Z ojczyzny uciekał przed wojną, jako nastolatek podbił Bernabeu. Bośniacki maestro na drodze do FC Barcelony

Jeszcze nie wiadomo, czy i kiedy nastąpi otwarcie letniego okienka, lecz kluby już powoli przygotowują się do wyścigu o najgorętsze nazwiska na rynku. Jedną z gwiazd mercato może okazać się zawodnik, który w swojej karierze przeszedł naprawdę wiele, aby osiągnąć obecny poziom. Miralem Pjanić zaczynał na wygnaniu w Luksemburgu, a dziś jest na najlepszej drodze do wzmocnienia Barcelony.
Media we Włoszech oraz na Półwyspie Iberyjskim są zgodne w kwestii zainteresowania Katalończyków usługami 30-latka. "Blaugrana" intensywnie poszukuje wzmocnień w środkowej strefie, a nazwisko Pjanicia to w ostatnich latach prawdziwa gwarancja jakości. Trudne dzieciństwo Bośniaka nie zdeprymowało go przed spróbowaniem swoich sił w piłce. Wręcz przeciwnie, zahartowało charakter, co dziś tylko procentuje.
Dziecko wojny
Od pierwszego dnia życia przeznaczeniem Pjanicia była gra w piłkę. Ojciec, Fahrudin, kopałł w niższych ligach na Jugosławii, jednak jego kariera została zahamowana z powodu konieczności ucieczki. Rodzina Pjaniciów mieszkała w Zvorniku, mieście, które tak naprawdę stanowiło umowną granicę bośniacko-serbską.
Napięcie w regionie rosło, zatem Fahrudin zdecydował, że wyemigruje wraz z rodziną do Luksemburga. Miralem miał zaledwie kilka miesięcy, gdy razem z rodzicami uciekał z domu. Nie mieli do czego wracać, bo Serbowie urządzili Muzułmanom mieszkającym w Zvorniku istną rzeź. Gdyby głowa rodziny Pjaniciów w porę nie zareagowała, nikt zapewne nie usłyszałby o niekwestionowanym talencie. Chłopczyk prawdopodobnie zginąłby, jak większość sąsiadów w rodzinnych stronach.
- Byłem zbyt mały, aby coś zrozumieć, ale wiem, że groziło nam ogromne niebezpieczeństwo. Futbol nie zawsze jest na pierwszym miejscu. Moja rodzina miała szczęście i dziś żyje szczęśliwie w Luksemburgu - zdradził pomocnik w rozmowie z "The Guardian".
Ojciec Miralema również grał na pozycji pomocnika, zatem szybko dostrzegł potencjał drzemiący w nogach syna. Podobno już w wieku czterech lat chłopak nie rozstawał się z piłką, miał ją po prostu przyklejoną do stopy.
- Pewnego razu wróciliśmy do domu bardzo późno. Ze zmęczenia od razu poszedłem spać, ale nagle w środku nocy usłyszałem jakiś hałas w garażu. Byłem pewny, że ktoś się włamał. Gdy zszedłem, okazało się, że to tylko mały Miralem gra w piłkę - zdradził po latach Fahrudin Pjanić
Uzdolnionego młodzieńca zapisano do miejscowego klubu FC Schifflange. O umiejętnościach pomocnika cały świat dowiedział się jednak dopiero za sprawą spektakularnych występów w młodzieżowych kadrach. W 2006 r. nadarzyła się ogromna okazja do przedstawienia się szerszej publiczności, ponieważ juniorskie Euro U-17 rozegrano właśnie w Luksemburgu. Co prawda gospodarze sromotnie przegrali wszystkie spotkania, ale sam Miralem pokazał klasę. W spotkaniu z Hiszpanami zdobył nawet honorową bramkę.
