Drogie łzy Neymara, dobrze napompowany balon, słodka zemsta Kingsleya Comana. Tak zapamiętamy niezwykły finał
To nie był mecz bohaterów pierwszego planu. Robert Lewandowski nie postawił pieczęci pod swoją całoroczną, wzorową strzelecką pracą. Huragan “Neymar” w dzień finału zamienił się w raczej niegroźną bryzę. Podania Thomasa Muellera nie dziurawiły obrony, a Kylian Mbappe bił głową w ścianę. Ostatni rozdział turnieju finałowego dał kilka przemyśleń i w pewnym stopniu pozostawił kilka otwartych wątków dla kolejnych edycji Ligi Mistrzów.
Nikt nigdy nie podważy statusu Bayernu jako klubowego mistrza Europy. Wygrał wszystkie mecze w rozgrywkach, co nie zdarzyło się jeszcze nikomu. Zrobił to w niepozostawiający żadnych złudzeń sposób. Miażdżył, dominował, gromił, nie korzystając ani z przychylności sędziów, ani z pomocy technologii, ani z pecha przeciwników. Po drodze ściął jeszcze kilka “głów” (Mauricio Pochettino, Quique Setiena i Erica Abidala). Czy to najsilniejsza ekipa w historii Champions League? Trudno byłoby znaleźć drugą taką samą.
Balonik z trwałego materiału
To przede wszystkim dzieło Hansiego Flicka, który w rekordowym czasie (łącznie 35 meczów) przekształcił uśpionego giganta w najlepszy zespół w Europie. Kiedy ówczesny asystent Niko Kovaca przejął ekipę “Die Roten” po druzgocącym 1:5 z Eintrachtem we Frankfurcie w listopadzie zeszłego roku, potrójna korona wydawała się celem kompletnie nieosiągalnym. Niemniej jednak już w ciągu kilku miesięcy, zaraz po powrocie z przerwy koronawirusowej, stało się oczywiste, że piłkarze Bayernu, być może najlepsi, jacy kiedykolwiek istnieli, mają to, czego potrzeba, aby ponownie zostać numerem jeden po ośmiu latach.
Przed ćwierćfinałami obstawialiśmy, że to oni staną na podium i podniosą z radością srebrny Puchar Mistrzów. Być może poszliśmy na łatwiznę i postawiliśmy po prostu na najsilniejszego konia w całej stawce, ale futbol widział zbyt dużo przypadków klasycznych potknięć faworytów. Udowadnialiśmy, że monachijczycy dysponują absolutnie najlepszym arsenałem i próżno szukać w nich słabych stron: od specjalistów naukowych, trenera z doświadczeniem w realiach turniejowych, po niezwykle silną głębię składu. Wszystko ze sobą zagrało, a balonik, który napompowaliśmy, wcale nie pękł. Można nawet postawić tezę, że powietrze z niego będzie ulatywało bardzo powoli.
Coman Superman z Paryża
Czy można wyobrazić sobie lepszego strzelca decydującego gola niż Kingsley Coman? Był czas, kiedy w jego ambicjach leżało wygranie elitarnych europejskich rozgrywek z PSG, klubem z rodzinnych stron, do którego dołączył jako ośmiolatek. Jednak piłkarz słusznie obawiał się, że przejęcie drużyny przez katarskich biznesmenów wydłuży albo nawet zagrodzi mu drogę do pierwszego składu. Nabierał więc szlifów w Juventusie, zanim dotarł do Bayernu.
Jego bramka ma jeszcze jedną wartość. Życiową. Żeby się nie poddawać. W wieku 22 lat skrzydłowy nosił się już z zamiarem zakończenia kariery. Nękające go kontuzje prześladowały Comana w każdym sezonie. Hamowały jego rozwój, niszczyły zdrowie. W 2016/17 opuścił 20 meczów, w kolejnym znowu 20, w ostatnim 17. Wracał, błyszczał, pokazywał fantastyczną formę i ponownie trafiał pod chirurgiczny nóż. Oby ta bramka w Lizbonie oznaczała ostateczny zwrot w karierze utalentowanego Francuza. Z “Die Roten” się go nie pozbędą, nawet jeśli na jego pozycję już sprowadzono Leroya Sane. To zbyt twardy gracz, by odpuścił rywalizację.
