Zasłużony klub idzie na zderzenie ze ścianą. Będzie bolało

Zasłużony klub idzie na zderzenie ze ścianą. Będzie bolało
Christophe Saidi / pressfocus
Wojciech - Klimczyszyn
Wojciech Klimczyszyn02 Sep · 08:55
W sierpniu 2020 roku dokonał niemożliwego. Wyrzucił z sań Manchester City i awansował do półfinału Ligi Mistrzów, osiągając historyczny sukces. Cztery lata później Olympique Lyon topi się w problemach, z perspektywami na całkowitą katastrofę.
Wszystko to pokłosie zeszłego, równie fatalnego sezonu. Dokładnie 12 miesięcy temu klub, który przez dobrą dekadę stanowił o sile francuskiego piłki i był hegemonem nie mniejszym jak dzisiaj PSG, znalazł się na krawędzi. Dalsze funkcjonowanie było mocno utrudnione. Po 12. kolejCE Ligue 1 drużyna szorowała po dnie tabeli, właśnie zwalniano drugiego trenera, fani buntowali się w najlepsze.
Dalsza część tekstu pod wideo

Zmiana na szczycie

Jak do tego doszło? Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi. O pieniądze, a właściwie o ich brak. W ostatnich latach skarbiec Olympique Lyon świeci pustkami. Przyczyn można szukać na wielu polach. Zaczęło się od przekształceń własnościowych, które wyszły nie tak, jak powinny.
W grudniu 2022 r. amerykański biznesmen John Textor, posiadający w swoim portfolio akcje m.in. Crystal Palace, Botafogo czy belgijskiego Molenbeek, sfinalizował zakup, biorąc 77,49% aktywów klubu i stając się tym samym nowym właścicielem OL. W ramach porozumienia zarząd zasugerował, że dotychczasowy boss Jean-Michel Aulas będzie nadal pełnił funkcję prezesa przez co najmniej trzy kolejne sezony.
Jednak 8 maja 2023 r. ogłoszono, że to Textor zaczął pociągać sznurkami, kończąc tym samym 36-letnie rządy Aulasa, podczas których “Les Gones” zdobyli ponad 50 głównych tytułów zarówno dla drużyn męskich, jak i żeńskich. Aulasa mianowano honorowym prezesem, a L'Equipe poinformował, że otrzyma on odprawę w wysokości 10 milionów euro i zachowa mniejszościowy pakiet 9% udziałów. Doszło do kontrolowanego przewrotu, ale interesy drużyny wydawały się być zabezpieczone.
Tym bardziej, że nowy szef obiecywał dalsze inwestycje. Mówił: “zaczniemy gonić PSG”. Lyon nawet bez mistrzowskich tytułów miał wszystko, by spokojnie utrzymać się na powierzchni. Nowoczesny stadion, gdzie rozgrywano nie tylko wydarzenia sportowe, ale też koncerty i inne przynoszące zyski eventy, kapitalną akademię znaną z “produkcji” świetnych piłkarzy, jak Karim Benzema, Nabil Fekir czy Alexandre Lacazette oraz wierną grupę fanów.

Efekt covidu, ale nie tylko

Kolos zaczynał słaniać się na nogach podczas pandemii. Brak wpływów za bilety plus niewywiązywanie się z umowy przez Mediapro, partnera nadawcy telewizyjnego Ligue 1, mogło rozbić każdy dobrze prosperujący klub. Podmiot stwierdził, że skoro meczów nie ma, to on przestanie spłacać raty. Dla wszystkich przedstawicieli francuskiej ekstraklasy oznaczało to, że wyparowało 780 milionów euro. Suma, która - poza PSG - robiła ogromną różnicę.
Pandemia dla wszystkich była ciosem, ale wielu rywali, w szczególności Nicea i Monaco, z powodzeniem zbudowało swoje modele na pozyskiwaniu obiecujących graczy z całego świata i rozwijaniu ich przed sprzedażą z zyskiem. Próby kopiowania strategii przeciwników przez Lyon zakończyły się fiaskiem. Większość kupowanych zawodników nie sprawdziła się, a jakościowi, którzy opuścili drużynę za darmo, nie zostali zastąpieni. Na domiar złego utytułowany klub złapał zadyszkę pod względem sportowym. Skrócenie sezonu pandemicznego 2019/20 spowodowało, że ekipa wypadła poza TOP7 i po raz pierwszy od ćwierćwiecza nie wystąpiła w europejskich pucharach. Jak w dominie, upadały kolejne klocki. Bez pucharów, klub musiał sprzedawać piłkarzy po promocyjnej cenie, żeby spłacać zobowiązania, co doprowadziło do dalszego osłabiania kadry i ciągłego pogarszania wyników.
Dalsza egzystencja Lyończyków uzależniona była już wyłącznie od udanych sprzedaży. Takie również się zdarzały. Za Lucasa Paquetę, Malo Gusto, Bruno Guimaraesa i Bradleya Barcolę udało się w kilka sezonów zasilić budżet 200 milionami euro. Z drugiej strony klub poniósł klęskę, nie otrzymując ani centa za Memphisa Depaya czy Houssema Aouara. Kłopoty finansowe zjadały drużynę z każdej strony. Pozostawał już jedynie ogryzek, a w takiej formie trudno było realizować ambitne cele. W grudniu zeszłego roku doszło jednak do przesilenia.

