127 mln euro w błoto? Ależ skąd! Złoty portugalski dzieciak Joao Felix wreszcie się spłaca i zachwyca Simeone

127 mln euro w błoto? Ależ skąd! Złoty portugalski dzieciak wreszcie się spłaca i zachwyca Simeone
Perez Meca / PressFocus
Joao Felix 10 listopada skończył 21 lat. Zdmuchnął świeczki u szczytu formy. Jego fenomenalna gra i statystyki - sześć goli w ostatnich czterech meczach - sprawiają, że wreszcie zaczyna się spłacać. Właśnie na to czekał Diego Simeone wraz z kibicami Atletico Madryt.
Nawet sam “Cholo” w sumie nie ukrywa zdziwienia. 15 miesięcy po transferze do “Atleti”, szczęśliwa “siódemka” Felixa (“feliz” po hiszpańsku to właśnie “szczęśliwy”) szybuje na wysokości poprzednika, Antoine’a Griezmanna. To zresztą bardzo znamienne. Bez trzęsienia ziemi spowodowanego odejściem Francuza, a dokładnie bez tych 127 milionów euro z jego sprzedaży plus kolejnych 15 z bonusów, które nastąpiły później, Joao prawdopodobnie wylądowałby w Manchesterze City i byłby trybikiem w maszynie Pepa Guardioli. To już jednak przeszłość. Jego teraźniejszość i przyszłość to Atletico, z kontraktem do 2026 roku.
Dalsza część tekstu pod wideo

Miłość od pierwszego wejrzenia

Półtora roku temu działacze “Rojiblancos” pojechali do miasta Viseu na północy Portugalii, gdzie mieszkał młodzieniec, by osobiście sprawdzić, z kim chcą mieć do czynienia przez następnych kilka lat. Andrea Berta, dyrektor sportowy madryckiego klubu, widział go na żywo kilka razy. Zadziwił go w Młodzieżowej Lidze Mistrzów, gdy reprezentował juniorską ekipę Benfiki i kiedy doprowadził Gutiego i jego Real Madryt do szaleństwa w półfinale rozgrywek. Berta był również na trybunach, gdy chłopak ustrzelił hat-tricka przeciwko Eintrachtowi Frankfurt w pierwszym meczu ćwierćfinałowym Ligi Europy w 2019 roku.
Ale to ani nie Berta, ani nie Simeone zabiegali o niego najbardziej. Prawdziwego fioła na jego punkcie miał właściciel Atletico Miguel Angel Gil. Dla niego kupno Felixa stało się zobowiązaniem, sprawą honoru, zwłaszcza, że zewsząd spływały głosy, że Portugalczykiem zainteresowane są większe marki: Bayern, Real i wspomniane City. Wszyscy ostrzyli sobie pazurki i mieli gotowe portfele na zrealizowanie wielkiego zakupu. Ale to Atletico wysyłało skautów, to właściciel osobiście spotykał się z menedżerami piłkarza. Widać, komu zależało naprawdę.
Zakochali się nie tylko w nim. Również i otoczenie Felixa emanowało wspaniałą aurą. Zarówno ojciec, jak i matka są nauczycielami wychowania fizycznego w swoich szkołach. Obaj na zmianę spędzają czas z synem w Madrycie. Jest też 16-letni Hugo, który idzie w ślady brata w Benfice, gdzie latem podpisał pierwszy profesjonalny kontrakt. Działacze spodziewali się wyniosłych ludzi, widzących tylko pieniądze, a spotkali zwykłą, zgraną rodzinę, jakich wiele można znaleźć na przedmieściach stolicy.
Do kasy Benfiki trafiło 127 milionów euro. To zdecydowanie najdroższy transfer w historii klubu ze stolicy Hiszpanii. 19-letni wówczas gracz został zaprezentowany w Muzeum Narodowym Prado, pięknej, klasycystycznej budowli, jednej z najliczniej odwiedzanych galerii świata. To w dowód uznania dla jego ponadprzeciętnego talentu. Atletico tryskało dumą: przyciąganie takich piłkarzy symbolizowało awans i ambicje klubu. Nawet wtedy jedno najważniejsze pytanie krążyło tylko u niedowiarków: czy ten niepozorny technik naprawdę znalazł się we właściwym miejscu, w którym przewodzi Diego Simeone, trener niekoniecznie znany z podziwu dla piłkarskich artystów?

