Zachwycali Europę, wygrywali z Arsenalem, teraz zmierzają na dno. W tle sekta i właściciel-przestępca
Od rewelacji Ligi Europy do spadku w krótkim czasie. Przykład Ostersunds FK idealnie obrazuje, jak przewrotny jest futbol. Klub z północy Szwecji upadł w sposób bardzo bolesny i zaskakujący, ale trzeba przyznać, że doszło do tego z przytupem.
- Sądzę, że najtrudniejszym zadaniem w futbolu jest utrzymanie pozycji na samym szczycie. Każdy rywal pragnie zobaczyć, jak upadasz, gdy wcześniej osiągasz sukces. Na tym właśnie polega życie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach - powiedział jakiś czas temu Virgil van Dijk.
Słowa te powinni zapamiętać na przyszłość właściciele klubu z Ostersund, który w tym sezonie żegna się z najwyższą klasą rozgrywkową w Szwecji. Jeszcze nie tak dawno piłkarze Ostersunds błyszczeli w europejskich pucharach, a dzisiaj kibice żegnają ich wyzwiskami. "Nie wracajcie", "wreszcie", "dobra wiadomość dla szwedzkiej piłki" - to tylko kilka reakcji na ich spadek, które możemy znaleźć w mediach społecznościowych. Jak upadała jedna z najbardziej osobliwych drużyn w całej Europie?
Graham Potter i książę Szwecji
Nowożytną historię OFK można podzielić na dwa okresy - przed przyjściem Grahama Pottera, dziś opiekuna Brighton, i po jego przybyciu do Szwecji. Dzięki niemu klub z niewielkiego, prawie 50-tysięcznego miasta osiągnął historyczny sukces. Co prawda, po jego odejściu nie potrafił go udźwignąć, ale to już zupełnie inna sprawa.
46-latek przejął zespół w 2011 r., gdy ten występował jeszcze w czwartej lidze. Ostersund to młody klub - powstał na przełomie lat 1996/1997. Nie było więc mowy o wygórowanych oczekiwaniach. Anglik sam je sobie narzucił. Wiedział, że dobrze wykonana robota nie przejdzie bez echa nawet jeżeli została wykonana w odległej Skandynawii. To miała być dla niego winda do wielkiego futbolu. Gdy brytyjskie media chciały nagrać materiał o jego drużynie, zastała ich typowa dla północnej Szwecji temperatura -17 stopni Celsjusza. To nie są warunki dla każdego. Potter odnalazł się w nich jednak perfekcyjnie. W zaledwie siedem lat zamienił nieopierzony, czwartoligowy zespół w drużynę, która potrafiła sprawić nie lada niespodziankę w europejskich pucharach, a nawet wygrać Puchar Szwecji. Dzisiaj w Ostersund mogą jedynie pomarzyć o takich wynikach.
Niespełna dwa lata po historycznej kampanii w europejskich pucharach w sezonie 2017/18, klub wpadł bowiem w finansowe tarapaty. Właściciele zespołu musieli spłacić dług wynoszący 15 milionów koron szwedzkich. Potrzebowali więc sponsora “na wczoraj”.W pewnym momencie sytuacja była tak zła, że kibice planowali zorganizować zrzutkę na dalsze funkcjonowanie klubu. Jak mawiał Stanisław Jerzy Lec - gdy znaleźli się na dnie, usłyszeli pukanie od spodu. Sytuacja z miesiąca na miesiąc stawała się coraz gorsza, a to wszystko na własne życzenie. Zamiast notować kolejne sukcesy w Europie, takie jak zwycięstwo z Arsenalem na Emirates, zespół z północy Szwecji tonął.
Trener znikąd
W Ostersunds od lat brakowało przede wszystkim stabilizacji. Tego uczucia, które dał im Graham Potter przez blisko osiem lat pracy. Działo się zdecydowanie za dużo, czemu nie pomagały ciągłe zmiany trenerów. Jedna z nich była wyjątkowo dziwna. W lipcu 2020 pożegnano się bowiem z utalentowanym szkoleniowcem - Ianem Burchnallem, zatrudniając w jego miejsce młodego i niedoświadczonego Amira Azrafshana. Gdy przejmował Ostersunds, kończył przygodę trenerską z grającym w szóstej lidze Djursholm. To był dla niego olbrzymi przeskok. Nic dziwnego, że na stanowisku wytrzymał niewiele ponad rok. Rozpaczliwa gra o utrzymanie to jedyne, na co było stać drużynę pod jego wodzą.
