Zawalił Liverpoolowi finał LM, teraz wrócił do "angielskiego piekiełka". "On był naprawdę dobrym bramkarzem"
Blisko cztery i pół roku temu odbył się mecz, który Loris Karius zapamięta na całe życie. Antybohater finału Ligi Mistrzów pomiędzy Liverpoolem i Realem Madryt od tamtego spotkania próbuje wrócić na właściwe tory. Teraz znów zameldował się w Premier League.
Futbol jest sportem, w którym twoja kariera może zmienić się o 180 stopni w mgnieniu oka. Pozycja bramkarza należy natomiast z pewnością do najbardziej newralgicznych na boisku. Z jednej strony kilkoma świetnymi interwencjami piłkarz stojący między słupkami może niemal z miejsca stać się bohaterem trybun. Z drugiej zaś jego błąd będzie dużo bardziej zauważalny dla fanów niż większość wpadek popełnionych przez zawodników z pola. Przekonał się o tym doskonale Loris Karius, gdy strzegł bramki Liverpoolu w finale Ligi Mistrzów w 2018 roku przeciwko Realowi Madryt.
Niemiec w tym spotkaniu wydatnie przyczynił się do dwóch goli dla “Królewskich”. Najpierw nabił piłką Karima Benzemę, który tym samym strzelił jednego z najdziwniejszych goli w karierze, a potem jeszcze fatalnie interweniował przy bramce na 3:1 dla madrytczyków autorstwa Garetha Bale’a. Real ostatecznie wygrał w Kijowie z “The Reds”, a Karius stał się obiektem kpin i ogromnej krytyki - zarówno ze strony kibiców, jak i dziennikarzy.
Mylący występ
26 maja 2018 roku był dla Kariusa dniem naprawdę pechowym. Niemiec kończył wówczas swój drugi sezon w Liverpoolu i od kilku miesięcy pełnił funkcję “jedynki”, którą wcześniej dzierżył Simon Mignolet. Ekipa z Anfield z nim w składzie wywalczyła czwarte miejsce w Premier League, ale najważniejszym celem pozostawał finał na Stadionie Olimpijskim w Kijowie. Choć kibice już wcześniej przebąkiwali o tym, że Juergen Klopp powinien jednak ściągnąć nowego bramkarza, mecz w stolicy Ukrainy mógł oddalić te plany.
- Karius przyszedł do Liverpoolu z Mainz po tym, jak został wybrany drugim najlepszym bramkarzem w Bundeslidze. Kosztował stosunkowo mało i miał być bezpośrednim rywalem dla Mignolet. Temu transferowi towarzyszyło więc małe ryzyko dla obu stron. Nie uważam też, że jeden mecz może zdeterminować całą karierę danego zawodnika. Oczywiście spotkanie o takiej randze i wadze na pewno jednak podłamało pewność siebie Kariusa na jakiś czas - mówi w rozmowie z nami Tom Barnes z “Anfield Watch”.
Mało kto pamięta, ale po spotkaniu okazało się, że Karius chwilę przed stratą pierwszego gola w wyniku najprawdopodobniej starcia z Sergio Ramosem doznał wstrząśnienia mózgu. Ten uraz mógł mieć bezpośredni wpływ na występ bramkarza, co zresztą potwierdził później sam Klopp. Tak czy inaczej, dla Niemca mecz z Realem okazał się koniec końców ostatnim w barwach ekipy z Merseyside.
- Karius, poza spotkaniem z Realem, był dla Liverpoolu wówczas naprawdę dobrym bramkarzem. Wszystko było skrojone na miarę tego, w którym miejscu znajdowali się wtedy “The Reds”. Z pewnością nie był dla klubu słabością. Denerwuje mnie, jak ludzie oceniali go tylko przez pryzmat finału Ligi Mistrzów, ponieważ to był dla nas na tamten czas naprawdę solidny zawodnik - zaznacza Barnes.
Demony
Liverpool w połowie lipca tego samego roku kupił z Romy za ponad 70 mln euro Alissona Beckera, czyniąc tym samym Brazylijczyka najdroższym wówczas bramkarzem w historii futbolu. W międzyczasie Karius musiał zmierzyć się nie tylko z ogromnym hejtem ze strony kibiców, ale nawet z pogróżkami życzącymi mu śmierci. Sprawa skończyła się policyjnym śledztwem, a Niemiec zdawał sobie sprawę, że jeśli chce wciąż w spokoju grać w piłkę, musi poszukać szczęścia gdzieś poza Anfield. Ostatecznie padło na Besiktas, do którego został wypożyczony za 2,5 mln euro.
