Zmienił bieg historii klubu, teraz wraca na Camp Nou. Henrik Larsson ma wraz z Koemanem budować nową Barcelonę
W medialnym szaleństwie wokół FC Barcelony, spowodowanym rychłą rewolucją kadrową i chęcią odejścia z klubu Leo Messiego, wielu mógł umknąć jeden, dość istotny fakt. Po czternastu latach na Camp Nou powrócił Henrik Larsson. Legendarny napastnik będzie pełnił rolę asystenta Ronalda Koemana.
To właśnie w stolicy Katalonii były znakomity snajper odnosił największe sukcesy. Udowodnił światu, że nie trzeba mieć wielkiego nazwiska, aby wedrzeć się na szczyt i przyczynić do znaczących osiągnięć tak słynnego klubu jak “Barca”. Kilkanaście lat temu Larsson niemal w pojedynkę zapewnił Barcelonie historyczny triumf w Lidze Mistrzów. Teraz wraca w nowej roli: prawej ręki Koemana. Nawet starsi piłkarze - ci, którzy pozostaną w zespole - powinni odczuwać respekt wobec 48-latka.
Prześladowania w dzieciństwie
Chociaż piłkarska przygoda Larssona była bardzo udana, nie można nazwać jej karierą jak z obrazka. Aby znaleźć się na szczycie, “Henka” musiał przezwyciężyć naprawdę wiele i to już od najmłodszych lat. Nawet w tak pozornie tolerancyjnym kraju jak Szwecja, zdarzają się przypadki prześladowania osób nierdzennie szwedzkich”. Chłopak wycierpiał wiele z powodu niezbyt skandynawskiej urody.
- Mój ojciec pochodził z Wysp Zielonego Przylądka, dlatego zawsze byłem trochę ciemniejszy od rówieśników. Moi rodzice zdecydowali, że przyjmę nazwisko mamy, bo dzięki temu będzie mi w życiu łatwiej. To wstyd, że w ogóle musieli tak myśleć. W takim mieście jak Helsingborg nie spotykało się wielu obcokrajowców. Byłem inny - zdradził podczas występu w antyrasistowskim spocie przygotowanym przez UEFA. - Nienawiść do ludzi dlatego, że są czarni? Nigdy tego nie zrozumiem. Gdy jesteś w czymś dobry, niektórzy zapominają o twoim kolorze skóry. Musimy uczyć nasze dzieci, bo to wtedy się wszystko zaczyna. Wszystkie te kampanie, nie zapominajmy o nich, pamiętajmy hasła. Zło nigdy nie pokona dobra - dodał.
Powoli do celu
Jakąś odskocznią od codziennych problemów stanowiło boisko. "Henka" od małego czuł, że futbol jest jego przyszłością. Problem w tym, że jako nastolatek w pewnym momencie przestał rosnąć. Wyraźnie odstawał od rówieśników. Z perspektywy czasu brzmi to kuriozalnie, ale w drużynach młodzieżowych rodzimego Högaborg trzymano go na ławce. Był zbyt niski, zbyt wątły. Mało kto w niego wierzył, a chłopak zaczął poważnie rozważać porzucenie futbolu na rzecz unihokeju. Z odsieczą przybyła miłość..
- Poznałem dziewczynę i od razu chciałem ją poślubić. To było niesamowite. Magdalena pomogła mi się uspokoić. Życie układało się dobrze i nawet lubiłem futbol, ale to nie było dla mnie wszystko. Ona pomogła mi odnaleźć sens na nowo - wyjaśnił napastnik.
W końcu przeszedł do bardziej renomowanego Helsingborgu, gdzie nikt nie miał problemów z jego niezbyt powalającą posturą. Co z tego, że ustępował atrybutami fizycznymi, skoro i tak zawsze znajdował sposób na oszukanie rywali. W 61 spotkaniach dla szwedzkiej ekipy zdobył aż 51 bramek. To przykuło uwagę Feyenoordu, do którego przeszedł w 1993 r. Dwanaście miesięcy później sięgnął z reprezentacją po brązowy medal na mundialu. Ostatni zdobyty przez “Trzy Korony”.
Braveheart
W Feyenoordzie dwukrotnie podniósł Puchar Holandii, ale po pewnym czasie zaczęły się problemy. Nowy trener zespołu z Rotterdamu, Arie Haan, lubił eksperymentować i często wystawiał go na skrzydle czy nawet w środku pola. To nie pasowało Larssonowi, który czuł się urodzoną “dziewiątką”. Nie uśmiechało mu się operować z dala od bramki. Pewien paradoks polega na tym, że po latach dał się poznać jako niezwykle wszechstronny zawodnik, sprawdzający się w każdym sektorze.
