Zbigniew Boniek: Nie jestem ślepy. Widzę problemy reprezentacji. Najpierw rozmowa, potem decyzje [NASZ WYWIAD]
Traktuję relacje prezes-selekcjoner jak małżeństwo. Zanim jest rozwód, trzeba usiąść i spróbować rozmawiać nad problemami, a nie od razu poddawać się i rzucać papierami. Tak, widzę nasze kłopoty. I o nich będziemy rozmawiać – mówi nam prezes PZPN Zbigniew Boniek.
TOMASZ WŁODARCZYK: Po październikowym powiewie optymizmu przyszedł chłodny listopad? Jak pan podsumuje grę reprezentacji w 2020 roku?
ZBIGNIEW BONIEK: Prowokacyjne pytanie, bo oczywiście nie jesteśmy zadowoleni z tego, co widzieliśmy w ostatnich meczach. Wynika to po części z naszej niedyspozycji i klasy przeciwników. Oczekiwaliśmy, że zwłaszcza w meczu z Włochami pokażemy więcej. Negatywny odbiór kadry wynika przede wszystkim z faktu, że bardzo słabo zaprezentowaliśmy się przeciwko Italii. Z Holandią gra wyglądała już lepiej. Przy odrobinie szczęścia mogliśmy wygrać czy zremisować, a jeśli mecz potoczyłby się inaczej, to przegrać wyżej. Normalna rzecz. Cieszę się, że w ogóle zamknęliśmy ten rok. W czasie COVID-19 nie było to łatwe. Utrzymaliśmy się w elicie. Za dwa lata znów czekają nas spotkania z najsilniejszymi. Pewnie odbiór kadry byłby lepszy, gdyby poprzeczka wisiała niżej, ale przecież nie o to chodzi. Krytyka jest dobra. Stawia nas do pionu. Pokazuje, w którym miejscu jesteśmy przed mistrzostwami Europy. Czeka nas jeszcze dużo pracy.
W Reggio Emilia zagraliśmy najgorszy mecz za kadencji Jerzego Brzęczka, który wywołał dużą depresję.
Włosi obnażyli wszystkie nasze mankamenty. Pokazali przewagę w każdym aspekcie. Także w indywidualnych umiejętnościach – technice, operowaniu piłką, dokładności, szybkości rozegrania. Z takim przeciwnikiem musimy być zmotywowani na tysiąc procent. Wydaje mi się, że podeszliśmy do tego meczu na zbyt dużym luzie. Nie wiem dlaczego. Może przez fakt, że mieliśmy już zapewnione utrzymanie w Dywizji A? Było to bardzo słabe spotkanie, z którego musimy wyciągnąć wnioski.
Do tej pory nie skomentował pan słów, a właściwie milczenia, Roberta Lewandowskiego po niedzielnym meczu. Wywołały one wielką burzę, a napięcie wzmocnił jeszcze Jerzy Brzęczek na poniedziałkowej konferencji prasowej.
Jestem blisko tej drużyny i nie zaobserwowałem żadnego konfliktu między selekcjonerem a kapitanem. Dziś słowo ma ogromne znaczenie. Zwłaszcza, gdy jesteś tak silną postacią jak Lewandowski. Milczenie czy opinia na jakiś temat będzie rozbierana na czynniki pierwsze. Interpretowana na tysiąc sposobów - co autor miał na myśli. Wielu odebrało to jako szpilkę wbitą w selekcjonera. Ja podchodzę do tego z dużym dystansem. Są emocje, zły mecz i po nim pewnie sporo frustracji. Sam widzę, jak wiele zmieniło się przez osiem lat mojej prezesury. Jak świat stał się wrażliwy na każde zdanie osób publicznych i jak często ubiera się je w inny kontekst. Mi też zdarza się powiedzieć dwa słowa za dużo. Dziś trzeba być ostrożnym. Ważyć każde słowo. Reprezentacja jest dobrem narodowym. Interesuje wszystkich. Selekcjoner i kapitan według mnie powinni konsultować swoją politykę. Robert jest piłkarzem tak dobrym, że trzeba to wykorzystać. Rozmawiać i wspólnie analizować, choć na końcu trener robi to, co uważa za słuszne. Potencjał Lewandowskiego musi być wykorzystany dla dobra drużyny. O tym fakcie musi też pamiętać sam Robert.
