As w talii Realu Madryt. Bez niego nie byłoby tylu sukcesów. "Jest po prostu najlepszy w swoim fachu"

As w talii Realu Madryt. Bez niego nie byłoby tylu sukcesów. "Jest po prostu najlepszy w swoim fachu"
Oleh Dubyna / Shutterstock.com
Mówią na niego “Sierżant”, choć dawno powinien awansować na stopień generała. O swoich zawodnikach wie wszystko, tworzy z grupą niezwykłą nić porozumienia. Niezbędna figura na szachownicy Realu Madryt, perełka w sztabie szkoleniowym. Oto oda do Antonio Pintusa.
W dziwnych maskach tlenowych, z aparaturą na plecach, antenami i kabelkami zwisającymi w różnych kierunkach. Piłkarze Realu Madryt pod koniec stycznia wyglądali jak Marsjanie, biegając wokół boiska w kompleksie Valdebebas, nie dotykając nawet piłki. Dwa dni po ostatnim meczu, dziesięć do następnego. Mini-przerwa zimowa. Najlepszy czas na zbudowanie siły przed rundą wiosenną. To wtedy do wytężonej pracy wzięli się nie tylko zawodnicy, ale też Antonio Pintus. To jego chwila geniuszu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Chcą go wszędzie

Pintus, 59-latek z Turynu, jest w klubie odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne kadry i to jego druga kadencja na tym stanowisku przy Concha Espina. Wcześniej pracował w latach 2016-2019, ale postanowił nieco urozmaicić swoje CV. Wyjechał do Włoch, gdzie Antonio Conte zaproponował mu etat w Interze. I z nim w dwa lata “Nerazzurri” nawiązali do najlepszych momentów klubu z początku dekady. W pierwszym sezonie przegrali batalię o tytuł z Juventusem o punkt, ale już w kolejnym wreszcie sięgnęli po Scudetto. Twarde zarządzanie pierwszego trenera i zjazd “Starej Damy” były tu kluczowe, ale z mniej oczywistych podłoży wymieniano właśnie wpływ nowego trenera fitness. Pintus zrobił z mediolańczyków galaktycznych wojowników.
W tym samym czasie w Madrycie panowała pożoga. W sezonie 2020/21 przez ekipę Zidane’a przechodziła plaga kontuzji. Licznik ostatecznie zatrzymał się na 60, a to tylko liczba urazów mięśniowych, bez pauz spowodowanych covidem, zatruciami, itp. Real bohatersko stawiał czoła problemom, dzięki motywacji francuskiego fachowca, świeżemu zastrzykowi zdolnej młodzieży z Castilli i ponadprzeciętnej determinacji piłkarzy.
Następca Pintusa Gregory Dupont robił, co mógł, ale sytuacja wyraźnie wymykała mu się spod kontroli. Stan przygotowania graczy do ciężkiej piłkarskiej wiosny odzwierciedlał ich dwumecz w półfinale Ligi Mistrzów z Chelsea. W obu spotkaniach “Królewscy” wyglądali tak, jakby słaniali się na boisku, a “The Blues” bez problemu stłamsili przeciwnika. Wtedy też zatęskniono za Pintusem. Kibice Realu mieli jedno marzenie: znów zobaczyć dominację ich idoli nad kolejnymi rywalami. A tak się akurat złożyło, że wraz z końcem Contego w Mediolanie z powodu cięć budżetowych zawieszono cały projekt związany z wielkim Interem. Pintus otrzymał wolną rękę i nie musiał długo czekać na odzew. Madryt znów go chciał mieć na pokładzie.