Po sfrustrowanego snajpera zgłosił się Celtic Glasgow. Warto dodać, że nie był to najłatwiejszy okres dla “The Bhoys”, ponieważ przez dziewięć (!) lat z rzędu mistrzostwo wędrowało w ręce największego wroga, Rangersów. Larsson przywrócił “Celtom” utracony blask. Chociaż, jak to z Henrikiem bywało, nie obyło się bez początkowych kłopotów. Po transferze już w pierwszym meczu w europejskich pucharach znalazł drogę do siatki. Szkopuł w tym, że zanotował samobója. Kibice zaczęli się zastanawiać, czy setki tysięcy nie poszły w błoto. Na szczęście szkoleniowiec i klubowi oficjele umieli zachować chłodną głowę.
Debiutancki sezon “Henka” zakończył z solidnym dorobkiem szesnastu trafień. Kolejny zaczął od serii siedmiu meczów z bramką na koncie. I wtedy wydarzył się kolejny tragiczny moment, po którym dalsza kariera szwedzkiego asa stanęła pod znakiem zapytania. W meczu Ligi Mistrzów Celtic mierzył się z Lyonem. Po starciu z francuskim defensorem noga Henrika Larssona znajdowała się w strzępach.
- Sędzia pochodził z Holandii, więc od razu powiedziałem do niego po holendersku: “Chyba złamałem nogę”. Gdy ją podniosłem, zgięła się w drugą stronę. Nagle zmagasz się z prostymi rzeczami, które uważasz za oczywiste, jak pójście do toalety. Nie sądzę, aby ktoś, kto nie był w takiej sytuacji, to zrozumiał. To sprawiło, że chciałem walczyć jeszcze mocniej, wrócić i grać w piłkę lepiej niż dotychczas - mówił dla szkockiego “The Sun”.
Tak tragiczne złamanie mogłoby zatrzymać wielu zawodników. Wielu, ale nie niezmordowanego Henrika Larssona. Szwed wrócił na boisko i - zgodnie z zapowiedziami - grał jak nigdy dotąd. W 2001 r. zdobył europejskiego Złotego Buta. W wyścigu o miano najlepszego strzelca Starego Kontynentu wyprzedził m.in. Andrija Szewczenkę czy Hernana Crespo. Z taką “strzelbą” z przodu Celtic bez większych problemów hurtowo zgarniał kolejne mistrzostwa Szkocji. Zawodnik miał oferty z lepszych klubów, aczkolwiek nie chciał zdradzać ekipy “The Bhoys”, która w niego uwierzyła i dała prawdziwą szansę.
- Kariera, jaką miałem w Glasgow, liczba bramek, asyst, relacje z fanami i klubem, nigdy nie będę tego żałował. To coś, co będę cenił do końca życia. Zarabiałem dobre pieniądze, wiodłem szczęśliwe życie. Nie interesowało mnie odejście na południe, żeby dostać parę pensów więcej - wyznał po latach. Złamał się dopiero w 2004 r.
As w rękawie
- Zadzwoniła do mnie żona i powiedziała, że Barcelona się mną interesuje. Powiedziałem, że muszą poczekać, bo muszę się zastanowić. Odpowiedziała krótko: “Nie sądzę, żeby Barcelona czekała” - zdradził dla “Sky Sports”.
I rzeczywiście. “Duma Katalonii” nie czekała, a sam Larsson błyskawicznie podjął decyzję o zmianie barw. Po siedmiu sezonach opuścił Szkocję i ruszył na podbój Półwyspu Iberyjskiego. Chyba sam nie przypuszczał wówczas, ile osiągnie na Camp Nou. Kibice Barcelony początkowo nie rozumieli tego ruchu. Klub powoli wracał na właściwe tory, skład obfitował w gwiazdy światowego formatu, a tu nagle do drużyny trafił 32-letni napastnik z Celtiku. Z jednej strony Deco, Ludovic Giuly, Samuel Eto’o i najlepszy na świecie Ronaldinho, a z drugiej niepozorny Henrik Larsson. Czas pokazał, kto okazał się najbardziej decydującym graczem.
“Henka” zaczął z wysokiego “C”. W pierwszych tygodniach gry dla “Blaugrany” zdobył cztery bramki i nie odstawał od katalońskiej konstelacji gwiazd. Wszystko zmieniło się podczas jesiennego “El Clasico”, gdy doznał jeszcze jednej tragicznej kontuzji - zerwał więzadła w kolanie. Początkowo podpisał roczny kontrakt z Barceloną, ale błyskawicznie przedłużono go o kolejnych dwanaście miesięcy. Nikt nie chciał zostawić napastnika na lodzie, z roztrzaskaną nogą i bez pracy. Larsson odpłacił się za zaufanie i dobry uczynek w najpiękniejszy możliwy sposób.
