Ego Cristiano Ronaldo wciąż będzie rozsadzać Manchester United. "Nie pogodził się ze sportowym upadkiem"

Ego Cristiano Ronaldo wciąż będzie rozsadzać United. "Nie pogodził się ze sportowym upadkiem"
MB Media / PressFocus
Jeśli ktoś stworzyłby listę najbardziej rozczarowujących powrotów w historii piłki nożnej, to na samym szczycie musiałby umieścić Cristiano Ronaldo i jego drugi etap w Manchesterze United. Etap, który, choć wszystko zmierzało ku rozwiązaniu, jeszcze się nie kończy.
Obserwowanie, jak wielkie europejskie kluby, jeden po drugim odpowiadają uprzejmym “thanks”, “gracias”, “danke schon”, gdy Cristiano Ronaldo desperacko pukał do ich drzwi, by zaoferować swoje usługi, musiało wywołać słodko-gorzkie uczucie, graniczące z litością. Od Realu, poprzez Bayern, aż do Sportingu - wypraszano CR7 i jego agenta, jak natrętnego sprzedawcę garnków albo dostarczyciela fotowoltaiki. Oto, jak daleko jeden z najlepszych piłkarzy wszechczasów robił wszystko, aby zagrać jeszcze kilka meczów w Lidze Mistrzów. Tylko po to, by poprawić osobiste statystyki.
Dalsza część tekstu pod wideo
Aby osiągnąć swój cel, nie miał nic przeciwko, żeby rozwiązać kontrakt z Manchesterem United. Klubem-legendą, który nawet gdy przeżywa największy kryzys od lat 90., wciąż należy do grupy elitarnych. Nikogo to nie powinno dziwić. Cristiano zawsze taki był. Ponad wszystkim i wszystkimi. Més que un jugador. Więcej niż piłkarz.

Klęska za klęską

Czy ktoś sądził, że to mogło się udać? Z pewnością rok temu wszechobecna euforia zagłuszała ciche szepty powątpiewania. W ostatnim tygodniu okienka transferowego 2021 przyszło niespodziewane: doniesienia, że Portugalczyk, którego związek z Juventusem został rozbity, miał pojawić się w Manchesterze City. W tym momencie machina United ruszyła do akcji. Sir Alex Ferguson, Rio Ferdinand, Bruno Fernandes… Różne pokolenia, które budowały potęgę “Czerwonych Diabłów”, połączyły się w jednym fatalnym błędzie, w celu przeciągnięcia liny na korzyść drugiego z Manchesterów.
Teraz, z dystansu, można wysnuć pewną teorię spiskową. Jeśli City obmyśliło wtedy operację, mającą na celu zdestabilizowanie rywala zza miedzy, nie dało się wykonać jej lepiej. Rybka połknęła haczyk.
Ci, co pamiętają powrót Ronaldo na Old Trafford, kojarzą dwie bramki i pogrom 4:1 nad Newcastle United. Sceptycy jednak przypominali, że generalnie drużyna Ole Gunnara Solskjaera grała wówczas dosyć słabo, ale liczył się ten chwalebny moment, wybuch sentymentalizmu. Dorośli płakali jak dzieci, bo syn marnotrawny wrócił i, jak za starych dobrych czasów, miażdżył przeciwników. Rozkoszowanie się przyszłymi sukcesami przysłaniało chaos teraźniejszości.
Futbol Norwega nadal wyglądał smutno, tak z CR7, jak i bez niego na pokładzie. Mało tego, przyjście Ronaldo oznaczało spowolnienie tempa w ataku i to wszystko, o czym mówiono wcześniej i straszono tym kibiców United. Praktycznie zaniknął pressing w ataku. Nie minęło kilka tygodni od pięknego debiutu, a plan gry rozpadł się na kawałeczki. Drużyna Solskjaera wygrała zaledwie cztery z kolejnych 13 spotkań, a trenera pożegnano. Bo ile można było oglądać taką nędzę?
Nie da się oczywiście przewidzieć, jak wyglądałaby forma i wyniki drużyny, gdyby nie przyszedł Ronaldo, ale raczej śmiało można powiedzieć, że nie należał on do najlepszych elementów harmonii w szatni. Być może liderował na boisku, może spajał cały team wokół swojego ego, ale przedstawienie, jakie grał przed publicznością, kończyło się wraz z końcowym gwizdkiem sędziego. A wtedy wracał do swojej bańki. Izolował się od reszty. Zupełnie osobny byt.

