Za nim powinna tęsknić FC Barcelona. Idealny kandydat do pracy w wielkich klubach

Ernesto Valverde od prawie dwóch lat pozostaje bezrobotny. Z dnia na dzień były szkoleniowiec Barcelony właściwie zniknął z trenerskiej mapy piłkarskiego świata. Tymczasem wiele klubów, nawet tych z europejskiej czołówki, powinno zabiegać o usługi 57-latka. Ten nieco zapomniany fachowiec uratowałby niejedną topową drużynę.
Valverde opuszczał Camp Nou w atmosferze ogólnego poczucia ulgi. Wydawało się, że klub wreszcie wydostanie się z mroków ery, w której największymi problemami Barcelony były brak stylu i dystans do stawiania na wychowanków. Wyjdzie na prostą, wróci do korzeni i gabloty będą pękały w szwach. Plany szybko uległy destrukcji w zderzeniu z rzeczywistością. Do historii przeszło zdjęcie trenera, który z uśmiechem opuszczał biura na stadionie. On wiedział, że nie może uchodzić za żadnego winowajcę. Wręcz przeciwnie, jako jeden z niewielu odwlekał sportowy upadek “Dumy Katalonii”, który obserwujemy w chwili obecnej.
Mistrz wyciskania wody z kamienia
Przez lata pracy Valverde dał się poznać jako szkoleniowiec, który, idąc za słowami ostatniej konferencji Aleksandara Vukovicia, nie myśli o tym, co klub może dać jemu, ale ile on może dać klubowi. Zarówno w Athletiku, jak i Barcelonie potrafił robić wyniki ponad stan, chociaż doceniono je dopiero, gdy było za późno. Cóż, cieszmy się drużynami Valverde, tak szybko odchodzą.
Największą zaletą Baska jest umiejętność oferowania natychmiastowych efektów swojej pracy. Wszyscy wiemy, że w piłce nożnej długofalowe projekty istnieją jedynie do czasu pierwszego większego kryzysu. Valverde potrafił sprawić, że jego drużyny błyskawicznie czyniły postępy. Gdy obejmował Athletic Club, zespół plasował się w środku tabeli. Tak “Los Leones” radzili sobie podczas jego czteroletniej kadencji.
- Sezon 2013/14 - 4. miejsce w lidze
- Sezon 2014/15 - 7. miejsce + finał Pucharu Króla
- Sezon 2015/16 - 5. miejsce + triumf w Superpucharze Hiszpanii
- Sezon 2016/17 - 7. miejsce
Po odejściu Valverde Baskowie ani razu nawet nie otarli się o europejskie puchary. Niejednokrotnie bliżej im było zresztą do walki o utrzymanie. O ile w Athletiku Valverde z powodu specyficznej polityki transferowej dysponował tym samym składem, co poprzednicy, o tyle w Barcelonie stanął przed jeszcze trudniejszym zadaniem. Wróćmy na chwilę do letniego okresu w 2017 roku, kiedy “Blaugrana” przygotowywała się do sezonu. Sparingi pokazały, że w projekcie Valverde główną rolę ma odgrywać Neymar. W starciach z Juventusem, Manchesterem United czy Realem Brazylijczyk przyćmiewał nawet Leo Messiego.
Kto wie, jak potoczyłyby się losy skrzydłowego i całej Barcelony, gdyby ten nie zdecydował się na transfer do PSG. Valverde nie zamierzał jednak dywagować na zasadzie “co by było gdyby”. Kompletnie nie przejął się tym, że na moment przed startem rozgrywek z jego układanki wyjęto jeden z ważniejszych elementów. Mleko się rozlało, czas nalać nową szklankę. Do połowy pełną.
- Rozmawialiśmy o Neymarze przed okienkiem transferowym, w trakcie i po nim nadal pojawia się ten sam temat. Czas rozpocząć nowy rozdział. Ta obsesja na jego punkcie nie wpływa dobrze na nikogo. Skupmy się na drużynie - apelował Valverde na jednej z konferencji prasowych.
