Kamil Wilczek: zdrada, nienawiść, groźby, ochrona. O tym szokującym transferze wypowiedział się nawet minister
Po “zdradzie” w mig stracił status legendy Broendby. Otrzymał multum nienawistnych komentarzy i gróźb. Ochroniarz FC Kopenhagi zajmuje się głównie nim. W stolicy Danii nie zagląda do miejsc, w których mógłby być narażony na niebezpieczeństwo. Bo na ten moment nie lubią go nigdzie. Ale Kamil Wilczek stara się przekonać do siebie kibiców aktualnej drużyny tym, co umie najlepiej. Golami.
Gdy Wilczek opuszczał Piasta Gliwice w wieku 26 lat, trudno było się spodziewać, że zostanie najlepszym strzelcem w historii zasłużonego zagranicznego klubu. Nikt jednak nie miał nawet prawa myśleć, że jego transfer kilka lat później podzieli jedno z największych miast w Europie. A tak się w istocie stało. Cała Kopenhaga żyła powrotem polskiego napastnika do Danii. Głos w jego sprawie zabrał nawet minister tamtejszego rządu. Snajper się jednak tym nie przejmuje. Zawsze chodził własną drogę. Nie szukał na siłę wielkiej kariery w czołowych europejskich ligach. Nie wyszło mu we Włoszech, ale Kopenhaga stała się jego drugim domem. Domem, z którego większość “sąsiadów” chętnie by go pogoniła.
Z kopciuszkiem na podbój Serie A
Mało znany jest fakt, że przed transferem do włoskiego Carpi w 2015 r., Wilczek wcześniej zaliczył już zagraniczny epizod. Jako nastolatek spędził rok w Hiszpanii, próbując swoich sił w UD Horadada i młodzieżówce Elche. Potem wrócił do GKS-u Jastrzębie, z którego wreszcie przeskoczył do Ekstraklasy. Pograł w Piaście, przeniósł się do Zagłębia Lubin, aż w końcu wrócił do Gliwic. Generalnie się nie wyróżniał. Ot, taki przeciętny ligowiec jakich wielu, napastnik, który przez pół dekady nie potrafił nawet przekroczyć granicy pięciu ligowych trafień w sezonie. Odblokował się przy drugim podejściu do gry w “Piastunkach”. W sezonie 2014/2015 zgarnął tytuł króla strzelców Ekstraklasy. Nie bez przyczyny wybrano go najlepszym piłkarzem tamtych rozgrywek. Wykręcił niezły wynik 20 goli w sezonie.
Wybór nowego klubu był na papierze całkiem, całkiem rozsądny. Trafił do włoskiego Carpi, które dopiero co awansowało do Serie A. Mowa tutaj o beniaminku z prawdziwego zdarzenia. Takim, który miał okazję zasmakować pierwszoligowej piłki po prawie stu latach przerwy. Carpi nie było do końca gotowe na rywalizację z najlepszymi. Kompletna rewolucja kadrowa, w tym zakontraktowanie za darmo Wilczka, miała pomóc w przetrwaniu w elicie. Tymczasem ani Carpi nie wytrzymało trudów sezonu, ani sam napastnik tego nie udźwignął. On zwinął manatki już w zimie. Uciekł do Broendby po pół roku i trzech występach w Serie A.
Wydawało się, że Polak schował głowę w piach i przestraszył się wyzwania. Zamiast podjąć rękawicę i rywalizować o skład, po prostu uciekł z tonącego statku, zmierzającego do relegacji. Z perspektywy czasu decyzja Wilczka okazała się jednak świetna. Nie próbował na siłę wywalczyć sobie miejsca we Włoszech, zamiast tego wolał zasmakować futbolu w innym, bardziej odpowiadającym mu środowisku. W Danii. Sam potem określił to “strzałem w dziesiątkę”.
