Czterech młodszych zawodników: Jean-Clair Todibo, Moussa Wague, Carles Alena i Carles Perez zostało zimą zrzuconych z listy płac i wypożyczonych do innych klubów. Oczywiście żaden z nich nie dawał wystarczająco dużo wartości, by przebić się do pierwszego składu, ale w obliczu gier co 3-4 dni, na placu boju przydaje się każdy żołnierz. Trenerowi Setienowi pozostaje więc niewiele opcji do rotacji.
A co w ekipie „Los Blancos”? Zidane jest jak supermodelka z ogromną garderobą. Ma wiele wariantów, od wspaniałego stroju na galową noc w Paryżu, po szary dres na wyjście po bułki do pobliskiego sklepu. Znamy go z wiecznego cyrklowania piłkarzami. Posiadanie w szerokiej kadrze tak użytecznych graczy, jak Nacho Fernandez, Lucas Vazquez czy Mariano Diaz, paradoksalnie, może być „x-factorem” w kontekście walki o mistrzowski tytuł.
Ten pierwszy grał w tym sezonie zaledwie 393 minuty w La Liga, co sytuuje go na 19. miejscu na liście eksploatowanych członków załogi „Zizou”. W tym samym zestawieniu Lucas znajduje się na lokacie 17. (640 minuty). Mariano dał o sobie znać jako joker w El Clasico, gdy nieoczekiwanie wszedł z ławki i pogrzebał szanse Barcelony na korzystny wynik. W momencie, gdy urazu nabawił się Luka Jović, to jego należy upatrywać w odniesieniu do potencjalnych zmienników Karima Benzemy.
Szkoleniowiec zazwyczaj preferuje inne opcje do każdej pozycji, ale mając w kadrze zawodników uniwersalnych - Nacho może grać wszędzie w obronie, a Vazquez przymierzany jest nawet jako zastępca Daniego Carvajala - grzechem byłoby z nich nie skorzystać.
2. Pan od siłowni
Prawdziwe „wunderwaffe” Zidane’a nazywa się Gregory Dupont, trener, specjalista od przygotowania fizycznego. To naukowiec, który ma wszystko wyliczone, przeanalizowane i przebadane. Perfekcjonista w każdym calu. Do sztabu szkoleniowego Realu dołączył latem zeszłego roku, choć biły się o jego podpis też inne potęgi, m.in. Juventus.
To jego francuskie media ogłosiły ojcem sukcesu reprezentacji Francji na mundialu w 2018 roku. Dupont był w sztabie Didiera Deschampsa i tak przygotował piłkarzy do turnieju, że przeszli przez niego bez ani jednej kontuzji mięśniowej. No dobra, ale przecież „Królewscy” mieli tyle urazów na początku sezonu, że reputacja Francuza powinna polecieć na łeb, na szyję. Trzeba jednak pamiętać, że przejęcie drużyny z rąk innych fachowców od siły i kondycji, wdrożenie nowych zasad i przyzwyczajeń, może się wiązać ze zwiększoną liczbą problemów zdrowotnych. Już zimą Real zanotował tylko dwie kontuzje mięśniowe.
No i najważniejsza sprawa. Wznowiona La Liga potrwa miesiąc z okładem. Do końca rozgrywek pozostało jedenaście kolejek, spotkania co chwilę. To właściwie mini-turniej, mini-mundial. A kto lepiej przygotuje kadrę dwudziestu kilku piłkarzy do krótkich odstępów meczowych, jak nie właśnie mistrz świata? To scenariusz wręcz napisany pod niego.
3. Nieznacznie lepszy kalendarz
Fani Realu mogą odetchnąć. Ich drużyna po przerwie nie będzie musiała toczyć trudnych bojów ani z Atletico, ani z Barceloną. Te cztery wielkie batalie madrycki klub ma za sobą. To olbrzymi handicap, ale to nie oznacza, że na drodze do mistrzostwa stoją tylko ogórki (nawiasem mówiąc, Leganes, czyli „Los Pepineros”, ogórki, zmierzą się z „Los Blancos” w ostatniej kolejce).
Na kogo trzeba uważać? Przede wszystkim, ekipę Zidane’a czeka ciężkie starcie z Realem Sociedad 21 czerwca. Baskowie już wcześniej napsuli krwi madrytczykom, eliminując ich w ćwierćfinale Pucharu Króla po szalonym meczu, zakończonym wynikiem 3:4. Naiwni są ci, którzy wierzą, że „biało-niebiescy” skupią się więc tylko na finale Copa del Rey. Bynajmniej. Sociedad zajmuje czwarte miejsce w tabeli i zamierza gryźć trawę w każdym starciu, aby tylko zachować szanse na grę w Lidze Mistrzów.
Trudny powinien też być początek lipca, kiedy w ciągu czterech dni Real stanie do walki najpierw z Getafe u siebie, a następnie w delegacji przeciwko innym Baskom, tym razem z Bilbao. Zdobycie kompletu punktów z tymi trzema przeciwnikami będzie kluczowe i znacznie ułatwi pogoń za liderem.
