Dla długonosych, z odstającymi uszami i dużym rozmiarem buta. Nowe poprawki tylko pogłębią chaos z VAR
Bałagan związany z wdrożeniem pomocniczego systemu dla sędziów nie ustaje, a piłkarskie federacje zamiast zsyntetyzować i uprościć przepisy, jeszcze bardziej je komplikują. Najnowszy pomysł? Margines błędu przy ocenianiu, czy piłkarz stał na spalonym. Modyfikacja nazywana „long nose issue” będzie najświeższą i pewnie nie ostatnią w najbliższym czasie aktualizacją do reguł gry. Oby nie okazała się gwoździem do trumny czegoś, co w zamierzeniu miało zrewolucjonizować dyscyplinę.
W epoce przed wprowadzeniem VAR bardzo często pojawiało się pytanie retoryczne wkraczające do niemal każdej dyskusji na ten temat. „Jeśli technologia powstała i działa, dlaczego by jej nie użyć?” – zauważali zwolennicy wideoweryfikacji. Po kilku latach funkcjonowania systemu, pojawił się problem, o którym mówiło się w kuluarach na długo przed podjęciem kluczowych decyzji. „A co, jeśli urządzenia będą zbyt precyzyjne?”.
Pedantyzm w cenie?
Na pierwszy rzut oka, to dość nieoczekiwany argument trafiający do grupy przeciwników VAR. Jak to zbyt precyzyjny? Skoro zauważono błąd, należy go cofnąć. Jeśli piłkarz znajduje się na milimetrowym spalonym, trzeba to odgwizdać. W końcu istnieją uzasadnione powody dla matematyków, dla których zakładamy, że liczba pi to 3,14 i mnóstwo cyfr po przecinku, a nie „trzy w przybliżeniu”.
Odchodząc jeszcze od piłki nożnej, warto podać jeszcze przykład wyborów prezydenckich w USA w 2000 r. Kilkaset głosów na Florydzie zrobiło różnicę w całym kraju i usadowiło George’a W. Busha w Białym Domu. Ostateczny margines zwycięstwa stanowił 0,01% ogólnej liczby oddanych głosów, ale jak zauważali statystycy „niedokładność spowodowana wadliwymi kartami do głosowania, liczbą kart błędnie przeliczonych itd. jest znacznie większa niż różnica głosów oddanych na dwóch kandydatów”. Tu jednak, w przeciwieństwie do piłki nożnej, zdecydowali wyborcy.
W przypadku ultra-dokładnych pomiarów, czy zawodnik stał na spalonym, czy też nie – często determinują sprawy pozasportowe, a konkretniej uściślając – przypadek. Ma rację szef UEFA mówiąc, że kwestia „długiego nosa” powinna zostać rozwiązana. Bo jaki błąd popełnił piłkarz, który nogami stoi w linii spalonego, a na ofsajdzie są jedynie wystające uszy, nos czy bark?
Przeciwnicy precyzyjności stwierdzą: to nie jego wina, że się taki urodził. Obrońcy systemu zripostują, że sportowiec powinien być świadomy swojej fizyczności i w jego obowiązku leży, by myśleć o marginesach błędu i ustawiać się w taki sposób, by VAR-owcy nie mieli żadnych wątpliwości co do zasadności strzelonej bramki.
Tenis sobie poradził
Ultra-precyzja będzie jak najbardziej w porządku, gdy można zmierzyć jedną rzecz. Jak z systemem Hawk-Eye w tenisie ziemnym. Tu pomiary sprawdzają się w stu procentach, bo jedyny obserwowany element to piłka.
Tu nie ma zmiennych: stała geometria kortu, warunki i zasady, kontroluje się więc jedynie, czy piłka musnęła linię, czy wyszła na aut. To wszystko. Zero komplikacji. Czy słyszeliście o protestach w sprawie funkcjonowania Hawk-Eye? Ja nie – a technologia działa z powodzeniem od kilkunastu lat.
W decyzjach o pozycji spalonej w futbolu najczęściej pojawiają się cztery elementy i zazwyczaj wszystkie się poruszają, nierzadko na siebie nachodząc: dwóch, umownie nazwijmy, napastników, jeden obrońca i piłka.
Dorzućcie do tego absolutną precyzję i problemu „długiego nosa” trudno uniknąć. Nie ma problemu z tym, że procedura funkcjonuje nieprawidłowo. Przeciwnie – jest brutalnie drobiazgowa. Sprawiedliwa? Wątpliwe. Ale za to straaaaaasznie rozwleeeeczooooona.
