5 lat temu żył z ratowania ludzi, teraz rządzi w piłkarskiej dżungli. Walia ma swojego Rambo
Poprzednie Euro doświadczał w roli widza i ratownika. W Baku przeprowadził akcję ratunkową trochę innego rodzaju. To zabandażowana głowa Kieffera Moore’a, jak u filmowego bohatera wojny wietnamskiej, była najbardziej poszukiwanym i najbardziej cennym punktem w pierwszym spotkaniu Walijczyków przeciwko Szwajcarii (1:1).
Drugi mecz Euro. Gareth Bale biegał po jedynym zacienionym skrawku boiska tego upalnego późnego popołudnia w stolicy Azerbejdżanu. Piłki do niego nie nadlatywały. Kapitan niemal przez cały czas znajdował się poza grą. Nieoczekiwani bohaterowie starcia ze Szwajcarami wyłonili się spoza zacienionego obszaru murawy.
Na nich światła reflektorów nie padały niemal nigdy. Danny Ward, którego interwencje uchroniły Walijczyków od porażki, nie miał ostatnio do czynienia z piłką w pierwszym zespole Leicester City. To samo ze strzelcem jedynego gola dla “Smoków”. Kieffer Moore znajdował się daleko od reprezentacji, kiedy jego kraj czarował na poprzednich Mistrzostwach Europy pięć lat temu. Wzrost znaczenia Moore’a, typowego środkowego napastnika stworzonego na wyspiarską modłę, to jego własna bajka. Występ z Helwetami był jak dotąd najlepszym rozdziałem tej historii.
Futbolowe niziny
Życie nigdy nie było plażą dla Kieffera. Jako 12-letni chłopak ganiający za piłką po rozkopanych klepiskach Torquay United, nagle musiał znaleźć sobie inne miejsce do rozwoju, gdy jego rodzinny klub zamknął młodzieżowe drużyny. Z dnia na dzień. Bez ostrzeżenia. Szanse pojawiły się w ekipach z ligi South Devon - to 12. poziom rozgrywek w Anglii. W wieku 20 lat poszedł odrobinę w górę, do Conference South. Nadal jednak to zaledwie amatorskie kopanie, o lata świetlne od profesjonalnego futbolu.
Sobotnie niestrudzone walki o punkty dla zespołów typu Truro City, a potem Dorchester Town, musiał łączyć z obowiązkami w dni powszednie jako ratownik i trener personalny. To naturalny krok. Za 70 funtów, jakie oferowały mu kluby, nie miał szans przeżyć.
- Pracowałem na pół etatu, ale kiedy ludzie pytali mnie, co chcę dalej zrobić ze swoim życiem, zawsze odpowiadałem, że zostanę piłkarzem i nie cofnę się przed niczym, żeby się dostać na szczyt. Powoli torowałem sobie drogę w górę - mówił dwa lata temu Moore.
W istocie. Praca ratownika i instruktora oznaczała, że codziennie miał kontakt ze sportem, co pozwalało mu trzymać całkiem niezłą formę fizyczną. To z kolei przekładało się na wyniki. W Dorchester zaimponował na tyle, że zainteresowali się nim pracownicy z Yeovil Town. Dla Kieffera był to przeskok aż o cztery szczeble. Trafił do Championship, bezpośredniego zaplecza Premier League, lecz tam po raz kolejny dotkliwie się sparzył. Yeovil spadł w swoim pierwszym sezonie, a po dwóch latach postanowiono pożegnać się z rosłym Walijczykiem.
“Nie patrzę wstecz”
Moore opuścił więc Wyspy Brytyjskie i udał się na emigrację do Norwegii, aby grać dla Vikinga. Trwało to ledwie sześć miesięcy. Gdy jego rodacy podbijali Francję na niezapomnianym turnieju Euro 2016, on właśnie ponownie związał się z kolejnym amatorskim teamem, o którego istnieniu przeciętny kibic nie ma pojęcia. To Forest Green Rovers. Wypłynął natomiast na wypożyczeniu w Torquay United, gdzie w czterech występach strzelił pięć goli. Wzbudziło to zainteresowanie Ipswich Town, ekipy z Championship, chętnie wynajdującej obiecujących graczy z niższych lig. Myliłby się jednak ten, kto sądził, że na tym piłkarska tułaczka została zakończona.