Marsjańskie metody

Ale dlaczego włoski trener jest tak dobry? Podczas jego pierwszego pobytu w stolicy Hiszpanii na temat “metod Pintusa” pisano eseje. Sama polityka przygotowania piłkarzy wydaje się prosta, zawiera się w “elementarzu” włoskich trenerów, którzy wychowali się w latach 70.: piekielne przedsezonowe treningi, dużo, naprawdę bardzo dużo pracy bez piłki i sesje aerobowe. Mnóstwo takich sesji. Cel? Zbudowanie u zawodnika fizycznej bazy siły, a przede wszystkim wytrzymałości, która umożliwi mu rywalizację na najwyższym poziomie w wymagającym sezonie, kiedy rozgrywa się dwa intensywne mecze w tygodniu. Tak to tłumaczy sam mistrz:
- Oczywiście, przez pracę z piłką doprowadzamy gracza do dobrej formy. Ale oni są nie tylko piłkarzami, są sportowcami. Trzeba więc budować w nich wszystkie potrzebne parametry. Technika użytkowa robi dużą różnicę. To prawda. Jeśli jednak mamy dwóch zawodników na podobnym poziomie technicznym, lepszy będzie ten, który biega szybciej - uważa Pintus.
Przeciętnemu piłkarzowi nie podoba się pomysł trenowania bez przyrządu, dzięki któremu zarabia na chleb. Jest jeszcze gorzej, gdy wychodzi na boisko i w jego polu widzenia nie ma ani jednej futbolówki. Wtedy zapala się czerwone światełko: “dzisiaj będę zapie…l”. Tu do głosu dochodzi psychologia. Pintus doprowadził do tego, że ludzie go słuchają, pracują z przekonaniem, przychodzą na treningi jak pacjenci do lekarza, po prostu muszą mu zaufać. Czekają tylko na efekty i one przychodzą.
Przypadkowo lub nie, za sprawą pracy Włocha niektórzy z najlepszych zawodników na świecie osiągali swoje najlepsze wyniki. Pintus szlifował Zidane’a, gdy jeszcze czarował na murawie, ale również Deschampsa czy Roberto Baggio, który zdobył Złotą Piłkę w 1993 roku, gdy Antonio zdobywał pierwsze doświadczenie w Juventusie. Pod jego okiem imponowali fizycznością także m.in. John Terry i Pavel Nedved. Jednak na taką markę zapracował głównie tworząc podwaliny pod sukcesy Realu Madryt.

Jak gladiatorzy

Alpejska, piemoncka świeżość wróciła do bazy Valdebebas i na Santiago Bernabeu zeszłego lata. Piłkarze odstawili korki, wkładali buty do biegania, robili podwójne sesje, mieli za sobą trudny czas, ale wreszcie doskoczyli do optymalnej formy. Teraz są nie do zajechania. Siedmiu kadrowiczów rozegrało do końca stycznia co najmniej 90 proc. możliwego czasu: rzecz jasna Thibaut Courtois, ale też Vinicius, David Alaba, Casemiro, Toni Kroos, Ferland Mendy i Eder Militao. Tuż za nimi uplasowali się Luka Modrić i Karim Benzema. Dziewięciu graczy, których Carlo Ancelotti uważa za niezbędnych. Ich organizmy w godny podziwu sposób wytrzymały presję, jaka została na nie nałożona.
Znacząco obniżyła się liczba kontuzji mięśniowych. Nie licząc przerwy Toniego Kroosa, którego pauza wynikała z operacji jeszcze przed początkiem sezonu, urazy dotykają “Królewskich” sporadycznie, najczęściej tych, którzy i tak nie byli w długofalowych planach “Carletto”, jak Garetha Bale’a czy Mariano. Ostatnie przypadki Benzemy, Carvajala i Mendy’ego to raczej odstępstwo od normy.
Jednak prawdziwym majstersztykiem Pintusa nie jest zapobieganie kontuzjom, ani nawet budowanie siły na długie miesiące. Na konto Włocha idzie przede wszystkim rewanżowy mecz przeciwko PSG, gdy jego podopieczni wręcz “chodzili po wodzie”. Po pierwszym starciu z paryżanami cudotwórca skorzystał z kalendarzowych okienek (“Los Blancos” grali tylko trzy mecze w ciągu miesiąca) i zorganizował mini-obóz przygotowawczy. Wszystko po to, aby 9 marca gracze wyszli na Santiago Bernabeu jak gladiatorzy na płytę Koloseum.
Efekty były łatwe do przewidzenia. W pierwszej połowie jeszcze nie dało się dostrzec większej różnicy w porównaniu z meczem na Parc des Princes. Po przerwie natomiast madrytczycy dominowali pod każdym względem.Taktycznym, mentalnym, ale zwłaszcza fizycznym. Wicemistrzowie Hiszpanii przebiegli łącznie ponad 5 km więcej niż wicemistrzowie Francji. Wykonali też prawie 100 sprintów więcej. Francuzi opadli z sił w 80. minucie, gdy tłoki Realu pracowały z najwyższą mocą.
- Antonio jest po prostu najlepszy w swoim fachu - mówi dziennikowi “ABC” jeden z dyrektorów madryckiego klubu. Najlepszy trener od przygotowania fizycznego na świecie. Potwierdzi to każdy z tych, którzy kiedykolwiek przeszli przez jego obóz przetrwania. Latem do składu “Królewskich” trafi pewnie kilku nowych graczy i o ile trudno wyrokować, jakimi ścieżkami pokierują się na dalszym etapie kariery, to jedno jest pewne: przejdą przez twardą szkołę Pintusa, lepszej już mieć nie będą.

Przeczytaj również