Najwięcej interwencji, często trwających i po kilka minut – odnotowuje się w Premier League. Tam do obowiązujących przepisów podeszło się zbyt dosłownie. – W rozgrywkach pod patronatem UEFA nie mamy z tym problemu. Wszystko dlatego, że szef sędziów jasno określił zasady użycia VAR – wyjaśnia prezes federacji, Aleksander Ceferin.
– Arbiter musi popełnić jasną i oczywistą pomyłkę – wtedy ruszają tryby – dodaje. W przypadku meczów na angielskich boiskach – sprawdzanie następuje za każdym razem, gdy pada choćby drobny cień podejrzenia o możliwe wypaczenie wyniku.
Nic się nie zmieni?
Proponowane rozwiązania, niestety, są również kłopotliwe. Odpowiedzią – według władz UEFA – ma być „tolerancja” dziesięcio-dwudziestocentymetrowa.
– Będzie ok, gdy skończy się odgwizdywanie pedantycznych spalonych. Znaczenie ofsajdu polega na tym, że piłkarz musi mieć przewagę – mówi Ceferin.
I tu pełna zgoda, trudno zakładać, by dany zawodnik zyskał korzyść na tym, że z linii wystaje jakiś skrawek jego ciała.
Wprowadzenie nowych przepisów oznaczałoby, że gol nie zostanie anulowany, gdy atakujący będący na spalonym nie przekroczy tej tolerancyjnej, magicznej miary 10-20 cm. To w sumie próba zmniejszenia pokrętła dokładności, ale całkowicie kontrowersji nie wyeliminuje. Sędziowie VAR nadal będą współpracować ze „starą” technologią. Pozostanie zatem rysowanie linii o szerokości jednego piksela na ekranie o ultra-wysokiej rozdzielczości. Zmieni się jedno – skończy się debata o „przekraczaniu” jednej linii, a zacznie o tej drugiej… wyznaczającej margines 20 cm.
Każda drobnostka = rewolucja
Chociaż szef UEFA może nie uważać, że te 10-20 centymetrów stanowi jakąkolwiek przewagę, najszybsi napastnicy i obrońcy, których zadaniem jest kontrolowanie siebie nawzajem, zapewne będą zachowywać się zgoła inaczej niż przed poprawkami.
Radzenie sobie z takimi piłkarzami jak Cristiano Ronaldo, Raheem Sterling czy Robert Lewandowski, którzy zawsze balansowali na granicy spalonego, będzie dla defensorów od teraz szalenie trudnym wyzwaniem.
Dynamiczny i piekielnie szybki atakujący plus te 20 cm zapasu stanie się niemożliwym do wykluczenia z gry. Napastnik praktycznie przestanie kontrolować swoją pozycję, a trenerzy mogą ustawiać swoje obrony bardziej konserwatywnie. Drobne poprawki w przepisach już wcześniej prowokowały do całkowicie inne innego nastawienia w grze.
Niedawno bramkarze podczas wybijania „piątki” nie mogli podawać do swoich obrońców w polu karnym. Obecnie nowe przepisy, umożliwiające im już zagrania na tym obszarze, spowodowały, że większość ekip nieźle radzących sobie z rozgrywaniem, często rozpoczyna akcję od własnego pola karnego. Spodziewam się, że piłkarza zaadaptują się i do modyfikacji w sferze spalonego. I to szybciej niż myślimy.
Niebezpieczeństwo polega na tym, że majstrowanie przy VAR zwiększa i tak spore obecnie irytacje, wytwarzając więcej interwencji i więcej sytuacji, gdy strzelec gola powstrzymuje się od radości, bo „piekielna” maszyna znowu jest w użyciu. Ostateczna decyzja, w zależności od tego, jak długo podejmowana, i tak nie umyka ocenie. Może być dowolnie podważana poprzez przeróżne interpretacje.
Jakiś czas temu, dziennik „The Observer” zadał kibicom każdej z drużyn Premier League serię pytań na temat trwającego sezonu, a jedno z nich dotyczyło opinii na temat wideoweryfikacji. Ich antypatia do systemu była niemal jednogłośna. Sympatycy tylko dwóch klubów wyrazili się pochlebnie o funkcjonowaniu VAR i przyznali, z rozbrajającą szczerością, że to dlatego, ponieważ system działa, jak dotąd, na korzyść ich zespołu. Reszta nie pozostawiła na twórcach przepisów suchej nitki.
Skoro wśród krytyków są właściwie wszystkie zainteresowane grupy: od kibiców, poprzez trenerów aż do piłkarzy, to może mamy do czynienia ze zmierzchem VARowskiej rewolucji? Albo, co gorsza, czekają nas jeszcze kolejne odsłony niekończącego się serialu.
Tobiasz Kubocz