Bez korzyści

A na placu? To prawda, że strzelał gole. 18 w Premier League, o osiem więcej niż ktokolwiek inny w składzie. Ale to rezultat, przy którym trzeba postawić gwiazdkę. United zdobyło o 16 goli mniej niż we wcześniejszym sezonie. Choć te trafienia Ronaldo wyprowadzały ekipę z trudnych sytuacji, nierzadko wprost dawały im trzy punkty, to pytanie brzmi: jak bardzo Portugalczyk w ciągu roku pobytu na Old Trafford zahamował rozwój innych zawodników?
Głównym poszkodowanym był z pewnością Bruno Fernandes. Rodak CR7 po przyjściu do zespołu w styczniu 2020 stał się najważniejszym członkiem nowego United. Strzelał, asystował, doskonale wykonywał karne, w ciężkich momentach sam brał na barki odpowiedzialność za wynik. To m.in. dzięki niemu udało się “Czerwonym Diabłom” zdobyć wicemistrzostwo Anglii i awansować do finału Ligi Europy. Dokooptowanie do składu Raphaela Varane’a, Jadona Sancho, a przede wszystkim Ronaldo, miało spowodować, że w następnym roku walka o prymat w kraju stanie się bardziej zacięta, a pozostała część zespołu stanie się beneficjentem transferu pięciokrotnego zdobywcy Złotej Piłki.
Tymczasem forma Fernandesa kompletnie siadła. Ku zaskoczeniu wielu, nie potrafił znaleźć nici porozumienia z krajanem, a na jego twarzy coraz częściej pojawiała się frustracja na przemian z niedowierzaniem. Jadon Sancho w pierwszym sezonie zanotował zawstydzającą “linijkę” w Premier League: trzy gole, trzy asysty. Reszta również nie podnosiła swoich kwalifikacji, obecność Ronaldo raczej paraliżowała niż dodawała wiary w możliwości. Chemia drużyny praktycznie nie istniała.
Bezpośrednio odpowiedzialny za wynik Ole Gunnar Solskjaer musiał ustąpić, ale czy nadal byłby u steru, gdyby postawił weto w sprawie transferu mistrza Europy z 2016 roku? Biorąc pod uwagę, że United budowaliby się na tych samych podstawach, jest to całkiem możliwe. Jednak działacze zainwestowali krótkoterminowo w pomnik, który myślał jedynie o swoich indywidualnych osiągach i szybko odwrócił się od klubu, gdy tylko zaczynało się palić pod nogami.

Przystanek końcowy?

Spośród wszystkich błędów, jakie popełnił Manchester United pod rządami Glazerów, sprowadzenie Ronaldo za 30 milionów euro wydaje się najbardziej rażący. CR7 podkopał Solskjaera. Ralf Rangnick nigdy nie potrafił sobie z nim poradzić, a Erik ten Hag otrzymał w spadku po poprzednikach zgniłe jajo, z którym nie wiadomo było, co zrobić. Wreszcie Holender pokazał, że to on jest najważniejszą osobą w klubie i w meczu przeciwko Liverpoolowi wysłał bardzo czytelny komunikat: nie ma w jego drużynie osób nietykalnych. Ronaldo siadł na ławce, a kamery przez kilkadziesiąt minut obserwowały jego nadąsaną minę.
Do tej pory odnosił sukcesy jako indywidualista, ale musiał zdać sobie sprawę z tego, że stał się utrapieniem, wielkim obciążeniem dla klubu, celującego wyżej niż szóste miejsce w lidze. Od startu przygotowań do nowego sezonu nie bardzo wyobrażał sobie dalszej współpracy. Kluczył, opuszczał treningi, jego głowa znajdowała się gdzieś indziej niż w Anglii. Myślał: dlaczego miałbym zostać i występować w Lidze Europy, rozgrywkach, które są dla mnie poniżające? Tymczasem przyszedł dzień 3 września. Znów obudził się w Manchesterze. Kolejne mecze ligowe zaczął na ławce rezerwowych. To pewne upokorzenie.
Jest jasne, że portugalski napastnik nie pogodził się ze swoim sportowym upadkiem, a ten musiał nadejść. To nieuniknione w wieku 37 lat. Tak się dzieje z wielkimi sportowymi idolami, gdy nadchodzi czas, by cofnąć się o krok lub przejść na emeryturę. Ten Hag jako pierwszy nie zgodził się, by jedna gwiazda uwarunkowała grę zespołu, uniezależniła ją od siebie i to zabolało faceta, który wciąż uważa się za wybornego strzelca 50 goli w sezonie, podczas gdy daje z siebie przynajmniej o połowę mniej.
Był skłonny zrezygnować z pensji, ale nie ze statusu, przywilejów. I najważniejsze. To z czego, nie zrezygnuje, to jego charakter, nadmuchane ego. Ta ambicja, która doprowadziła go do bycia legendarnym piłkarzem, zdolnym zasiadać przy jednym stole z Leo Messim. Dlatego problem nie zniknie, dopóki on sam się nie opamięta.

Przeczytaj również