- Karius, mimo zyskanej za czasów gry w Liverpoolu reputacji golkipera zdolnego do popełnienia prostych błędów, miał wnieść do zespołu sporo doświadczenia. Wielu ludzi wciąż wierzyło, że to naprawdę utalentowany bramkarz, który po prostu potrzebował świeżego startu. Miał niezły początek, potem przytrafiały mu się gole, przy których mógł zachować się lepiej. Od czasu do czasu zdarzył mu się też większy błąd. Od Kariusa oczekiwano, że będzie prędzej ratował mecze, niż je przegrywał. Nie zdołał jednak “zdobyć” Besiktasowi zbyt wielu punktów. Czuję, że wciąż ciążyły na nim te demony z Liverpoolu. Przecież w Anglii donoszono nawet o jego każdej mniejszej czy większej wpadce już w meczach Super Lig. Mogło to mieć wpływ na jego formę - opowiada nam Kaan Bayazit, turecki dziennikarz “World Soccer Digest”.
29-latek w Stambule spędził w sumie dwa sezony. Rozegrał w tym czasie dla “Czarnych Orłów” 67 spotkań i przez cały okres wypożyczenia do tureckiej ekipy był jej podstawowym bramkarzem. Sam zespół jednak w tym czasie dwukrotnie zakończył ligę na trzecim miejscu, a w Lidze Europy nie potrafił wyjść z fazy grupowej. Besiktas miał co prawda opcję wykupu Niemca na stałe z Liverpoolu za osiem mln euro, ale nad Bosforem nikt nie kwapił się do zapłacenia aż takiej sumy za bramkarza, który między słupkami nie robił wielkiej różnicy.
- Aspekt mentalny w futbolu wciąż pomija się w dyskursie medialnym. Morale jest bardzo ważne w sporcie, pewność siebie to dla bramkarza cecha kluczowa. Karius zdawał się nie wytrzymywać presji i przez to popełniał błędy, które potem powodowały kolejne potknięcia. Brytyjskie media bywają bezlitosne i na pewno odegrały swoją rolę w załamaniu się kariery Niemca. Osobiście uważam, że ci wszyscy, którzy wypisywali o nim te haniebne rzeczy, powinni się po prostu wstydzić. Był on przez nich traktowany naprawdę fatalnie - uważa Bayazit.
Kluczowa głowa
W istocie okres po odejściu z Besiktasu znów mógł być dla Kariusa startem od zera. Powrót do ojczyzny i wypożyczenie do Unionu Berlin okazało się jednak kompletnym niewypałem. Niemiec był jedynie zmiennikiem doświadczonego Andreasa Luthe i w ciągu całego sezonu rozegrał ledwie pięć spotkań - cztery w Bundeslidze i jedno w krajowym pucharze. Latem zeszłego roku powrócił do Liverpoolu i… ślad po nim zaginął. Przez rok pozostawał poza kadrą “The Reds”, wyczekał końca kontraktu, aż wreszcie zaczął rozglądać się za nowym pracodawcą. Tego znalazł dopiero w połowie września. Właśnie dołączył do Newcastle w ramach krótkoterminowej umowy.
- Martin Dubravka udał się na wypożyczenie do Manchesteru United, a Karl Darlow doznał kontuzji więzadeł w kostce, więc Karius został ściągnięty jako taki strażak na wypadek zastąpienia Nicka Pope’a. Ma szansę udowodnić jednak wszystkim swoją wartość. Wiele wskazuje na to, że dostanie też swoją szansę w rozgrywkach pucharowych, tak jak wcześniej Darlow. Na razie można powiedzieć, że Niemiec dość szybko staje się popularny wśród kibiców, głównie za sprawą swojego wyglądu modela - opowiada nam Stuart Latimer, kibic Newcastle odpowiedzialny za kontakt z mediami w ramach grupy “NUFC Fans Food”.
Na razie trudno stwierdzić, na co Karius może jeszcze liczyć w karierze. Jak na bramkarza wciąż jest jeszcze przecież młodym zawodnikiem. Ma 29 lat. Z drugiej strony, właściwie od dwóch sezonów pozostaje poza regularną grą. A na St James' Park o te minuty wcale nie musi być łatwiej. Generalnie jednak, choć powrót do Premier League i całego angielskiego piekiełka wydaje się być w teorii dość ryzykowną opcją, być może pozwoli golkiperowi przypomnieć o sobie piłkarskiemu światu.
- Bez wątpienia Karius ma talent, by być topowym bramkarzem, ale wszystko zależy od jego głowy. Wierzę, że może jeszcze wrócić na wysoki poziom, ale nie wydaje mi się to aż tak prawdopodobne. Jego okres w Besiktasie był bardzo analizowany przez angielskie media, ale w Unionie Berlin dostał kolejną szansę, by znów zacząć wszystko od początku, ale temu nie podołał. Powrót do Anglii, w której był przecież tak wyszydzany, może mu nie wyjść mu na dobre. Opinia publiczna nie pozostawi na nim suchej nitki, jeśli tylko choć odrobinę się potknie - podsumowuje Bayazit.