Znamy pierwszego spadkowicza Premier League? Klub Polaka szoruje po dnie. "Zawiodło wszystko"
Kiedy Nathan Jones przejmował Southampton, klub zajmował 19. miejsce w tabeli Premier League i miał dwa punkty przewagi nad ostatnim Wolverhampton. Osiem meczów później "Święci" zamykają stawkę, a do "Wilków" tracą osiem punktów. Julen Lopetegui bryluje na salonach, święci wspaniałe zwycięstwa nad Liverpoolem, zaś Nathana Jonesa już nie ma. Podobnie jak większych nadziei na utrzymanie zespołu z St. Mary's Stadium.
Spotkanie z Wolverhampton przelało czarę goryczy. Jeśli istnieją mityczne mecze o sześć punktów to potyczka Southampton z "Wilkami" była właśnie takim. W końcu oba zespoły mają swoje problemy, w końcu oba zespoły walczą w tym sezonie o utrzymanie w Premier League. A jednak różnica okazała się dramatycznie duża.
Chociaż "Święci" szybko wyszli na prowadzenie, nie zrobili niczego, by tę zaliczkę utrzymać. Nie pomogła nawet kuriozalna czerwona kartka dla rywala - Mario Lemina został wyrzucony z boiska z powodu bycia trzecim w dyskusji z arbitrem. Pomocnik nawet się nie awanturował, po prostu podbiegł do sędziego. Ten jednak uznał, że zawodnicy wywierają na niego zbyt dużą presję i pokazał mu drugą żółtą kartkę.
Niemniej Southampton kolejny raz dało dowód swej niekonsekwencji i ciapowatości. Ostatnie 20 minut w wykonaniu podopiecznych Nathana Jonesa był prawdziwym dramatem. Najpierw komicznego samobója strzelił Jan Bednarek, następnie do siatki trafił Joao Gomes. Jakby tego było mało była to porażka w pełni sprawiedliwa, bo grające w osłabieniu Wolverhampton zdołało zepchnąć swoich przeciwników do obrony i zdominować ich pod właściwie każdym względem.
Tym samym "Święci" rozgościli się na ostatnim miejscu w tabeli Premier League i mają obecnie cztery punkty straty do bezpiecznej strefy. To z jednej strony niewiele, ale z drugiej - patrząc na prezencję i formę zawodników, a także brak stabilizacji na ławce trenerskiej - skrajnie dużo. Trudno wyobrazić sobie Southampton odbijające się od dna, skoro w perspektywie następnych 10 meczów trzeba zagrać między innymi z Chelsea, Manchesterem United, Brentfordem, Tottenhamem, Manchesterem City i Arsenalem.
Nieudany eksperyment
Zwolnienie Ralpha Hassenhuettla przyjęto ze względnym spokojem. W listopadzie 2022 roku wydawało się, że pomysł Austriaka po prostu się wyczerpał. Po latach balansowania na granicy spadku przyszedł prawdziwy kryzys i jego Southampton wylądowało na 19. miejscu. Doprowadziła do tego seria sześciu porażek w dziesięciu spotkaniach, na czele z zupełnym rozbicie przez pędzące Newcastle United (1:4). Nie minęły trzy dni, a zarząd "Świętych" ogłosił nowego szkoleniowca. Został nim Nathan Jones, zbierający świetne recenzje w Luton Town. Ale tylko w Luton Town.
Walijczyk miał za sobą okres asystentury w Brighton, dwukrotną przygodę w "The Hatters" oraz dużą wpadkę w Stoke City, bo tak należy traktować epizod, który potrwał tylko 10 miesięcy. W tym czasie "The Potters" mieli zdumiewająco niską średnią - 0,89. Jones przegrywał właściwie z każdym - pod jego wodzą zespół rozegrał 38 meczów i tylko siedmiokrotnie schodził z boiska z tarczą, wliczając w to pucharowe zwycięstwo nad Leeds United. Mimo tego liczono, że niedoświadczony przecież trener w Premier League pokaże swoje znacznie piękniejsze oblicze.
Stało się jednak zupełnie inaczej, bo Jones szybko zaczął tracić grunt pod nogami. Nie poprawił właściwie żadnej rzeczy względem swojego poprzednika, a jeszcze bardziej uzależnił zespół od indywidualności Jamesa Warda-Prowse'a. W dziewięciu ligowych spotkaniach pod wodzą 49-latka "Święci" zdobyli sześć bramek - angielski pomocnik miał bezpośredni udział w aż pięciu z nich. Nie miał wpływu jedynie na samobójcze trafienie Carlosa Alcaraza, bo Argentyńczyk wykorzystał paintball w polu karnym Wolverhampton i z pierwszej piłki kropnął do siatki. Poza tym Ward-Prowse był zawsze, sam strzelił cztery gole i dorzucił jedną asystę, ale gdy tylko został odcięty od swoich kolegów lub nie mógł wykonywać rzutu wolnego z okolic "szesnastki", Southampton nie wiedziało, co ma grać.
