Drodzy, starzy, słabi i niesprzedawalni. "Święte Krowy" w FC Barcelonie trzymają się mocno

Drodzy, starzy, słabi i niesprzedawalni. "Święte Krowy" w Barcelonie trzymają się mocno
Carla Cortes / PressFocus
Nowy sezon będzie najważniejszym w kontekście najbliższej przyszłości FC Barcelony. Już nikt nie wierzy, że z obecnym składem można zajechać dalej niż do tej pory. Na wielu piłkarzach postawiono krzyżyk. Ich dalszą obecność na Camp Nou uznano za niepożądaną. Problem w tym, że plany zawodników i plany klubu mogą się delikatnie rozbiegać. “Club de amigos” wcale nie zamierza odpuścić.
Znajdziemy wiele zalet Ronalda Koemana, które pozwoliły mu zostać wybranym do kierowania projektem przejściowym naznaczonym nazwiskiem niepopularnego prezesa Josepa Marii Bartomeu. Atuty? Związek z Johanem Cruyffem, znajomość realiów i struktur klubu, aprobata trybun, zaangażowanie w grę ofensywną przy jednoczesnym nacisku na kontrolę i posiadanie piłki. I jeszcze coś. Silny charakter, który zademonstrował już będąc trenerem Valencii w 2007 roku, gdy mierzył się z zuchwałą, krnąbrną szatnią. Odsunął od spotkań zawodników, których nikt o zdrowych zmysłach by nie tknął: legendarnego bramkarza Santiago Canizaresa, wieloletniego kapitana Davida Albeldę i zawsze przydatnego Miguela Angela Angulo.
Dalsza część tekstu pod wideo
Skutków tego posunięcia trudno jednoznacznie ocenić. Podzielił drużynę, ale i pokazał, że nie ma miejsca na “grupę trzymającą władzę”. Zdobył z “Nietoperzami” Puchar Hiszpanii po raz pierwszy od 9 lat, jednak spuścił jednocześnie klub w rejony tabeli zagrożone spadkiem, czym ostatecznie zapłacił posadą przed zakończeniem sezonu. Niespecjalnie zrobiło to na nim wrażenie. Pokazał bowiem, że nie boi się wyzwań i “trudnych” piłkarzy. Teraz wraca po dwunastu latach do Hiszpanii i ląduje na Camp Nou z jasnymi celami: przeprowadzić gruntowny remont i oczyścić szatnię z tego, co Cruyff nazwał kiedyś “świętymi krowami”. Czyli z graczy, którzy w klubowej hierarchii zajmowali najwyższe miejsca i mimo upływu lat oraz stopniowej utracie topowej formy ciągle w niej tkwią. Przez zasiedzenie.

Kogo wymiecie nowa miotła?

Jego puls nie skoczy, a brew nie drgnie, gdy trzeba będzie dokonać radykalnych posunięć. W 2019 roku w Radio Catalunya mówił: “jesteśmy Holendrami i nie boimy się wystawiać młodych ludzi, przyzwyczailiśmy się do tego. Zawsze powtarzam, że jeśli mam do wyboru 30-latka i 22-latka z takimi samymi umiejętnościami, za każdym razem postawię na tego drugiego, bo to przyszłość”. W Barcelonie nie przyjdzie mu to jednak z łatwością. Wszak zmierzy się z grupą, która napisała najnowszą historię klubu. Nadal natomiast nie zagoiły się świeże rany z Ligi Mistrzów - zawstydzające blamaże, rok po roku, z Romą, Liverpoolem i Bayernem. Wsparcie masy społecznej, domagającej się głów, będzie dodatkowym asumptem do przeprowadzenia fundamentalnych zmian .
Gerard Pique, Jordi Alba, Sergio Busquets i Luis Suarez. Wyraźny, jaskrawy symbol końca pewnego cyklu w Barcelonie. To też bardzo zwarta, silna grupa towarzyska. “Club de amigos” - klub kolegów. Z filozofii Koemana jasno wynika, że nadszedł czas na Riqui Puiga, Ronalda Araujo, a także na odważniejsze dysponowanie talentem Ansu Fatiego i Frenkiego De Jonga. Problem nie leży jednak w wymianie starego zastępu na młody. Komplikacje wynikają z ekonomicznych względów spowodowanych wieloma długoterminowymi kontraktami.
Problem z Luisem Suarezem już wydaje się być rozwiązany. Zdaniem hiszpańskich mediów napastnik usłyszał od Koemana, że nie będzie brany pod uwagę przy tworzeniu nowego zespołu. To wciąż jeden z najlepszych zawodników na swojej pozycji, ale ma również nawracające dolegliwości z kolanem i Barcelonie nie bardzo uśmiechało się płacić mu kolejnych 15 milionów euro za ostatni rok kontraktu. Chętnych na usługi Urugwajczyka nie brakuje (mówi się o jego sentymentalnym powrocie do Ajaxu). Uwolnioną pensję można przeznaczyć na umowy dla przynajmniej dwóch nowych i klasowych zawodników. Na tym jednak koniec dobrych informacji.
Pique wprawdzie sam zaproponował po klęsce z Bayernem, że przekaże pałeczkę komuś innemu (“jeśli ma nadejść nowa krew i zmienić dynamikę, to odejdę pierwszy, uważam, że osiągnęliśmy dno”). Ale patrząc całkiem realnie, dokąd mógłby się przenieść, nie ponosząc finansowych strat? Jeszcze rok temu odbierałby telefony z Chin, Stanów Zjednocznych i Bliskiego Wschodu, ale pandemia koronawirusa zmniejszyła budżety wszystkich klubów na całym świecie oraz sprawiła, że przenoszenie się zawodników pomiędzy kontynentami stało się bardziej problematyczne niż wcześniej.

