Poznajcie Derby Zagłębia Ruhry. Banery wstydu, straszenie lwami i polskie ciosy w meczach Borussia - Schalke

Zagadka: co jest żółto-czarne oraz całe niebieskie? To oczywiście Derby Zagłębia Ruhry lub, jak kto woli, derby Westfalii, a bardziej z niemiecka – Revierderby. Jakiej by nazwy nie przyjąć, chodzi o starcie, które jest opisywane jako największe w Bundeslidze i jedno z najbardziej oczekiwanych na świecie. Tym bardziej oczekiwane, że obie ekipy dzieli zaledwie punkt, a przy sporym zrządzeniu losu – zwycięzca mógłby zasiąść na pozycji lidera. Dziś Schalke 04 zagra z Borussią Dortmund.
„Są w sezonie dwa spotkania, które dla nas są wyjątkowo ważne: te przeciwko Schalke” – deklarował już dawno kapitan Borussii Marco Reus i do dziś słowa te przywoływane są przed każdym derbowym pojedynkiem. Jeszcze inaczej ujął to natomiast Jurgen Klopp, który przyznał, że „w Dortmundzie pewnie wybaczono by brak mistrzostwa, ale porażki z Gelsenkirchen nie wybacza się nigdy”. Rywalizacja BVB i Schalke stała się częścią wizerunku regionu, a teraz już znacznie wykracza poza rzeczywistą rywalizację sportową. Dlaczego?
Krótka lekcja historii
Historia Revierderby sięga 1925 roku. To wydarzenie przesiąknięte tradycją, polityką regionalną i zaciętą, lokalną dumą. Węgiel kontra stal, królewsko-niebiescy kontra czarno-żółci. Oba stadiony dzielą zaledwie 32 kilometry, oba miasta znajdują się w przemysłowym sercu kraju i chociaż wiele innych drużyn również pochodzi z tego regionu, to gdy spotykają się między sobą – muszą się zadowolić jedynie hasłem „małe derby Ruhry”. Należy dodać, że rywalizacja, w przeciwieństwie do np. Old Firm czy El Clasico, jest stosunkowo młoda i relatywnie mało burzliwa, a to z tego powodu, że Borussia dopiero po drugiej wojnie światowej stała się równym konkurentem dla piłkarzy Gelsenkirchen. Również tło „niesnasek” nie ma umocowania ani w konfliktach religijnych, ani ideologicznych, a jednak sam fakt, że kibice klubów często spotykają się w życiu codziennym, podsyca napięcia przed i po derbach.
Zwierzyniec
Legenda derbów urosła dokładnie 50 lat temu, a to za sprawą… niesfornego psa. Mecz toczył się w Dortmundzie, na trybunach tłumy tak duże, że ludzie nie mieścili się ani w ławkach, ani w przejściach, dlatego musieli stać na całej długości boiska, nawet kilkanaście centymetrów za końcową linią. W 35. minucie spotkania rozegrało się szaleństwo – bramkę dla „Koeningsblauen” strzelił Hansi Pirkner, a kibice obu ekip, z jednej strony rozentuzjazmowani, z drugiej wściekli, wbiegli na boisko. Prawdziwe piekło urządziły jednak owczarki niemieckie, które razem z policją strzegły porządku. Jeden z nich rzucił się na Friedela Rauscha, obrońcę Schalke.
„Poczułem nagły ból, odwracam się, a tam pies szarpie się z moimi spodenkami i wgryza mi się w tyłek. Nie było wówczas mowy o zmianach, więc musiałem dograć ten mecz do końca. Dostałem zastrzyk przeciw wściekliźnie, ranę owinięto bandażem – nie było wyjścia, trzeba było grać. Po meczu dostałem odszkodowanie w wysokości 300 marek (dziś 150 euro), co na tamte czasy było kwotą całkiem solidną” – wspomina po latach. Tyle szczęścia nie miał za to jego kolega Gerhard Neuser, któremu czworonożny nieprzyjaciel zaatakował udo i mecz zakończył przedwcześnie. Myślicie, że to koniec? Psia zniewaga musiała wymagać rewanżu. I tak kilka miesięcy później derby przeniosły się do Gelsenkirchen, a prezes Schalke nie zapomniał incydentu u przeciwnika i w celu zastraszania przyjezdnych wynajął z zoo… lwy, z którymi cały mecz spacerował za plecami bramkarza BVB. Jak wspominali piłkarze, atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić noże
Jens nummer eins
Prawdziwy sportowy dramat rozegrał się w sezonie 1997/98, wyjątkowym dla dwóch konkurentów, bo przystępowali do rywalizacji jako kluby z europejskimi trofeami. Dortmundczycy podbili wcześniej Ligę Mistrzów wygrywając w finale z Juventusem, a ich rywale jeszcze wspominali fantastyczną kampanię w Pucharze UEFA, gdzie w ostatnim dwumeczu posłali na deski inny włoski klub, Inter Mediolan.