Barcelonę z kolei czeka bardzo pracowity koniec czerwca i pierwszy dzień lipca. Po kolei: arcytrudny wyjazd do Sewilli na mecz z chłopakami Julena Lopeteguiego, następnie Athletic na własnym obiekcie (kto pamięta sierpniową wygraną Bilbao i przewrotkę Aduriza?), chwila oddechu i raczej pewne punkty w Vigo, a na koniec szlagier z Atletico na Camp Nou. Wszystko w ciągu 13 dni. Biorąc pod uwagę ograniczony stan kadry „Dumy Katalonii” - spodziewałbym się zadyszki.
4. „Transfery”: Hazard > Suarez
Nowe nabytki oczywiście bierzemy w cudzysłów, bo panowie „tylko” wracają z rehabilitacji. W tej sytuacji bardziej powinni się uśmiechnąć fani „Królewskich”. Wpływ Belga na grę jego drużyny przed kontuzją był o wiele większy niż Urugwajczyka na Barcelonę. Ci sprytniejsi pewnie za chwilę siądą do statystyk, klikną trzy razy w rubrykę „gole i asysty” i krzykną „hola, hola! Suarez ma więcej!”. Tylko że statystyki są jak krótka spódniczka, widać dużo, ale nie najważniejsze.
Jeden strzelony gol i dwie asysty w 12 występach w klubie, przy średnio tylko 1,8 strzałach nie sugerują, by Belg rozpalał publiczność na Bernabeu. Jednak nawet niewprawione oko widziało, co Hazard wyczyniał np. przeciwko PSG w Lidze Mistrzów, zanim został zdjęty na noszach po brutalnym faulu Thomasa Meuniera.
Dryblingi, triki, zagrania na pierwszy kontakt, podania piętką, przyspieszenie, obieganie przeciwnika, rozegranie w środku, na skrzydle, wszędzie go było pełno, a Francuzom oczy wychodziły na wierzch. Po pierwszych sygnałach niezadowolenia z jego dyspozycji, Eden szybko odpowiedział: naprawdę zależy mu na swoim nowym klubie. Ci jednak, którzy spodziewali się, że wejdzie w buty Cristiano Ronaldo, będą dalej rozczarowani. Nikt w klubie nie oczekuje od niego czterdziestu goli i trzydziestu kończących podań w sezonie, oczekują magii i rozruszania silnika. Hazard to wiatr, potężny wicher w żagle białego statku, który chce płynąć po upragnione mistrzostwo.
5. Barcelona musi, Real może
Madryt czeka na „salaterkę” od trzech lat i… może jeszcze poczekać. Barcelona natomiast walczy z czasem. Leo Messi nie młodnieje i w stolicy Katalonii robi się wszystko, żeby jak najpełniej wykorzystać okres wspaniałej gry Argentyńczyka. To olbrzymia presja. Kastylię nie nawiedzi trzęsienie ziemi, kiedy ich pupile zakończą sezon na drugim miejscu. W „Dumie Katalonii” w tej samej sytuacji znów rozgorzałaby dyskusja na temat zasadności zatrudnienia trenera bez sukcesów i piłkarzy bez ambicji.
Brzmi to może niedorzecznie, gdy wspomni się ostatnie osiągnięcia „Los Blancos”, ale gdyby sezon zakończyłby się już teraz, Zidane i spółka mogliby być względnie zadowoleni. Do gablotki wskoczył tylko Superpuchar Hiszpanii, ale taki, który ma jakąś wartość. To nie były jedynie dwa sparingowe mecze w presezonie, a turniej czterech drużyn, z których trzy wzięły te rozgrywki na poważnie (tylko Valencia przyjechała, żeby zebrać pieniądze i odbębnić start). Finałowe spotkanie z Atletico będzie się wspominało jeszcze przez wiele lat, głównie ze względu na poświęcenie Fede Valverde. W lidze bywało różnie, lecz 4 punkty w derbach Madrytu i przede wszystkim kolejne 4 oczka zebrane w „El Clasico” (ta wygrana na Bernabeu!) ma swoją wymowę. Szkoda jedynie średnio udanego udziału w Lidze Mistrzów (zakładam, że remontada w Manchesterze to tylko pijacki sen wariata).
A to wciąż ekipa w wielkiej przebudowie! Gdzie część zawodników dopiero przygotowuje się do długiej i owocnej kariery, a część z nią się powoli żegna. Real Madyt ver. 1.5. Zupgrade’owany, ale jeszcze niedokończony. Dlatego grający bez ciśnienia, bez noża na gardle i z wiarą w swoje umiejętności. Z lekkimi głowami łatwiej o niespodziewane zdobycze.
Tobiasz Kubocz
***
A Wy co uważacie? Bliżej Wam do argumentów z tego artykułu czy poprzedniego, który faworyzuje FC Barcelonę? Zapraszamy do dyskusji, a w najbliższym czasie - na relacje na żywo ze wszystkich najważniejszych meczów ligi hiszpańskiej, w tym oczywiście spotkań z udziałem dwóch konkurentów do tytułu mistrzowskiego.