Wysokie pensje, kiepski poziom, brak następców

Duma Katalonii znajduje się zatem w potrójnej pułapce. Po pierwsze, kilku piłkarzy zajmuje pozycje, na których nie ma godnych zastępców (Suarez, Alba). Wypchnięcie któregoś z nich oznaczałoby natychmiastowe polowanie na rynku transferowym w celu wypełnienia wakatu. A czasu coraz mniej. Barca sezon zainauguruje dopiero w trzeciej kolejce La Liga, do tego czasu musi mieć już w miarę zgrany zespół z nowymi elementami składowymi. A od kilku co najmniej lat trzeba mieć ograniczone zaufanie do mózgów odpowiadających za transfery. Niech przykładem będzie chociażby Philippe Coutinho, za którego wyłożono 160 milionów euro, zanim szybko się zorientowano, że nie ma dla niego miejsca w drużynie. O ciągnącej się katastrofie na tym polu pisaliśmy tutaj.
Po drugie, trudno będzie wymusić odejście wszystkich niechcianych graczy i jednocześnie liczyć na to, że dzięki temu napełni się klubowy skarbiec. Nic z tego. Wysokość pensji wymienionych zawodników jest w niektórych przypadkach horrendalna i niewiele klubów mogłoby przystać na podobne warunki. A kto by chciał zarabiać mniej?
Sztuką będzie znalezienie kupca dla Alby i Busquetsa, którzy związali się z Dumą Katalonii odpowiednio do 2024 i 2023 roku i do tego czasu pobiorą: jeden prawie 30 milionów euro, a drugi ponad 20. Trudno też sobie wyobrazić, że Arturo Vidal umorzy klubowi chociażby jednego eurocenta z ustalonych 9 milionów. Zarobki to główna, ale nie jedyna przeszkoda. Pamiętajmy, że ich wizerunek mocno ucierpiał po niefortunnym finiszu ligi i kompletnej klapie w Lidze Mistrzów.
I wreszcie po trzecie, wszyscy gracze mają ważny kontrakt. Podejście siłowe w postaci zerwania ich to koszt około 100 milionów euro. To nie wchodzi w rachubę przy obecnym stanie finansów wicemistrza Hiszpanii. Ogromne wynagrodzenia, które Barca wypłaca starszym piłkarzom, nawet gdy standard jakości wyraźnie spadł, to duży czynnik przyczyniający się do poważnych problemów, które pojawiły się jeszcze przed pandemią. Innymi słowy, w klubie wytworzyła się ogromna dziura budżetowa, którą trzeba będzie załatać, a przy tym nie pogłębiać kryzysu wynikowego. Zrywanie umów przyczyni się jedynie do zwiększania niespodziewanych kosztów.
Tak więc dramat na Camp Nou jest daleki od zakończenia. Ewentualna decyzja o zwolnieniu Luisa Suareza z kontraktu to dopiero pierwszy krok w pilnej i potrzebnej kadrowej restrukturyzacji. Bartomeu i cały zarząd proszą członków społeczności, aby uwierzyli, że osoby bezpośrednio odpowiedzialne za zbudowanie najbardziej niezbalansowanego i przepłaconego składu na świecie, mogą naprawić całą sytuację, tj. zburzyć dwór, w którym straszy i na nowo postawić piękny zamek rodem z Disneylandu. I to w niespełna pół roku, bo w marcu przyszłego roku wygasną im mandaty na sprawowanie funkcji. Nie wiem, jak fani Barcelony, ja szczerze w to wątpię.

Przeczytaj również