Czas pokazał, że Neymara nigdy nie udało się zastąpić 1 do 1. Ale to za kadencji Valverde jego brak był najmniej odczuwalny. Szkoleniowiec, mając do dyspozycji jedynie Paulinho, Aleixa Vidala i Gerarda Deulofeu sprawił, że do grudnia sezonu 2017/18 Real tracił do Barcelony 15 punktów. W kolejnym sezonie “Blaugrana” wygrała ligę z przewagą 19 oczek. Przez 2,5 roku jego zespół przegrał siedem spotkań w lidze. Jak abstrakcyjnie to brzmi, jeśli teraz spojrzymy na tabelę ligi hiszpańskiej. Zwłaszcza, że człowiek współodpowiedzialny za te sukcesy nigdy nie został należycie doceniony.
Wiecznie na cenzurowanym
- Nigdy nie będę przepraszać za zwycięstwa. Wyniki są efektem twojego stylu gry. W tej chwili jesteśmy w czołówce ligi, nie tracimy punktów. Nie rozumiem krytyki - mówił Valverde.
Gdy jego Barcelona kolekcjonowała zwycięstwa, w prasie i wśród wielu kibiców trwała nagonka na trenera. Bo 1:0 to żadna wygrana, bo nie stawia na wychowanków, bo za niskie posiadanie piłki, bo oczy bolą od patrzenia na taką Barcelonę. Dziś chyba każdy fan Katalończyków chciałby, aby największym problemem był zbyt niski rozmiar triumfu. Teraz w meczach z największymi za sukces można uznać niski rozmiar, ale porażki.
Rozpieszczeni sukcesami Pepa Guardioli i Luisa Enrique sympatycy “Dumy Katalonii” ewidentnie nie rozumieli, że Valverde nie sprzeniewierza się wyświechtanej filozofii, ale robi wszystko, żeby utrzymać drużynę w czołówce. Pięknie brzmią frazesy o klubowym DNA, grze efektywnej i efektownej, ale ile one znaczą w rzeczywistości widzimy teraz. Quique Setien czy Xavi Hernandez mieli być kontynuatorami idei zaszczepionej przez Johana Cruyffa. Ale Holender nie ich, lecz właśnie Valverde nauczył tego, jak postrzegać piłkę nożną. Mniej romantycznej wizji, więcej pragmatyzmu i realnej oceny stanu rzeczy.
- Jestem tym samym trenerem, którym byłem tydzień temu, kiedy przegraliśmy i za tydzień też się nie zmienię. W naszej pracy zwycięstwa zapewniają spokój. W tym klubie zawsze pojawia się zamieszanie. Jeśli nie z jednego powodu, to z innego. Ostatnio wygraliśmy mecz, ale cierpieliśmy. Tymczasem w Barcelonie wymaga się zwycięstw przy dobrej grze, co czasem się nie udaje - stwierdził Valverde na łamach “Catalunya Radio”.
Przez 2,5 roku żył on pod presją niemożliwych do spełnienia oczekiwań. Za porażki uznano sezony, w których Barcelona w cuglach zdobywała mistrzostwo Hiszpanii. Obowiązkiem była potrójna korona, co z dzisiejszej perspektywy brzmi jak ponury żart. Oczywiście, choćby klęskę 0:4 z Liverpoolem można nazwać prawdziwą kompromitacją, ale pamiętajmy, że “Barca” walczyła wówczas o finał Ligi Mistrzów. Od czasu odejścia Valverde nie przebrnęła przez ćwierćfinały. Zwolniono go po porażce z Atletico, a od tego czasu klub nie odniósł ani jednego zwycięstwa nad “Los Colchoneros”. Bilans w “El Clasico” po odejściu Baska? Cztery mecze i cztery porażki. Przeminęły czasy lania “Królewskich” w rozmiarach 5:1 czy 3:0. Przeminęły czasy, kiedy fotel lidera La Liga był uznany za nic.