Sezon 2005/06 to był prawdziwy popis szwedzkiego bombardiera. W lidze hiszpańskiej rozegrał nieco ponad 1300 minut, jednak wystarczyło mu to, aby zdobyć dziesięć bramek i dołożyć do tego trzy asysty. W trzech meczach Pucharu Króla strzelił cztery gole. Brylował Ronaldinho, na scenę powoli wchodził fenomenalny Leo Messi, ale pośród nich błyszczał niepozorny 34-latek. Ten, w którego nikt nie wierzył. I to właśnie on otworzył Barcelonie bramy piłkarskiego raju.
Najlepsza zmiana w historii
Larsson strzelał z niebywałą regularnością, lecz Frank Rijkaard prawie nigdy nie stawiał na niego od pierwszej minuty. Szwed musiał zadowolić się byciem zmiennikiem Eto’o. Mimo wspaniałej formy, czuł, że nadeszła pora na zawieszenie butów na kołku. Karierę chciał zakończyć tam, gdzie ją na dobre rozpoczął. W Helsingborgu. Jeszcze przed ostatnim meczem w bordowo-granatowym trykocie wiadomo było, że “Henka” odchodzi z Barcelony. Pożegnanie wypadło w trakcie finału Ligi Mistrzów przeciwko Arsenalowi. A jak odchodzić, to z przytupem
17 maja 2006 r. na Stade de France rozegrał się istny futbolowy spektakl. Szybko zainkasowana przez bramkarza Jensa Lehmanna czerwona kartka postawiła Barcelonę w roli murowanego faworyta. Zapał Katalończyków ostudził jednak gol Sola Campbella. Ronaldinho, Giuly i Eto’o bili głową w mur. Wtedy na murawie pojawił się on. Henrik Larsson. Człowiek, który w kilkanaście minut zmienił bieg barcelońskiej historii.
- Ludzie cały czas mówią o Ronaldinho czy Eto’o, ale ja ich wtedy nie widziałem. Widziałem Henrika Larssona, który wszedł i zmienił mecz. Zabił go - opowiadał jeden z przegranych, legenda Arsenalu, Thierry Henry. Francuz nie dał rady. Nie był tego dnia tak ważny dla drużyny, jak Larsson. Magiczny Szwed wszedł i zanotował dwie kluczowe asysty. Dzięki niemu Barcelona po raz drugi zdobyła Puchar Europy.
Urodzony zwycięzca
Larsson obiecał, że wróci do Helsingborgu i tak też zrobił. Jednak w jego karierze wystąpił jeszcze jeden ciekawy epizod. W 2007 r. po 35-letniego napastnika zgłosił się sam Sir Alex Ferguson. Manchester potrzebował natychmiastowego wzmocnienia w ataku, bo kontuzji doznali Louis Saha i Ole Gunnar Solskjaer. Szwed zgodził się na krótkoterminowe wypożyczenie. Na Old Trafford zanotował tylko trzy trafienia, ale i tak zdążył zapracować na uznanie.
- Na każdym treningu dawał z siebie wszystko. Jego ruch, gra bez piłki, czucie gry były niesamowite. W szatni po ostatnim meczu wszyscy go oklaskiwali. Potrzeba ogromnych umiejętności, aby wywrzeć taki wpływ w ciągu zaledwie dwóch miesięcy - chwalił go Ferguson. Szkot nie był jedynym, który doceniał wielką klasę Larssona.
- Przez wiele lat mierzyłem się z najlepszymi, Ronaldo Nazario, Cristiano Ronaldo, Roberto Baggio, Zlatan - i mówię szczerze, Larsson prezentował podobny poziom. To napastnik, którego się bałeś - stwierdził Gianluigi Buffon. - Grałem przeciwko wielu wielkim napastnikom, ale najgorzej było, gdy miałem 17 lat i mierzyliśmy się z Celtikiem. Naprzeciwko ciebie on - Henrik Larsson - wtórował mu Vincent Kompany.
Teraz utytułowany snajper wraca do Barcelony w roli asystenta Ronalda Koemana. Z pewnością nie powtórzą się kuriozalne sceny sprzed kilku tygodni, gdy piłkarze ostentacyjnie ignorowali Edera Sarabię, asystenta Quique Setiena. Larsson to człowiek, który jest ikoniczną postacią dla kibiców i piłkarzy “Blaugrany”. Być może znów odbije piętno na przyszłych sukcesach klubu. W końcu jemu zawsze najlepiej szło, gdy zaczynał na ławce.