W tym samym roku doszło także do konfrontacji młodzieżowych kadr Luksemburga i Belgii. Złota generacja "Czerwonych Diabłów" jawiła się jako oczywisty faworyt przeciwko garstce szerzej nieznanych chłopców. Wynik? 5-5. Cztery trafienia to dzieło niezawodnego Pjanicia. Spektakularny występ posłużył za przepustkę do Metz, gdzie jego kariera jeszcze nabrała tempa.
Pianista
W nowym otoczeniu bośniacki rozgrywający momentalnie wywołał furorę, ponieważ zadebiutował w Ligue 1 w wieku zaledwie 17 lat. Jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności licznik występów przekroczył 30 spotkań na poziomie seniorskim. Nic dziwnego, że po podpis młodego wirtuoza szybko ustawiła się kolejka chętnych. Lyon zapłacił za niego niecałe osiem milionów euro.
Nad Rodanem nastąpił prawdziwy wystrzał "Pianisty". Pjanić otrzymał taki pseudonim ze względu na niebywałą elegancję w każdym ruchu. Poruszał się z gracją, często posyłał miękkie, plasowane zagrania za linię obrony rywala. Bez nadmiernej dynamiki, w równym tempie, jego każdy dotyk futbolówki był przemyślany. Jakby dysponował przedmeczową partyturą, w której zawarte zostały wszystkie zagrania.
Etiudę godną nawet brytyjskiej sali koncertowej Albert Hall zaprezentował na Santiago Bernabeu. W fazie pucharowej Ligi Mistrzów skrzyżowały się ścieżki Lyonu z Realem Madryt. W pierwszym spotkaniu nieoczekiwanie "Królewscy" polegli 0:1. Wielu spodziewało się tzw. remontady na własnym boisku, lecz Pjanić wymyślił nieco inny pomysł na przebieg spotkania. 19-latek uciszył stolicę, wyrzucając "Los Blancos" za burtę.
Epilog europejskiej kampanii OL nastąpił dopiero w półfinale, gdy barierą nie do przejścia okazał się Bayern. Miralem zakończył sezon z dorobkiem 11 bramek i 13 asyst. Double-double w tak młodym wieku to prawdziwe świadectwo niezwykłej jakości.
Epizod w Lyonie naznaczył jego dalszą karierę również ze względu na spotkanie z pewnym Brazylijczykiem. Niekwestionowaną gwiazdą "Olimpijczyków" był wówczas Juninho Pernambucano, który oczarował świat swoją perfekcją przy egzekwowaniu rzutów wolnych. Pod jego czujnym okiem Bośniak nauczył się techniki zwanej spadającym liściem, która należała do znaków firmowych reprezentanta "Canarinhos".
- W kwestii rzutów wolnych Miralem jest specjalistą na poziomie Messiego czy Ronaldo. Uderza piłkę w niezwykły sposób. Do tego umie idealnie dyktować tempo gry. Już w Lyonie widać było, że czeka go świetlana przyszłość - komplementował go Juninho w wywiadzie dla "Tuttosport". W ostatnich pięciu sezonach Pjanić zanotował 11 bramek po bezpośrednich strzałach z wolnych. Pod względem statystycznym ustępuje tylko barcelońskiej "dyszce". Uczeń prawie przerósł mistrza.
Buongiorno Italia
Owocna przygoda z Ligue 1 dobiegła końca, gdy Jean-Michel Aulas sprowadził za niebagatelną kwotę 20 mln Yoanna Gourcuffa. Pjaniciowi pozostało kontynuować karierę w "Wiecznym Mieście". Do Rzymu ściągał go Luis Enrique, którego niestety szybko pogoniono ze Stadio Olimpico. Asturyjczyk pragnął utworzyć w Romie małą wersję Barcelony, gdzie gra opierałaby się na krótkich, szybkich podaniach. W takiej konwencji Pjanić mógłby brylować.
"Lucho" jednak odszedł, a jego następcą został Zdenek Zeman, który zupełnie nie rozumiał charakterystyki Miralema. Miotał nim po całym boisku, wystawiając nawet na skrzydle czy fałszywej dziewiątce, gdzie Bośniak naturalnie nie miał szans na prawidłowe wykorzystanie swoich walorów.