Po miano legendy
Padło na Broendby. Zespół z piękną historią, choć w ostatnich latach znajdujący się w cieniu lokalnego rywala, FC Kopenhagi. Tak znienawidzonego, że raz podczas derbów zawodników tej drużyny obrzucono z trybun zdechłymi szczurami. Gorąca atmosfera oraz oddani kibice musiały kusić, ale i same sprawy organizacyjne stały na dużo wyższym poziomie. Niespełna rok po przenosinach z południa na północ Europy, napastnik opowiadał w rozmowie z portalem “2x45.info” o przepaści, która istniejej między stabilnym zespołem Superligaen, a kopciuszkiem Serie A:
- Trafiłem ze słabo zorganizowanego klubu do bardzo dobrze zorganizowanego. Tutaj wszystko jest robione z myślą, aby piłkarzom było coraz lepiej. We Włoszech tego brakowało. Wszystko skupiało się na treningach, do których warunki też nie były komfortowe. W Broendby pierwsza drużyna ma do dyspozycji cztery boiska, a cały klub dysponuje około 30 boiskami. W Carpi mieliśmy jedno. Podstawowe sprawy organizacyjne są na zdecydowanie wyższym poziomie - deklarował Wilczek.
Oczywiście duńska liga stawiała również mniejsze wymagania. Sam zainteresowany przyznał, że przypomina ona polską. Może to właśnie sprawiło, że odnalazł się w niej tak dobrze. Przez cztery lata występów w Broendby uzbierał 92 trafienia w 163 meczach we wszystkich rozgrywkach. To dało mu miano najlepszego strzelca w historii klubu. Kamil Wilczek stał się ulubieńcem fanów z Broendby Stadion. Żywą legendą. Pomógł ich ukochanemu zespołowi sięgnąć po dwa wicemistrzostwa kraju. Dostał opaskę kapitańską. Niestety, awans do fazy grupowej europejskich pucharów pozostał nieosiągalny. Niemniej jednak, zboczenie z drogi, którą poszłaby zapewne większość polskich zawodników i wybór egzotycznego - rzecz jasna, jak na piłkarza z naszej Ekstraklasy - kierunku okazały się słuszne.
Napastnik imponował zwłaszcza przez ostatnie pół roku spędzone w Broendbyvester. Strzelił 17 goli w pierwszych 18 ligowych spotkaniach. Zaowocowało to zainteresowaniem z Turcji. Polak zaakceptował ofertę z Goztepe. Nie ma co ukrywać - na pewno korzystną finansowo. Zamknął kopenhaski etap kariery, który dał mu, jak się wówczas wydawało, nienaruszalny status legendy Broendby. Bo w końcu co mogłoby mu go odebrać?
Wróg numer jeden
Sześć miesięcy spędzone w Izmirze okazało się rozczarowaniem. Zaledwie jedna bramka ponad 30-letniego już zawodnika. Wyglądało to jak skok na kasę, który skończy się tym, że piłkarz przepadnie. Pojawiła się jednak propozycja powrotu do Danii. Kontrowersyjna, ale naprawdę kusząca.
- Zaczęliśmy gorzej grać, ja też nie wyglądałem najlepiej, nie strzelałem goli. Wszystko nałożyło się na siebie nie tak, jakbym sobie życzył, więc zacząłem szukać odpowiedniego rozwiązania - opowiadał “Przeglądowi Sportowemu”.
Po Polaka zgłosił się nikt inny, jak FC Kopenhaga. Wielki wróg Broendby, który w ostatnich latach rządzi i dzieli na krajowym podwórku. Nasz rodak podpisał kontrakt, rozsierdzając fanów, którzy niegdyś nosili go na rękach. Część z nich witała go nawet w języku polskim, korzystając z tłumaczów internetowych. Określenie Wilczka “szczurem” należało do najłagodniejszych obelg.
Wspomniany już duński minister, na co dzień zajmujący się cudzoziemcami, Mattias Tesfaye, napisał o nim w mediach społecznościowych: “Kamil Wypłata". W Kopenhadze zrobiło się gorąco. Niczym w Poznaniu po transferze Kaspra Hamalainena do Legii. To była zdrada podobnej wagi. Dla kibiców - prawdziwa zbrodnia. Nikogo nie obchodziło, że sam zawodnik chciał wrócić do znanego sobie środowiska. Takie rzeczy w oczach fanów są niewybaczalne.