Spotkanie jednak przeszło do historii dzięki Jensowi Lehmannowi. Bramkarz Schalke w 90 minucie przy stanie 1:2 ruszył pod pole karne przeciwnika, gdzie zaraz miał zostać wykonany rzut rożny. Wszystko rozegrało się w trójkącie Thon-de Kock-Linke, Lehmann wówczas stał niewzruszony na długim słupku i głęboko patrzył w oczy swojego vis a vis Stefana Klosa, zresztą bezpośredniego rywala w bramce reprezentacji Niemiec. W końcu futbolówka pofrunęła na jego głowę, a on nie miał innego wyjścia, jak skierować ją do siatki. Był to 33,325 gol w historii Bundesligi, ale pierwszy strzelony przez bramkarza z akcji.
Stawką jest tytuł
10 lat później piłkarze obu zespołów stworzyli widowisko, którego wynik rozstrzygnął sprawę mistrzowskiego tytułu. Derby w Dortmundzie w 2007 roku było chyba najsłodsze ze wszystkich. Do przedostatniej kolejki o mistrzostwo walczyły jeszcze trzy ekipy: Schalke, VfB Stuttgart oraz Werder Brema, a wszystkich dzieliły dwa punkty różnicy. „Koenigsblauen” jechali na Signal Iduna, gdzie przeciwnicy postawili przed sobą tylko jeden cel – zrobić wszystko, by rywal nie sięgnął po mistrzowską paterę.
Gole Alexa Freia i Ebiego Smolarka dały wygraną BVB 2:0 i praktycznie wyeliminowały Schalke z walki o złoto. Radość dortmundczyków nie miała końca. Chwilę po gwizdku nad stadion nadleciał samolot z banerem „Całe życie bez tarczy w waszych rękach”, pojawiły się okolicznościowe koszulki celebrujące klęskę S04, a rok później kibice Borussii hucznie świętowali 50 lat od ostatniego tytułu klubu z Gelsenkirchen. Okrutnicy.
Niezapomniane debiuty
W Niemczech wszyscy znają Roberta Lewandowskiego jako jednego z najbardziej bramkostrzelnych napastników w historii Bundesligi, ale nie wszyscy pamiętają jego pierwszego gola na niemieckich boiskach. Tak, to trafienie przyszło właśnie podczas Revierderby w zaledwie trzecim występie w czarno-żółtym trykocie. BVB wygrała wówczas na Veltins Arena 3:1, a Robert otworzył wielki worek z bramkami. Dla Dortmundu strzelił ich jeszcze sto dwie.
Również dla Jurgena Kloppa pierwsze derby wpisały się mocno w jego wspomnienia. To był zaledwie jego czwarty mecz jako trenera „die Borussen”, gdy Schalke przyjechało na Signal Iduna Park we wrześniu 2008 roku i rozgościło się jak u siebie, w pewnym momencie prowadząc nawet 3:0. Wtedy do głosu doszli jednak gospodarze, którzy najpierw złapali kontakt dzięki trafieniu Nevena Suboticia, a później prawdziwy koncert dał zmiennik Alex Frei. Przy stanie 2:3 Borussia wywalczyła karnego, Klopp odwrócony tyłem do sytuacji czekał tylko na reakcję trybun. Ryknięcie oznaczało jedno – Dortmund zanotował jeden ze wspanialszych comebacków w swojej historii.
Mecz dekady
Wyjście z 0:3 na 3:3 jest oczywiście wspaniałym osiągnięciem, ale co powiedzieć wtedy, gdy jedna drużyna potrafi roztrwonić przewagę 4:0? Listopadowe derby z 2017 zostały uznane (i słusznie) za mecz dekady. Po 25 minutach BVB prowadziło już czterema golami i wszystko wskazywało na to, że mecz przejdzie do kart odwiecznej rywalizacji jako najbardziej jednostronne. Tymczasem 32-letni wówczas szkoleniowiec S04 Domenico Tedesco tak ustawił swoją ekipę w przerwie, że na drugą połowę piłkarze wybiegli jakby dla każdego z nich miał być to ostatni mecz w karierze.
Bramkarz Ralf Fahrmann wspominał: „Trener kazał nam się ustawić w kręgu. Klęknął przed nami i rozpoczął przemowę, która po prostu musiała na nas zadziałać. Każdemu z nas powiedział po kilka słów.” A Tedesco przyznał, że dopiero po trzecim golu zaczął wierzyć w cud. Ten nastąpił po golu Naldo w ostatniej doliczonej minucie.
***
Jak będzie dzisiaj? W spotkaniu nie ma wyraźnego faworyta, ale piłkarze Schalke mogli nabrać optymizmu, jeśli oglądali mecz Borussii w Lidze Mistrzów przeciwko Interowi. Bezbarwni i bezradni dortmundczycy gładko przegrali 0:2 i przystąpią do derbów z chęcią odbicia sobie w lidze porażki na arenie międzynarodowej. A z kim najlepiej to zrobić, jeśli nie z największym przeciwnikiem?
Tobiasz Kubocz