Miał pan okazję porozmawiać z nim, o co konkretnie mu chodziło?
Powiem krótko. Nie ma żadnego problemu. To sztuczny i zastępczy temat, o którym mówi się za dużo zamiast skupić na tym, co zespół robi na boisku.
No dobrze, mówi pan o potencjale Roberta. On nie jest wykorzystany w stu procentach, co widać po liczbach i jego grze.
Oczywiście, że nie. Tu zdecydowanie jest pole do poprawy, choć trzeba powiedzieć, że on sam nie zagrał dobrych dwóch ostatnich spotkań. Drużyna mu nie pomogła, ale też miał słabszy moment, co oczywiście może przydarzyć się nawet tak dobremu zawodnikowi. Nie będzie strzelał po pięć bramek w każdym meczu. W Bayernie jego świat wygląda inaczej. Jest obudowany znakomitymi piłkarzami. Większość rywali przegrywa z nimi już w tunelu. Przewaga Bayernu, psychiczna i fizyczna, jest gigantyczna. Można porównać ją do naszych potyczek z Kazachstanem. Na arenie międzynarodowej to często my jesteśmy tym słabszym. Skala trudności jest więc zupełnie inna. Także dla Roberta.
Czyli nie mamy potencjału, żeby wygrywać z najlepszymi?
Nie o to chodzi. Możemy wygrać z każdym, ale na pewno nie mamy tej klasy zespołu, żeby brać to za pewnik. Nie należymy do europejskiej elity. Jesteśmy dobrą lub nawet bardzo dobrą drużyną, która musi zawsze wyjść na najmocniejszych w stu procentach skoncentrowana, zmotywowana, w dobrej formie i z odpowiednim planem. Inaczej jest spora szansa, że przegramy. Możemy robić niespodzianki, ale ego podpowiada wielu, że na EURO powinniśmy celować w medal. Nie. Jedziemy tam, żeby wyjść z grupy. A potem możemy myśleć, co dalej, bo w turnieju może wydarzyć się wszystko. Jak w EURO 2016, kiedy przy odrobinie szczęścia mogliśmy dojść nawet do finału, bo nasza drabinka była wręcz wymarzona. Ale mogliśmy też odpaść już ze Szwajcarami. Jeśli słyszę, że mamy najlepszy zespół w historii czy pokolenie najzdolniejszych zawodników, które się marnuje, to proszę o lód. Spójrzmy i oceńmy realistycznie, w jakich klubach gra większość zawodników. Nie Lewandowski czy Szczęsny. Większość. Mamy problemy na kilku pozycjach. Ciągle szukamy obsady na dwóch skrzydłach czy bokach obrony. To nie świadczy bynajmniej o kłopocie bogactwa. Na pewno mamy najbogatszych piłkarzy w historii. Regularnie wyjeżdżających na zachód. Fajną grupę chłopaków, ale nieporozumieniem jest stwierdzenie, że to najlepsze pokolenie w historii polskiej piłki. Nie wiem, skąd bierze się ta nasza zarozumiałość. Nie kultywujemy takiego myślenia jedynie w piłce, ale też w innych dziedzinach życia.
Czy Jerzy Brzęczek sam nie utrudnia odbioru swojej osoby? Poza wynikami mam wrażenie, że przez dwa lata przytrafiło mu się wiele niefortunnych wypowiedzi. Na przykład o Piotrze Zielińskim i jego przebudzeniu czy nieobecności Lewandowskiego na dwóch treningach. Sam wznieca negatywną polemikę.