Kibice “Chłopców z Vestengen”, w przypływie wściekłości, zebrali się pod stadionem i wymazali nazwisko najskuteczniejszego zawodnika w historii klubu ze specjalnej tablicy, upamiętniającej wszystkich reprezentantów kraju, którzy zakładali żółto-niebieską koszulkę. Atmosfera zrobiła się tak gęsta, że w naszej ojczyźnie pojawiły się nawet plotki mówiące o zatrudnieniu przez napastnika prywatnego ochroniarza. Piłkarz je zdementował, ale w rozmowie z “Przeglądem Sportowym” przyznał, że po powrocie do Danii zaliczył odprawę policyjną. Poza tym wszystko wygląda normalnie, choć osoba dbająca o bezpieczeństwo wszystkich piłkarzy Kopenhagi wie, na kogo szczególnie zwracać uwagę.
- Wytłumaczono mi, co mam robić, gdy wydarzy się coś złego i tyle. Później już nie miałem kontaktu z żadnym policjantem. Nieprawdą jest, że dzwonią do mnie codziennie z komisariatu z pytaniem, co u mnie. Ja też nie dzwonię - dementuje doniesienia Wilczek.
Kolejny rozdział
Debiut w koszulce nowego klubu okazał się słodko-gorzki. Wilczek strzelił dwa gole, ale jego zespół musiał uznać wyższość Odense. Potem, w kwalifikacjach Ligi Europy, udało się pokonać szwedzki Goeteborg. Aż wreszcie nadeszły derby Kopenhagi. Gracz podczas wywiadu z Jarosławem Kolińskim zapewniał, że nie czuje się legendą zespołu z Broendbyvester. - Nigdy takim słowem siebie nie określałem. Uważam, że byli piłkarze, którzy zrobili dla Broendby więcej niż ja - mówił.
Mimo tego emocje aż wrzały, a większość oczu skierowano właśnie w stronę Polaka. No i oczywiście, jakby inaczej, to on otworzył wynik spotkania. Po wpakowaniu piłki do siatki nie powstrzymał się od radości, choć była ona dość stonowana. Jak się jednak okazało, dobry początek i bramka z 12. minuty nie przełożyły się na wygraną. Goście zdołali trafić dwukrotnie, rozstrzygając losy meczu w doliczonym czasie gry. Kibice Broendby mogli świętować.
Chociaż to było już trzecie oficjalne spotkanie Wilczka w nowych barwach, to można nazwać je początkiem nowego rozdziału. Bezpośrednią konfrontacją z przeszłością, która zapewne szybko nie da o sobie zapomnieć. Słodko-gorzkim otwarciem kolejnego etapu oryginalnej, ale naprawdę wartej docenienia kariery.
Jak najlepiej określić trzykrotnego reprezentanta naszego kraju? Chyba najbardziej pasuje “pan własnego losu”. Zarówno odchodząc z Carpi, jak i podpisując kontrakt z obecnym klubem, dokonał wyborów nieoczywistych, a wręcz, jak teraz, bardzo kontrowersyjnych. Jednak to właśnie skłonność do podążania własną ścieżką pozwoliła mu na zapisanie się w historii. Nie wydaje się bowiem, aby w najbliższej przyszłości ktoś zdołał strącić go z tronu najlepszego strzelca Broendby. Nawet jeśli kibice z chęcią zrobiliby to sami.
Teraz, już w nowych barwach, ma naprawdę duże szanse na odniesienie dotychczas nieosiągalnych sukcesów. W tak mocnej ekipie jeszcze nie miał okazji grać. W końcu to faworyci do mistrzostwa Danii, regularnie pokazujący się z dobrej strony w europejskich pucharach. Ostatnio jak równy z równym bijący się z Manchester United. W wieku 32 lat Wilczek wchodzi więc na poziom, który jeszcze pięć lat temu wydawał się nieosiągalny.
Teraz przed polskim superstrzelcem stoi kolejne wyzwanie. Przeciwko Piastowi Gliwice, klubowi dla niego wyjątkowemu, znów musi odłożyć sentymenty na bok. I pewnie to bez wahania zrobi. W Kopenhadze nikt sobie nie wyobraża, że po osiągnięciu ćwierćfinału Ligi Europy tym razem zespół odpadnie zaledwie w III rundzie eliminacji. “Piastunki” mają arcytrudne zadanie do wykonania. To egzamin dojrzałości gliwiczan. Szczególnie dla linii defensywnej. Zatrzymanie tak skutecznego piłkarza jak Wilczek wymaga znakomitej gry w obronie. Piast absolutnie nie jest faworytem, ale na pewno postara się o niespodziankę.