W trakcie obecnego sezonu drużynę objął Norweg Per Joar Hansen. Nie udało mu się jednak uratować zespołu przed spadkiem. Na trzy kolejki przed końcem rozgrywek OFK traci 14 punktów do miejsca barażowego. W minionych tygodniach jedynym przebłyskiem była niespodziewana wygrana z wciąż walczącym o mistrzostwo Elfsborgiem, zanotowana dzięki indywidualnym możliwościom najlepszego strzelca zespołu, reprezentanta Jamajki Blaire'a Turgotta, który zdobył hat-tricka. Jego druga bramka to jeden z nielicznych powodów do radości dla kibiców OFK w ostatnim czasie.
Ciemna strona
Było dziwnie? Najlepsze dopiero się zaczyna. Jeszcze w 2017 roku prezes klubu Daniel Kindberg zapewniał, że znalazł inwestora, dzięki któremu jego zespół będzie zdolny do walki o mistrzostwo. Miał sprzedać 49% akcji indyjskiemu inwestorowi. Sytuacja była jednak dużo bardziej skomplikowana. Już wkrótce redakcja dziennika "Sportbladet" przygotowała o zespole z Ostersund specjalny reportaż. Dzięki niemu dowiedzieliśmy się, że zespołu nie kontroluje zagraniczny inwestor, tylko indyjska sekta.
Jeżeli dodamy do tego fakt, że w trakcie pandemii władze klubu postanowiły zorganizować obóz treningowy w odległej Hiszpanii, możemy sobie łatwo wyobrazić jak groteskowa była sytuacja ekipy prowadzonej wówczas przez Azrafshana. Rozpoczął się efekt domina, jedna zła decyzja pociągała za sobą kolejną.
Doszliśmy do momentu, w którym pomimo wielu kuriozalnych i wręcz komicznych sytuacji, nikomu już nie było do śmiechu. Szczególnie, że klub został wcześniej objęty zakazem transferowym, ze względu na liczne nieprawidłowości przy transferze Samana Ghoddusa do Amiens. Co więcej, właściciel zespołu, wspomniany już wcześniej Daniel Kindberg, został skazany na trzy lata więzienia za oszustwa podatkowe.
- Wspaniałą rzeczą w Allsvenskan jest to, że oszukiwanie jest tutaj bardzo trudne. W Ostersunds FK zrobiono jednak wszystko, aby podważyć tę tezę. Gdyby nie wpływy Kindberga, być może ten zespół nigdy nie zagrałby w europejskich pucharach. W klubie pracuje wielu utalentowanych ludzi, ale jednocześnie otrzymywał on niedopuszczalny "doping" - tak sytuację zespołu opisał szwedzki dziennikarz Oskar Mansson na łamach portalu "Fotbollskane".
Ekipa z Ostersund była zepsuta praktycznie od samego początku. Przez wiele lat nadużycia jednak skutecznie pudrowano. Ambitne plany zmieszały więc się z błotem. Po świetnym okresie pod wodzą Grahama Pottera klub nie potrafił pójść za ciosem. Wręcz przeciwnie, potencjał drużyny, która osiągnęła historyczny sukces w Lidze Europy, został zmarnowany w zaledwie kilka lat. Wielu graczy dobrze pamięta przecież europejskie puchary w niewielkim mieście na północ od Sztokholmu. Teraz jednak musieli oni przełknąć gorycz porażki, a co najgorsze - spadku.
Początek końca
- To bardzo niedoświadczona grupa. Zdarzało się, że wystawialiśmy najmłodszy skład, jaki widziała liga szwedzka przez ostatnie 20 lat. Przy problemach, jakie mamy poza boiskiem, bardzo ciężko jest ich zmotywować do skupienia się w 100% na futbolu - mówił w 2019 roku ówczesny trener Ian Burchnall.
Problemy finansowe i wszystkie zakulisowe dziwactwa ze strony władz klubu zaczęły oddziaływać na pierwszy zespół. Piłkarze widzieli co się dzieje. Ten, kto mógł, domagał się transferu. Statek, który zbudował Graham Potter, systematycznie nabierał wody. Kwestią czasu było, aż w końcu utonie. Już w poprzednim sezonie klub z Ostersund otarł się o spadek. Ofensywa kulała, a statystyki wyglądały wręcz dramatycznie. Piłkarze potrafili jednak dobrze bronić i uprzykrzać życie rywalom na wyjazdach (pod względem punktów zdobytych poza domem zajęli piąte miejsce w lidze). Mówiąc wprost, irytowali większość przeciwników. Taki styl gry był skuteczny tylko do czasu. Teraz szczęście się skończyło, a spadku nie dało się uniknąć.
Po Ostersunds nikt nie będzie jednak płakał, nawet jeżeli zostawili po sobie wiele barwnych historii. Ich ostatnie lata w lidze szwedzkiej będziemy wspominać czysto anegdotycznie. Przypadek Grahama Pottera, przygoda z Ligą Europy, kontakty z sektą i rozmaite oszustwa. Trudno będzie znaleźć drugą tak specyficzną drużynę.