Ze slumsów po Złotą Piłkę i prezydenturę. Tak liberyjski król szedł po laur zwycięstwa
Kiedy wychowujesz się na uliczkach liberyjskich slumsów, w większości przypadków jest przesądzone, że wstąpisz na przestępczą ścieżkę, aby wzbogacić własne szanse na przetrwanie. Nie inaczej wyglądała sytuacja George’a Weaha, któremu wyłącznie splot korzystnych wydarzeń oraz talent piłkarski pomogły wyrwać się z getta, ubóstwa i przesiąkniętego krwią kraju. W annałach afrykańskiego futbolu znajdziemy wielu znakomitych graczy, ale tylko jeden może poszczycić się Złotą Piłką w swojej gablocie.
Życie od początku nie rozpieszczało George’a. Gdy malec ukończył siedem lat, jego rodzice postanowili się rozwieść. Wówczas chłopca przygarnęła babcia, która chroniła go przed zagrożeniami czyhającymi wśród biednych dzielnic. W 1979 roku przywódca Liberii, William Tolbert Jr., zażądał podwyżek cen ryżu, co doprowadziło do zamieszek w Monrovii, a wkrótce protesty ogarnęły całe państwo liberyjskie. Ten moment wykorzystał Samuel Doe.
Starszy sierżant stanął na czele ruchu opozycjonistów, przejmując władzę absolutną, po czym bez żadnego współczucia w oczach dokonał własnoręcznego mordu na swoim poprzedniku, natomiast jego poplecznikom kazał przemaszerować nago główną ulicą stolicy kraju, by następnie stracić ich na oczach tłumu. Wielką pasją zbrodniarza była piłka nożna. Potrzeby obywateli Liberii schodziły na drugi, a nawet na trzeci plan, lub wykreślano je ze scenariusza.
Kilka lat później Weah otrzymał powołanie do reprezentacji Liberii i z dnia na dzień został ulubieńcem Samuela Doe, który prędko wydał rozkaz trenerowi kadry, aby wręczył zawodnikowi opaskę kapitana. Niebawem George’owi zaproponowano testy medyczne we Francji, a konkretniej w AS Monaco, gdzie spotkał się z jednym z lepszych menedżerów, którzy na przestrzeni lat zrewolucjonizowali futbol, czyli z Arsene’m Wengerem.
Podczas czterech sezonów spędzonych w księstwie wypracował sobie status gwiazdy, zdobywając m.in. Puchar Francji oraz niesamowicie rozwijając własne umiejętności piłkarskie. Mnóstwo topowych klubów europejskich starało się o usługi liberyjskiego snajpera, aż w końcu bramkostrzelny napastnik wybrał ofertę włodarzy Paris-Saint Germain, którzy wyłożyli za niego niespełna siedem milionów euro.
Książę Paryża
Pozyskanie „Kinga George’a” było strzałem w dziesiątkę paryskich działaczy. Wicemistrzostwo Francji i krajowy puchar już w debiutanckiej kampanii w barwach PSG zwiastowało cudowne chwile w dziejach drużyny. Dwanaście miesięcy później „Les Rouge et Bleu” nikomu nie pozostawili złudzeń, ogrywając w wyścigu po tytuł Olympique Marsylię i nie dając najmniejszych szans zespołowi Auxerre.
Weaha cechowała fenomenalna szybkość, wydajność pracy, ponadprzeciętna kondycja i zabójczy instynkt w polu karnym, a zdolności techniczne połączone z siłą uderzenia stanowiły broń, która zatrważała najlepszych golkiperów globu. Wchodził w defensywę rywali jak nóż w masło, bez żadnych kompleksów. Imponował skutecznością w Lidze Mistrzów podczas rozgrywek sezonu 1994/95, sięgając po koronę króla strzelców i zachwycał takimi golami.