Ipswich, Rotherham United, Barnsley, Wigan. Cztery kluby w dwa lata. Odbijał się od ściany do ściany, tak jak rywale odbijali się od niego w polu karnym. Częściej trafiał do bramki, a co za tym idzie, na pierwsze strony lokalnej, brytyjskiej prasy. Zyskał na znaczeniu. Stawał się cenionym i poszukiwanym napastnikiem typu “target man” w ligach, gdzie fizyczność i górowanie nad przeciwnikiem wychodzi na pierwszy plan.
- Od tamtej pory tak naprawdę nie oglądałem się wstecz. Wszystko, co robię, jest dla mojej przyszłości. Nie sądzę, by piłkarz powinien rozwodzić się nad przeszłością - powtarzał Moore.
W Cardiff wskoczył na jeszcze wyższy bieg. Ci, którzy z nim pracują, teraz uważają, że w wieku 28 lat jest coraz lepszy. W tym sezonie został pierwszym zawodnikiem “The Bluebirds” strzelającym 20 goli w ligowych rozgrywkach od 2010 roku. To nowe oblicze Kieffera Moore’a. Snajpera wyborowego.
Zmagania o walijskość
Zanim wylądował w Cardiff, pojawił się pomysł, aby zdolnego napastnika włączyć do reprezentacji Walii. Wyrósł jednak spory problem, bo samo poprawne kopanie na boisku nie wystarczało. Trzeba było jeszcze dokopać się do informacji o przodkach. Co innego zaprezentować swoją jakość, a co innego udowodnić, że ma się walijskie korzenie. Pomimo faktu posiadania drugich imion, Roberto Francisco, będących wynikiem raczej włoskiej krwi, Moore zawsze był świadomy walijskiego pochodzenia ze względu na regularne wizyty w dzieciństwie u dziadka ze strony matki w rodzinnym mieście Llanrung.
Proces potwierdzania jego relacji z Walią przedłużał się, ponieważ familia Moore’a nie mogła znaleźć aktu urodzenia dziadka.
- Moja mama szukała wszędzie. Kręciła się po strychu, piwnicy, przeczesywała każdy zakamarek domu. W poszukiwania zaangażowaliśmy całą rodzinę. A kiedy wreszcie znaleźliśmy zgubę, i tak miałem jeszcze sporo papierkowej roboty. Potem sprawy nabrały tempa. Minęło może kolejnych sześć miesięcy, zanim powiedziano mi, że ludzie z reprezentacji obserwują moje wyczyny - opowiadał piłkarz.
Selekcjoner Ryan Giggs pierwszy raz pojechał obejrzeć Kieffera w drugi dzień świąt 2018 roku, ale na miejscu dowiedział się, że wypatrywany napastnik dostał migreny i tego dnia nie zagra. Nie zwątpił jednak i już po dwóch spotkaniach wiedział, że będzie mu w kadrze potrzebny. Olbrzymiej postury (196 centymetrów wzrostu), zadziorny w zachowaniu i mistrzowski w powietrzu. Sama jego obecność powoduje, że chciałbyś mieć takiego potężnego, archetypowego napastnika w swoich szeregach.
Mimo całej surowości, którą widzi się w niemal każdym prawie dwumetrowym napastniku, Giggs powołał go na pierwsze zgrupowanie latem 2019 roku. Zadebiutował przeciwko Białorusi, a jeszcze w tym samym roku pokonał bramkarzy Słowacji i Azerbejdżanu w eliminacjach do Euro 2020. Od tego czasu jest stałym punktem w drużynie. Gracz również docenia fakt, że znalazł się w tym miejscu.
- Chłonę każdy moment treningu w reprezentacji. Kiedy schodzę na odpoczynek, myślę sobie “O k…, przed chwilą wymieniałem podania z Garethem Bale’em” - mówi o grze i sesjach treningowych u boku gwiazdy Realu Madryt, nawet jeśli powoli wygasającej.
Dla niego wszystko jeszcze było nowe, ale od czasu debiutu ma już na koncie sześć bramek i nie wygląda, jakby miał na tym poprzestać. Walijski Rambo upuścił pierwszą krew ze Szwajcarią, ale amerykański bohater miał jeszcze cztery nowe przygody i wszystkie kończyły się szczęśliwie. Dla niego i jego kolegów cztery udane kampanie oznaczałyby ponowny występ w półfinale Euro...