Gorzej już być nie może?

Sytuacja wyglądała na tyle źle, że nie udało się znaleźć dwóch milionów euro na odszkodowanie dla zwolnionego trenera Fabio Grosso. Próbując się ratować, działacze zwrócili się do ligi, która ograniczyła ich manewry na rynku transferowym, o pewną ulgę. Zezwolenie na kupno piłkarzy z planem odzyskania kwoty w kolejnym okienku. Otrzymali zielone światło i sprowadzili sześciu nowych graczy za 60 milionów euro.
Zespół nie tylko ruszył w górę, ale nawet wleciał do pierwszej szóstki. Pomogło zwycięstwo nad Strasburgiem w ostatniej kolejce z decydującym golem w 95. minucie. Po pewnym przełomie dział sportowy ruszył na kolejne zakupy, choć miał przecież sprzedawać. Wydano 134 miliony euro, więcej niż jakikolwiek inny zespół z Ligue 1. Sprowadzono ośmiu zawodników, w tym Gruzina Georgesa Mikautadze, który błyszczał na EURO 2024. Planowano pokryć to wyprzedażami, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem.
Na starcie Lyon sprzedał tylko dwóch zawodników: obrońcę Jake’a O’Briena do Evertonu i pomocnika Skelly’ego Alvero do Werderu. Za tę dwójkę Olympique otrzymał zaledwie 24 miliony - skandalicznie mało w porównaniu z wydatkami. Kilka transakcji w ogóle nie doszło do skutku, utknęły w martwym punkcie lub wysypały się na ostatniej prostej. W związku z tym niemal cała kadra została wystawiona na listę transferową.
- Kierownictwo OL właśnie wysłało wiadomość, że od teraz prawie każdy jest na sprzedaż, o ile ktoś zapłaci odpowiednią cenę - podał dziennik L’Equipe. Zapytany o te rewelacje, rzecznik Lyonu powiedział agencji Reuters jedynie tyle, że nie komentuje plotek. Media we Francji były natomiast pewne swoich informacji. Klub miał na celu zebranie 100 milionów euro przed zamknięciem okna transferowego. Po sprzedaży jeszcze dwóch graczy w końcówce sierpnia, do osiągnięcia celu zabrakło im ponad 60 milionów. Niewykluczone, że federacja w końcu powie “dość” i posypią się kary.
Finanse finansami, ale drużynę pogrąża również beznadzieja na boisku. Nowy sezon “Olimpijczycy” rozpoczęli dokładnie tak jak poprzedni. Klapą na całej linii. W pierwszej kolejce przegrali gładko 0:3 z Rennes oddając 16 strzałów, ale tylko przy dwóch musiał interweniować bramkarz. Szansa na poprawkę w drugim weekendzie gier także została zaprzepaszczona. Do Lyonu przyjechało Monaco i piłkarze z Księstwa z łatwością wywieźli trzy punkty, pokonując miejscowych 2:0. Dopiero w trzeciej kolejce, ze Strasburgiem, “Les Gones” pokazali potencjał i charakter. Potrafili wyjść ze stanu 1:3 na 4:3, zebrać zasłużoną porcję braw od kibiców, ale to na razie jedyny pozytyw tego lata.
Co dalej? Sytuacja jest skomplikowana, chociaż właściciel uspokaja nastroje. Twierdzi, że każda zła passa w końcu musi się skończyć, a Lyon wróci na należne mu miejsce. Jednak historia się powtarza i nie ma przypadku, że siedmiokrotny mistrz Francji po raz drugi z rzędu zaczął sezon od wizyty w strefie spadkowej. Jeśli nic się nie zmieni ani w biurach księgowych, ani w szatni zespołu, piękny obiekt Groupama Stadium będzie nie tylko miejscem koncertów Coldplay i Taylor Swift, ale także siedzibą utytułowanego drugoligowca.

Przeczytaj również