- Przykro mi z powodu Ernesto. Nie zasłużył na zwolnienie. Barcelona to wyjątkowe miejsce, bowiem tam wygrywanie nie zawsze wystarcza - przyznał wtedy Pep Guardiola.
- Dziękuję za wszystko, trenerze. Niezależnie od tego, jaką drogę wybierzesz, na pewno pójdzie ci świetnie, bo jesteś wielkim profesjonalistą i wspaniałą osobą - tak Valverde żegnał Leo Messi.
- Odchodzisz, zostawiając nas na fotelu lidera i po zdobyciu dwóch mistrzostw Hiszpanii w dwa lata. To był zaszczyt pracować z tobą - dodał Gerard Pique.
Migawka z życia
Po opuszczeniu Camp Nou i przytuleniu zasłużonej odprawy Valverde potrzebował życiowego resetu. Tylko na podstawie jego aparycji widać było, że nieco ponad dwa lata w Barcelonie postarzyły go minimum o dekadę. Nie da się codziennie walczyć o zwycięstwa, będąc wystawionym na publiczny lincz za błahe powody wymyślane przez prasę.
- Piłka nożna stała się tym, czym wszyscy żyją. To show, przedstawienie, jeden wielki dramat, intrygi. Czasem myślisz sobie: “Cholera, jeśli nie wygramy w ten weekend, to chyba nastąpi koniec świata”. I nie wygrywasz, a w poniedziałek życie toczy się dalej. Słyszysz, że to kryzys, bałagan. I tak co tydzień. A później koniec sezonu, za chwilę następny i tak dalej. Napięcie jest niewiarygodne - tłumaczył Valverde w wywiadzie dla “The Guardian”.
Teraz 57-latek poświęca się fotografii, swojej drugiej największej pasji, która nie generuje tylu negatywnych emocji. We wrześniu w “Ernest Lluch Kulturetxea” odbyła się wystawa jego prac. Sam przyznaje, że robienie zdjęć zawiera pewne podobieństwa do trenowania.
- Na zdjęciu i w drużynie piłkarskiej szukasz równowagi. Wszystko zależy od elementów, którymi dysponujesz - przyznał w książce “Medio Tiempo”. Niedawno zdradził, że chciałby podjąć się jakiegoś intrygującego projektu. Niekoniecznie w Premier League, ale dla przykładu w Australii.
Z kolei niedawno Fabrizio Romano informował o kontaktach Valverde z Manchesterem United. “Czerwone Diabły” myślały o zatrudnieniu go w roli tymczasowego trenera. Ostatecznie wiadomo, że postawiono na Ralfa Rangnicka, jednak włodarze Old Trafford nie powinni jeszcze kasować numeru Baska z listy kontaktów. Z United łączeni są tacy trenerzy, jak Brendan Rodgers lub Mauricio Pochettino. Czy któregoś z nich można naprawdę uznać za lepszą opcję od Ernesto Valverde?
Na niekorzyść byłego szkoleniowca Barcelony działają jego wyniki w europejskich pucharach, jednak pamiętajmy, ile osiągnął, dysponując nikłym materiałem ludzkim. Wyciąganie maksimum z minimum to jedna z największych umiejętności dobrego trenera. Ole Gunnar Solskjaer zapłacił posadą za to, że nie wykorzystywał potencjału Manchesteru. Pochettino robi to samo na Parc des Princes.
PSG, Manchester United, może w niedalekiej przyszłości także Atletico Madryt? W Europie jest kilka potęg o składach wypchanych talentem po brzegi, których trenerzy jakby nie potrafili korzystać z dobrobytu. Ernesto Valverde udowodnił w Athletiku czy Barcelonie, że z niemal niczego potrafi zrobić coś. Strach pomyśleć, ile byłby w stanie osiągnąć z gotowymi drużynami potrzebującymi klasowego szkoleniowca. 57-latek korzysta teraz z zasłużonego odpoczynku, ale powinien jeszcze przyjść moment, kiedy wróci na trenerską karuzelę. On jeszcze może namieszać w europejskiej piłce.