Tymczasem w Liberii trwały zbierające krwawe żniwa rządy Samuela Doe. Fala śmierci toczyła się przez ojczyznę George’a. Człowiek, któremu niegdyś zawodnik był wdzięczny za wypromowanie go w świecie piłki nożnej, stał się głównym wrogiem Weaha. Niedługo po podpisaniu kontraktu z AC Milanem, opiewającego na około siedem milionów euro, napastnik skomentował stan wojny domowej na terenie państwa liberyjskiego.
- ONZ powinno przejąć kontrolę nad Liberią. Tylko to może sprawić, że Liberyjczycy znowu uwierzą w demokrację i w kraju będą przestrzegane prawa człowieka - mówił Weah.
W blasku Złotej Piłki
Inwestując w liberyjskiego snajpera, Silvio Berlusconi żywił przekonanie, że właśnie dokonał transakcji, która zmieni oblicze futbolu. Nie mylił się. AC Milan zdobył mistrzostwo kraju, kończąc kampanię tuż przed Juventusem. Natomiast na półmetku rozgrywek Weah otrzymał, zwłaszcza za rewelacyjne występy w Champions League z PSG, Złotą Piłkę jako pierwszy i - jak dotychczas jedyny - piłkarz z „Czarnego Lądu”.
Spore gremium ekspertów zarzucało zarówno kapitule konkursu FIFA, jak i dziennikarzom przyznającym Ballon d’Or, że nagrody trafiły w ręce Liberyjczyka zupełnie niezasłużenie. Według nich „Kinga George’a” ukoronowano na wyrost, ponieważ stanął w obronie praw człowieka, a przecież statystycznie oraz jakościowo bił na głowę większość rewelacyjnych graczy, którzy kopali wówczas futbolówkę na europejskich arenach.
W każdym razie, Weah osiągnął indywidualnie to, o czym tylko pomarzyć mogą zawodnicy formatu Jay-Jaya Okochy, Samuela Eto’o, Yayi Toure, czy Didiera Drogby. Umniejszanie sukcesu Liberyjczykowi nie ma większego sensu. Ba, jest wręcz pozbawione podstaw, zaś argumentacja, że wręczono mu statuetkę, bo walczył o prawa człowieka to kuriozalny powód podawany przez zawistnych, zazdrosnych i szukających dziury w całym krytyków kręgosłupa wartości moralnych, którego - jak podejrzewamy - brakuje tymże osobnikom.
Nastrój polityczny
Gdy w 2003 roku Weah podjął decyzję o zawieszeniu butów na kołku, środowisko piłkarskie było przekonane, że - wzorem innych futbolowych emerytów - George podąży szlakiem trenerskim albo zajmie się skautingiem. Jednak Liberyjczyk miał zgoła odmienne plany. Postanowił wkroczyć na drogę polityczną, żeby poprawić sytuację w ojczyźnie. Choć w każdej z dwóch pierwszych kampanii prezydenckich dzierżył berło faworyta, dwukrotnie poległ w starciu z Ellen Sirleaf, która znakomicie sprawdziła się w obu pełnionych kadencjach.
„King George” wreszcie triumfował w drugiej turze wyborów w 2017 roku, wyraźnie dystansując swojego rywala politycznego, Josepha Boakaia. Weah na stanowisku głowy państwa liberyjskiego został zaprzysiężony 22 stycznia 2018 roku, doprowadzając do pierwszych transformacji demokratycznych na terenie Liberii od siedemdziesięciu czterech lat. Ponadto odznaczył swojego mentora, Arsene’a Wengera, orderem za zasługi dla futbolu.
- Arsene Wenger nie tylko tchnął we mnie piłkarską jakość, nie był wyłącznie trenerem, ale przede wszystkim ojcem, który wyznaczył właściwą drogę życiową. Wpoił we mnie odpowiednie wzorce postępowań, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny - podkreśliła legenda liberyjskiej piłki nożnej.
W tym konkretnym przypadku George’a Weaha sukces faktycznie ma wielu ojców.