Uniknąć kompromitacji. Dzień sądu w Lechu Poznań. Jedna statystyka niepokoi. "Od dawna im się to nie udało"

Uniknąć kompromitacji. Dzień sądu w Lechu Poznań. Jedna statystyka niepokoi. "Od dawna im się to nie udało"
Paweł Jaskółka / PressFocus
Lech Poznań w weekend nie grał, dzięki czemu zaznał nieco spokoju. Ostatnie niedzielne występy "Kolejorza" przybierały kibiców tylko o coraz większe bóle głowy. Jednak w czwartek podopieczni Johna van den Broma znów mogą, a nawet muszą pokazać swoją lepszą twarz. Tę, którą czasami było już widać w Lidze Konferencji, co przy okazji może przypieczętować cel minimum, jakim dla mistrza Polski jest gra w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy.
Dla tak nisko sklasyfikowanego kraju jak Polska w rankingu krajowym UEFA kluczem dla najlepszej naszej drużyny jest przejście pierwszej rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Awans wówczas to nie tylko przedłużenie marzeń o przekroczeniu bram piłkarskiego raju, ale też szansa na grę w Lidze Europy oraz możliwość przegrania jeszcze dwóch dwumeczów i mimo wszystko znalezienia się w play-off do Ligi Konferencji.
Dalsza część tekstu pod wideo
Taką historię przeżywa właśnie Dudelange, które we wspomnianej pierwszej rundzie wygrało z mistrzem Albanii KF Tirana (1:0 i 2:1), by potem odpaść w II rundzie z Pyunikiem Erywań (1:0 i 1:4) oraz w III rundzie el. Ligi Europy z Malmo FF (0:3, 2:2). Luksemburczycy zaliczyli dwie wpadki, a i tak nadal są w grze. Trzeba też oddać, że Lech miał sporego pecha, trafiając na Karabach, ale gorsze jest to, że 2 miesiące później, wcale te szanse nie byłby większe.
Jak się jednak okazało, mistrz Polski nawet odpadający w pierwszej rundzie trafia do ścieżki "mistrzowskiej" Ligi Konferencji, która jest absolutnie dużo łatwiejsza niż ta, którą do bram Europy podąża Raków Częstochowa. Stąd grę w fazie grupowej europejskich rozgrywek trzeciej kategorii należy uznać dla każdego mistrza Polski za cel minimum. A ewentualne występy w Lidze Europy lub Lidze Mistrzów za sukces.

Zatem - osiągnąć cel minimum

Mistrz Polski, który na 100-lecie klubu zdobył tytuł najlepszej drużyny w kraju, ma szanse zrealizować w tym szczególnym dla siebie roku drugi cel, czyli awans na jesień do fazy grupowej. Jest to bardzo bliskie osiągnięcia po wygranej 2:0 w pierwszym meczu, bo Dudelange nie wygląda na zespół, który jest w stanie odrobić dwubramkową zaliczkę i mamy tu na myśli potencjał sportowy zespołu oraz to, co zobaczyliśmy w pierwszej meczu. Awans dla Lecha na wyciągnięcie ręki, bo może zapewnić go nawet niska porażka, ale nie o to tylko chodzi.
Poznaniacy w czwartek przede wszystkim muszą zacząć grać lepiej w piłkę. Muszą pokazać przewagę umiejętności i jakości, szczególnie na tle mistrza Luksemburga, mając z tylu głowy dwie bramki zaliczki. John van den Brom i jego zespół, nie licząc wrześniowej przerwy na kadrę, mieli ostatni tydzień spokoju do połowy listopada, jeśli chodzi o popracowanie nad tym, co nie działa. Lech swoją grą musi zacząć przekonywać kibiców, że to zaczyna iść w dobrym kierunku, tym bardziej że do gry zaczynają wracać defensorzy. Obecnie w kadrze nadal są braki (w Luksemburgu zabraknie Bartosza Salamona, Adriela Ba Loui, Alana Czerwińskiego, Artura Sobiecha i zawieszonego Antonio Milicia), ale po ponad dwóch miesiącach pracy należy od Lecha z nowym trenerem oczekiwać zalążków lepszej gry, a tego w meczach "Kolejorza" trzeba niekiedy szukać z przysłowiową lupą.
Lech w czwartek staje przed szansą na zapisanie kolejnej historii polskiej piłki i samemu może awansować po raz piąty w XXI wieku do fazy grupowej (2008, 2010, 2015, 2020). Klub dzięki temu będzie miał szanse rozwinąć się sportowo (6 meczów na arenie międzynarodowej i rywalizacja z 3 nowymi rywalami) i finansowo (za awans do fazy grupowej jest 2,94 mln euro), nie mówiąc już o poprawianiu klubowego rankingu.
Najpierw jednak Lech musi nie przegrać wyżej niż 0:1 w Luksemburgu. Warto przypomnieć, że lechici od sześciu meczów nie potrafią wygrać w delegacji w Europie. Dawno im się to nie udało - o statni raz ta sztuka udała się im 1 października 2020, kiedy "Kolejorz" pokonał Charleroi i awansował do fazy grupowej Ligi Europy. W tych sześciu meczach Lech zaliczył aż pięć porażek i tylko jeden remis z Dinamem Batumi (1:1).

Tylko sześciu

Lech może mieć tylko roczną przerwę od europejskich rozgrywek, ale jak spojrzy się na kadrę "Kolejorza", to tylko sześciu zawodników pamięta te rozgrywki. W 2020 roku przeciwko Benfice, Standardowi Liege i Rangersom grali Filip Bednarek, Alan Czerwiński, Filip Marchwiński, Mikael Ishak, Michał Skóraś i Lubomir Satka.
Tak mała grupa piłkarzy pamiętających ostatnie europejskie przygody "Kolejorza" pokazuje jedno, że w 2020 roku przez klub przeszło tornado spowodowane brakiem umiejętności połączenia dobrej gry w lidze z pucharami. Niestety działacze z Bułgarskiej nie wyciągnęli wniosków z tej historii i znowu zostawili niegotowy zespół do walki na dwóch frontach, pozostawiając sobie furtkę (i pieniądze) na desperackie ruchy (okazje?) w ostatnich dniach okienka.
To dla Johna van den Broma, jeśli przetrwa serie 21 spotkań w 77 dni (licząc czwartkowy mecz), będzie arcytrudne zadanie, nawet biorąc pod uwagę to, że on sam walczy o szóstą fazę grupową europejskich rozgrywek w roli trenera i ma doświadczenie w takich sytuacjach.
Jesienne europy bramy to dla polskich klubów cel, ale nie może być tak, żeby ich smak odbierała bardzo słaba gra w lidze. Gry w fazie grupowej należy życzyć każdej polskiej drużynie, szczególnie że może ona potem wyglądać źle w lidze i rywale sami będą mogli na tym korzystać, ale... oby Lech i Raków miały takie problemy.

Przeczytaj również