A przecież Jones miał naprawdę dużo czasu na zmienienie sytuacji swojego zespołu. Przejął go tuż przed rozpoczęciem mistrzostw świata i na dzień dobry wyraźnie przegrał z Liverpoolem (1:3), ale kolejny miesiąc był w gruncie rzeczy zmarnowany, chociaż duża część zawodników nie wzięła udziału w katarskim turnieju. Po przerwie "Święci" ruszyli w boje pucharowe, ledwo-ledwo ograli trzecioligowe Lincoln City (2:1), ale już w Premier League przegrywali mecz za meczem. Jedynym wytchnieniem stało się spotkanie z Evertonem, prowadzonym jeszcze przez Franka Lamparda. Na gola Amadou Onana dwukrotnie odpowiedział - jakże mogłoby być inaczej - Ward-Prowse i ekipa z St. Mary's Stadium zgarnęła trzy punkty. Była to jednak ułuda wyjścia z kryzysu, tak samo jak zaskakujące zwycięstwo nad Manchesterem City w Carabao Cup.
Ostatecznie ligowy bilans 49-latka był absolutnie fatalny. Southampton w dziewięciu meczach zdobyło tylko trzy punkty. Tym samym Walijczyk w tym sezonie wykręcił średnią 0,33 pkt/mecz w porównaniu do 0,92 Ralpha Hassenhuettla, którego przecież żegnano bez większego żalu i w atmosferze przeczucia, że z Soton można wydobyć coś więcej niż tylko zespół rozpaczliwie broniący się przed spadkiem.
Najgorsi w lidze
Wpływ na dramatyczne rezultaty "Świętych" miała nie tylko kiepska ofensywa opierająca się na Angliku perfekcyjnie wykonującym stałe fragmenty gry. Duża wina leży także po stronie defensywy, bo ta okazałą się czymś więcej niż tylko rozczarowaniem. Dość powiedzieć, że chociaż to Bournemouth straciło najwięcej bramek w lidze (44), to właśnie klub z St. Mary's Stadium jest uważany za najgorszy pod tym względem. Różnica jest zresztą całkiem nieduża, bo dotychczasowi podopieczni Jonesa i Hassenhuettla 40 razy wyciągali piłkę z własnej siatki.
Najczęściej czynił to Gavin Bazunu, czyli podstawowy bramkarz. Irlandczyk został ściągnięty do zespołu latem 2022 roku z Manchesteru City. Przynależność klubowa mogłaby być jednak myląca, bo młody zawodnik nigdy nie przebił się do drużyny "The Citizens", a poprzednie lata spędził na wypożyczeniach w FC Portsmouth i AFC Rochdale. Ujmując to w sposób możliwie łagodny - wyraźnie widać, że 22-latek bronił raczej w niższych ligach niż w angielskiej elicie. Pod względem statystyk mówimy o bodaj najsłabszym golkiperze w całej Premier League.
- współczynnik xGA -11 - najgorszy wynik,
- 52% obronionych strzałów - drugi najgorszy wynik,
- 4,5% możliwych czystych kont - najgorszy wynik,
- 8,6% zatrzymanych dośrodkowań - 5. wynik,
- 47 interwencji - 15. wynik.
Oczywiście, Bazunu zdarzają się świetne momenty, ale trudno opierać na nim defensywę drużyny mającej utrzymać się w Premier League. Jednocześnie klubowi włodarze zdają się bagatelizować ten problem, bo w trakcie styczniowego okienka nie ściągnięto żadnego konkurenta dla Irlandczyka. Wobec tego jedynymi postaciami, które mają szansę na wygryzienie go ze składu, są wiekowy Willy Caballero oraz notorycznie kontuzjowany Alex McCarthy. Żeby jednak oddać 22-latkowi sprawiedliwości, należy podkreślić, że występujący przed nim zawodnicy też nie pomagają.