- Relacja z nim była skomplikowana. Zeman praktycznie w ogóle nie rozmawiał z piłkarzami, nie słuchał nas. Atmosfera w szatni była trudna do zniesienia - zdradził Pjanić, gdy zwolniono czeskiego szkoleniowca. Dopiero pod wodzą Rudiego Garcii "Pianista" wreszcie zaserwował widzom boiskowy koncert.
Hiszpański trener nie kombinował z ustawieniem swojego najlepszego pomocnika. W jego układance Pjanić pełnił rolę "registy", rozgrywającego, który w każdej akcji musi postawić swój stempel. Miralem dyktował tempo gry "Giallorossich", na jego barkach spoczywał ciężar kreacji oraz organizacji akcji ofensywnych. Sezon 2015/16 ponownie zakończył z dwucyfrową liczbą zarówno w rubryce bramek, jak i asyst, prowadząc "Wilki" na ligowe podium.
Pjanić zaczął przerastać Romę o klasę, a transfer do jeszcze lepszego klubu był tylko kwestią czasu. Niektóre media już wtedy podawały informacje o zainteresowaniu Barcelony, lecz Katalończycy w swoim stylu podjęli kuriozalną decyzję. Na Camp Nou trafił... Andre Gomes, a Bośniak został "Bianconerim".
W Turynie ani razu nie zanotował już tak hucznego sezonu pod względem dorobku w klasyfikacji kanadyjskiej. Zaczął grać nieco głębiej, poprawił się pod względem gry defensywnej. Nadal potrafi jednak notować średnio 2 kluczowe dogrania na mecz. Według portalu “Whoscored” podaje ze skutecznością 90%, a co trzecie zagranie kieruje w stronę bramki rywala. Dla porównania, współczynnik podań do przodu u Kevina de Bruyne'a wynosi 27.4%. Nie znaczy to oczywiście, że pomocnik "Juve" jest lepszym zawodnikiem od Belga, ale podkreśla jego niepodważalną przydatność i jakość.
Gorące lato
Ktoś mógłby zapytać, skąd biorą się plotki transferowe, skoro Bośniak stanowi podporę "Starej Damy". Otóż Maurizio Sarri jest wprost zakochany w Jorginho, z którym współpracował w Napoli i Chelsea. Przed kilkoma dniami jeden z najbardziej rzetelnych dziennikarzy we Włoszech, Alfredo Pedulla, podawał informacje o zainteresowaniu Juventusu obecnym pomocnikiem "The Blues".
Ewentualne przenosiny Jorginho otworzyłoby Pjaniciowi furtkę do Barcelony, gdzie niedługo dojdzie do małej rewolucji w centralnej strefie. Już za rok wygasa kontrakt Arturo Vidala, a zdegradowany do roli rezerwowego Ivan Rakitić prawdopodobnie poszuka nowych wyzwań. Pojawi się wakat, będący idealną okazją do przywdziania bordowo-granatowego trykotu.
W filozofii Quique Setiena, opartej na tysiącu i jednym podaniu, Pjanić odnalazłby się jak ryba w wodzie. Umiejętność regularnego zdobywania bramek posłużyłaby za zbawienie dotychczas apatycznej linii pomocy. Arthur, de Jong i Busquets to oczywiście znakomici gracze, ale ich przydatność w zakresie znajdowania drogi do siatki jest iluzoryczna.
Kwestią sporną pozostaje sposób transakcji. "La Gazzetta dello Sport" podawała, że w całą operację może zostać włączony Vidal lub Rakitić. Z kolei kataloński "Sport" informował o możliwej wymianie za francuskiego stopera, Todibo. Na stole mogą się pojawić także nazwiska Aleñi czy Semedo. Niewykluczone, że przy najbliższej okazji kilka barcelońskich kart przetargowych pójdzie w ruch. Wszystko w celu sprowadzenia bośniackiego asa.
Mateusz Jankowski