Szło jak po grudzie

Kontrakt? Blisko 6 milionów euro. Nikt nikogo nie oszuka, to oczywiście gigantyczne pieniądze dla startującego dopiero do wielkiej kariery 20-latka, ale wciąż dalekie od 10 milionów, które naliczają sobie co roku Jan Oblak czy Diego Costa. Spokojnie, agenci wiedzieli, co robią. W zależności od goli, minut i występów w kadrze, pensja będzie rosła przez siedem sezonów, aż osiągnie szczyt. Jaki? To już tajemnica, lecz źródła bliskie Atletico donoszą, że końcowa suma znacznie przewyższy kontrakty najważniejszych postaci w klubie.
Wielu pukało się w czoło, podważało zasadność transferu. Po kilku miesiącach gry już ogłaszali wyroki. Pierwszy rok Felixa upłynął pod znakiem nie piłkarskiego geniuszu, ale przede wszystkim kontuzji, debat taktycznych (“Dlaczego Joao musi się tak angażować w obronę?”, “Simeone, daj mu więcej swobody!”) i świadomości, że rozwój młodych zawodników wymaga cierpliwości. Zdobytych bramek było jak na lekarstwo.
Przed przerwą pandemiczną Joao wyglądał na tak wyczerpanego i zniechęconego, że wszystko mu było jedno, na jakiej pozycji będzie grał. “Cholo” w meczu z Granadą przeniósł go z ulubionej środkowej strefy ataku na skrzydło, rzekomo dając mu więcej przestrzeni. Nie na wiele się to zdało. Trener pozwolił mu nawet strzelić karnego w spotkaniu z Lokomotiwem Moskwa, naruszając wewnętrzną hierarchię drużyny, aby zakończyć serię ponad 400 minut bez gola w Atletico. Więcej gwizdów zbierał jednak argentyński szkoleniowiec. Fani nie mogli zrozumieć, dlaczego Simeone tak bezkompromisowo stawiał dyscyplinę ponad talentem i wolał, by drużyna atakowała z Marcosem Llorente, defensywnym pomocnikiem zamienionym na napastnika (ostatecznie okazało się, że w kilku meczach trafił tym w dziesiątkę).

Eksplozja talentu

W nowym sezonie wszystko wróciło do normy. Nie dlatego, że Portugalczyk dorósł do strzelania goli. Każdy znał jego możliwoścI. Ale to “Cholo” zaczął flirtować z bardziej otwartym, odważnym futbolem. W pierwszej kolejce Felix trafił do siatki i zanotował asystę, później przyszły dwa kolejne spotkania z bezbramkowymi remisami i bolesna lekcja futbolu w Monachium, aż wreszcie worek z golami rozwiązał się na dobre. “Ograniczenie” nałożone na napastnika zostało zdjęte, kaganiec wyrzucony. Piłkarz otrzymał wolną scenę dla swojego performance’u. Trzy dublety z Salzburgiem, Osasuną i Cadizem pokazały, jak bardzo potrzebował wolności i zaufania do indywidualnych możliwości.
To nie znaczy jednak, że przestał pracować, angażować się na całym placu gry. Stara się być wszędzie, a nieustępliwością dorównuje legendzie Atletico, Kunowi Aguero. Porównania są nieuniknione. Przybył jako canterano (z hiszp.: talent czekający na promocję do pierwszego składu), a po roku nauki wchłonął całą wiedzę zdobytą od Simeone. Zna jego wymagania i się do nich stosuje. W tegorocznej Lidze Mistrzów tylko Koke, Hector Herrera i Kieran Trippier przebiegli więcej kilometrów niż on (ponad 30). Grał każdą minutę i, jak zauważa w wywiadach, bardzo go to motywuje.
Joao, pasjonat Playstation, na którym pogrywa wraz z Diego Costą od pierwszego dnia w klubie, musiał przezwyciężyć trudną misję wojskową pod wymagającym dowództwem generała Simeone. Bolało go to, że często był zmieniany przed końcem spotkania, ale zaciskał zęby i wytrwał najgorszy czas, bez choćby zająknięcia. Trzeba pamiętać, że siły ofensywne zawsze miały problemy z dostosowaniem się do zaleceń surowego “entrenadora”. Lista tych, którym się nie udało, jest wyjątkowo długa:
  • Mario Mandżukić
  • Jackson Martinez
  • Kevin Gameiro
  • Gelson Martins
  • Alvaro Morata
Wszyscy kosztowali co najmniej 20 milionów euro i wszyscy zniknęli. Joao Felix prawdopodobnie bije ich wszystkich talentem, a na pewno siłą woli. On się w powietrzu nie rozpłynie. To światło w tunelu, którego Atletico przez długi czas szukało.

Przeczytaj również