Southampton bardzo długo eksperymentowało z zestawieniem środka obrony. To między innymi z tego względu na przeprowadzkę zdecydował się Bednarek, gdyż na starcie sezonu znacznie wyższe notowania mieli Mohammed Salisu oraz Armel Bella-Kotchap. Hassenhuettl porzucił bowiem pomysł grania w formacji z pięcioma defensorami i przeszedł na bardziej standardowe ustawienie z czwórką. Początkowo przynosiło to oczekiwane rezultaty, ale z biegiem czasu "Święci" wrócili do swojej nienajlepszej dyspozycji, a sam Austriak pożegnał się z klubem. Niemniej w ostatnim starciu z Newcastle United zespół nadal trzymał się formacji wybranej już w 3. kolejce rozgrywek 2022/23.
Jones miał jednak inny pomysł i ponownie przestawił wajchę na system z piątką. Nie przeszkadzała mu tym seria fatalnych wyników i masowo tracone bramki. Oczekiwanie cudów było jednak pewną niedorzecznością, bo w rolę prawego wahadłowego często wcielał się Mohamed Elyounoussi, zaś wspomniany duet stoperów, do których dołączył jeszcze Duje Caleta-Car, miał problem z utrzymaniem koncentracji przez 90 minut. "Święci" stali się specjalistami od tracenia głupich bramek, do których można było jedynie podłożyć muzykę z programów Benny'ego Hilla.
Sytuacji nie uzdrowiło skrócenie wypożyczenia Jana Bednarka. Ponowne sprowadzenie reprezentanta Polski stało się wręcz symbolem tego, jak źle dzieje się na St. Mary's Stadium. Obrońca był bez rytmu meczowego, a co więcej zaszedł kibicom za skórę za sprawą swoich wielce niefortunnych wypowiedzi. Nie pomagała także prezencja boiskowa, bo w spotkaniach z Wolverhampton, Brentfordem i Newcastle United 26-latek był jednym z najgorszych zawodników. "Święci" stracili w tym krótkim okresie aż siedem bramek.
Przykłady niedorzeczności w obronie można mnożyć, wystarczy tylko spojrzeć na ostatnie trzy mecze w Premier League. Przeciwko Wolverhampton (1:2) - samobój Bednarka; zderzenie Sulemany i Maitlanda-Nilesa, które otworzyło szansę przed Gomesem. Przeciwko Brentfordowi (0:3) - przegranie dwóch kluczowych pojedynków główkowych, James Bree nie zdołał przeciąć otwierającego podania. Przeciwko Aston Villi (0:1) - zupełnie odpuszczenie krycia Olliego Watkinsa przy stałym fragmencie gry. A przecież mogło być jeszcze gorzej, gdyby nie Salisu, który w rzeczonych spotkaniach w ostatniej chwili blokował uderzenia lub wybijał piłkę z linii bramkowej.
Niemniej - tak broniący zespół nie ma prawa utrzymać w Premier League.
Brak perspektyw
Obecnie nic nie wskazuje na to, aby Southampton odnalazło swoje światełko w tunelu. Chociaż styczniowe okienko transferowe wypadło obiecująco, to musi jeszcze minąć trochę czasu, zanim nabytki przyzwyczają się do stylu angielskiego futbolu. Problem w tym, że Southampton tego czasu nie ma.
Najbliższe tygodnie będą dla "Świętych" kluczowe, tymczasem mówimy o zespole, który nawet nie ma szkoleniowca. Nie jest też powiedziane, że uda się go znaleźć wystarczająco szybko, bo z tym na rynku jest obecnie problem. Najlepszego specjalistę od walki o utrzymanie zgarnął już Everton, zaś perspektywiczni trenerzy nie chcą przejmować klubu w trakcie sezonu, szczególnie wtedy, gdy sytuacja zespołu jest niepewna. Przekonuje się o tym Leeds United - "Pawiom" podziękowali już między innymi Arne Slot oraz Marcelo Gallardo, a przecież ekipa z Elland Road pod wieloma względami przewyższa Soton.
Tym samym coraz więcej wskazuje na to, że po meczu z Wolverhampton poznaliśmy pierwszego spadkowicza tego sezonu Premier League. Chociaż do zakończenia sezonu jeszcze daleka droga, to perspektywy Southampton właściwie nie istnieją. Trudno znaleźć punkt zaczepienia i oprzeć o niego swoje nadzieje na to, że sytuacja będzie lepsza w krótkiej przyszłości.
Zespół cierpi z powodu nieudanego eksperymentu na ławce trenerskiej, ale i po prostu słabego, czy raczej niedoświadczonego składu. Owszem, wydano ponad 100 milionów euro, ale środki te przeznaczono przede wszystkim na zawodników U-21. Zanim zdołają oni wskoczyć na odpowiedni poziom, może być po prostu zbyt późno na wyciągnięcie tonącego okrętu, z którego pozostanie jedynie wrak. W tym sezonie na St. Mary's Stadium zawiodło absolutnie wszystko.