Wspomniałem, że żyjemy w czasach polegających na skutecznej komunikacji. Coraz mniej patrzy się, czy dobrze pracujesz, a przywiązuje ogromną wagę do tego, jak wypadasz przed kamerami i co mówisz. Odpowiedzialność słowa jest duża i zgadzam się – pewnie te konkretne były niepotrzebne. Choć nadanie im tak dużej wagi jest zdecydowanie przesadzone. Każde słowo selekcjonera jest brane pod lupę i cenzurowane. Jurek musi o tym pamiętać. Łatwo jest być źle zrozumianym i w dobie nowoczesnych mediów lawina leci błyskawicznie. Trudno ją zatrzymać – bez względu na to, czy ktoś trafnie odczytał twoje słowa. Chęć dowalenia drugiej osobie jest tak wielka, że trzeba uważać. Po prostu tak działa świat. Zmienił się i niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw.
Spotka się pan w najbliższym czasie z selekcjonerem?
Tak. Umówiliśmy się, że po ostatnim meczu siądziemy przy kawie i sobie szczerze porozmawiamy.
O co pan będzie pytał?
To już nasze wewnętrzne sprawy. Rozmawiamy, żeby było lepiej. Chciałbym dowiedzieć się, w którym miejscu jesteśmy – jak chcemy grać, do czego dążymy czy jak chcemy wykorzystać potencjał Roberta, jaka jest hierarchia na niektórych pozycjach. Gdybyśmy dziś mieli zdecydować, kto pojechałby na mistrzostwa Europy.
Ale rozumiem, że widzi pan problemy tej kadry?
Jakbym nie widział, to musiałbym być ślepy. Antidotum na problemy to dyskusja, podpowiedź, wspólne szukanie rozwiązania, wymiana poglądów.
Jakbym nie widział, to musiałbym być ślepy. Antidotum na problemy to dyskusja, podpowiedź, wspólne szukanie rozwiązania, wymiana poglądów.
A nie zmiana selekcjonera?
Może jestem staroświecki, bo dziś nie rozwiązuje się problemów, a od nich ucieka, żeby nie robić sobie kłopotów. Ucinamy sprawę i rozchodzimy się w swoją stronę, bo tak jest najwygodniej. Traktuję relacje prezes-selekcjoner jak małżeństwo. Zanim jest rozwód, trzeba usiąść i spróbować rozmawiać o problemach, a nie od razu poddawać się i rzucać papierami. Tak, widzę mankamenty w naszej grze. I o nich będziemy rozmawiać. Jak ktoś mnie wkrótce zastąpi, może będzie działał w inny sposób. Ja idę swoją drogą. Gdybym widział, że to selekcjoner jest dla tej drużyny ciężarem, nie wahałbym się. Błędy się zdarzają. Każdy je popełnia i nie ma się czego wstydzić. Dopóki można je naprawić, nie warto zbyt łatwo rezygnować.
Może jestem staroświecki, bo dziś nie rozwiązuje się problemów, a od nich ucieka, żeby nie robić sobie kłopotów. Ucinamy sprawę i rozchodzimy się w swoją stronę, bo tak jest najwygodniej. Traktuję relacje prezes-selekcjoner jak małżeństwo. Zanim jest rozwód, trzeba usiąść i spróbować rozmawiać o problemach, a nie od razu poddawać się i rzucać papierami. Tak, widzę mankamenty w naszej grze. I o nich będziemy rozmawiać. Jak ktoś mnie wkrótce zastąpi, może będzie działał w inny sposób. Ja idę swoją drogą. Gdybym widział, że to selekcjoner jest dla tej drużyny ciężarem, nie wahałbym się. Błędy się zdarzają. Każdy je popełnia i nie ma się czego wstydzić. Dopóki można je naprawić, nie warto zbyt łatwo rezygnować.