Niemiecka bramka zabezpieczona
Wielka wojna o pozycję numer jeden w reprezentacji Niemiec zakończona. Właściwie zwycięzcę można było już wskazać w ćwierćfinale, kiedy Marc-Andre ter Stegen wraz z Barceloną przyjął “ósemkę” od Bayernu, ale Manuel Neuer poszedł jeszcze o jeden krok dalej. W dwóch ostatnich meczach pokazał rywalowi, jak wygląda trzymanie nerwów na wodzy i bronienie w spotkaniach o najwyższą stawkę. Nie ujmujemy nic z warsztatu golkipera Barcelony, to znakomity piłkarz, z wybitnymi umiejętnościami gry nogami (choć z Bayernem dogrywał głównie do rywali). Jego pech polega na tym, że po miesiącach kryzysu, Neuer odzyskał dawną pewność siebie i wrócił na szczyt światowego bramkarstwa.
34-latek po raz kolejny odegrał decydującą rolę w największym możliwym piłkarskim scenariuszu - finale Ligi Mistrzów. Część sukcesu bawarczyków i podboju Europy spada na jego pewne dłonie. Dzięki dwóm kluczowym interwencjom uchronił drużynę przed utratą goli, powstrzymując zapędy paryskiej “dubeltówki’, Neymara i Mbappe. Teraz etatowy bramkarz Bayernu już nie potrzebuje pomocy Karla-Heinza Rummenigge i jego ostrego języka, ani części niemieckiej prasy oraz histerycznego wsparcia kibiców. Z trudnej, reprezentacyjnej sytuacji, na mniej niż rok przed Euro, wyszedł, nomen omen, obronną ręką.
PSG potrzebuje paliwa
Paryżanie zbudowali fantastyczny projekt piłkarski. Pal już licho, w jaki sposób, ale do Portugalii zajechali z nim właściwie już na oparach. W finale wielki do tej pory Neymar zniknął w gąszczu silnych obrońców Bayernu, świetnie współpracujących ze środkiem pola. Mbappe robił wiatr, urywał się na skrzydle, lecz nie potrafił przekuć chwilowej przewagi w gola. Keylor Navas dwoił się i troił, jednak przy trafieniu Comana nie miał nic do powiedzenia. Olbrzymia szansa na historyczny sukces przepadła i… na następną znów w Paryżu mogą czekać długie lata. Na razie skończyło się wydaniu ponad miliarda euro na transfery, awansie do finału LM po 9 latach chaotycznego inwestowania w drużynę i porażce po golu niechcianego wychowanka.
Teraz to drużyna do pilnej przebudowy. Do finału wyszła jedenastka ze średnią wieku powyżej 28 lat. Ze stolicy mody już wyjeżdża ostoja defensywy Thiago Silva. Druga linia ciągle wydaje się nietrwała i nie rokuje na długie, wspaniałe lata nawet na krajowym podwórku, zwłaszcza, jeśli porównamy ją do pomocy Lyonu (o ile ta nie zostanie za chwilę wyprzedana). Sytuacji nie poprawia także wyprzedaż młodego, paryskiego narybku. Wyjątkowo zdolny Adil Aouchiche, który mógłby pomóc w rozgrywaniu piłki, poszedł do Saint-Etienne, a jeden z najbardziej utalentowanych obrońców młodego pokolenia, Tanguy Kouassi, zasilił… Bayern.
I tylko Neymara żal…
W chwili uniesienia kamery polowały na jego rozpacz. Znalazły go totalnie przybitego, w opłakanym stanie, siedzącego na ławce PSG z twarzą w dłoniach. Doskonały obraz złamanego serca. Żaden gracz nie pasuje tak dobrze do swojego zespołu jak Neymar. Najdroższy zawodnik na świecie w najbogatszym projekcie na świecie. Jego karierę ukształtowały pieniądze. Gwiazda zainteresowana tylko własnym światłem. Książę Paryża, który chciał zostać Królem Europy. Nie tym razem.
Tyle dyskutowano o wspaniałości, fantastycznym comebacku, odrodzonym napastniku, który wreszcie odrzucił wszystkie dziecięce zabawki i dojrzał. To nie wystarczyło. Płacz, szlochanie i czerwone oczy pokazały wszystkie ułomności zarówno piłkarza, jak i zespołu. Posiadanie w składzie fenomenu mediów społecznościowych, zawodnika potrafiącego minąć kilku rywali to fajny dodatek, ale tylko dodatek do składu, który ma ambicję zostania mistrzowskim. Potrzeba czegoś więcej, aby ozdobnik zaświecił pełnią blasku. Wielu pewnie miało satysfakcję z dramatu, który przeżywał po ostatnim gwizdku, ale dla nich mamy komunikat: Neymar wróci prędzej czy później. I znowu będzie was irytował.