Xavi, Andres Iniesta, David Villa, Arjen Robben, Fernando Torres i inni. Ostatni gwizdek piłkarskich ikon
Powoli, acz nieubłaganie zbliża się koniec 2019 roku. Dla naszych dzisiejszych bohaterów był to rok szczególny, ponieważ ostatni spędzony w roli czynnie grających piłkarzy. Wielu z nich wprost z boiska uda się na futbolowy Panteon, zasłużenie dołączając do największych legend w historii tego sportu.
Trudno przejść obojętnie wobec zawieszenia butów na kołku przez takich zawodników, jak David Villa, Xavi czy Bastian Schweinsteiger. Wszak jeszcze nie tak dawno mogliśmy regularnie podziwiać ich wyczyny, kolejne bramki, asysty, trofea. Teraz pozostaną tylko albo aż spektakularne statystyki, złote zgłoski na kartach historii oraz wciąż żywe wspomnienia o wielkich dokonaniach już emerytowanych piłkarzy.
Największe hiszpańskie “dziewiątki”
Nostalgiczną podróż w przeszłość zacznijmy od zawodnika, który stosunkowo niedawno obwieścił światu koniec swojej kariery. Mowa o Davidzie Villi. Hiszpan w listopadzie opublikował informację o finiszu swej przygody z zawodowym futbolem. Przygody, a właściwie kariery, którą można uznać za bardzo, bardzo, ale to bardzo udaną.
W końcu mówimy tu o najskuteczniejszym napastniku w historii reprezentacji Hiszpanii, a przecież to nie byle wyczyn, biorąc pod uwagę konkurencję w osobach Raula Gonzaleza czy Fernando Torresa. Villa strzelał dużo oraz przede wszystkim wtedy, gdy było to najbardziej potrzebne. W 24 meczach na EURO, Mundialu oraz Pucharze Konfederacji, “El Guaje” zanotował aż 19 trafień oraz dołożył do tego 4 asysty. Bez jego goli “La Roja” z pewnością nie zdobyłaby tak wielu trofeów w latach 2008-12.
Dokonania Villi są niezwykle okazałe, jednak trudno nie odnieść wrażenia, że kariera Hiszpana mogła być jeszcze bardziej udana. A to wszystko za sprawą zerwania więzadła, którego doznał w 2011 roku. Paskudna kontuzja zabrała mu ponad rok gry, szansę na wyjazd na mistrzostwa Europy oraz możliwość kontynuowania przygody w Barcelonie.
Mimo tego wszyscy sympatycy “Blaugrany” powinni pozytywnie wspominać 37-latka. David w swoim jedynym pełnym sezonie na Camp Nou zdobył ponad 20 bramek i 10 asyst, potrafiąc doskonale wkomponować się w maszynę Pepa Guardioli, która w pięknym stylu sięgnęła po Ligę Mistrzów.
Villa zajmuje pierwsze miejsce na liście strzelców “La Roja”, drugi jest Raul, a podium uzupełnia kolejny wielki zawodnik, który w tym roku zdecydował się zakończyć karierę. Fernando Torres.
Liczby “El Niño” są równie oszałamiające. Torres w ciągu 18 sezonów zdobył ponad 300 bramek, stając się niepodważalną legendą dwóch klubów - Atletico i Liverpoolu. Hiszpański “baby face killer” debiutował w madryckim klubie, mając zaledwie 17 lat na karku. Po zdobyciu ponad 100 goli dla “Los Colchoneros” Torres ruszył na podbój Anglii, gdzie już w debiutanckim sezonie znalazł drogę do siatki ponad 30 razy.
Ostatnie lata jego kariery, czyli epizody w Chelsea, Milanie oraz po powrocie do rodzimego Atletico niestety nie były tak udane. Kilka mniej skutecznych sezonów nie może jednak zamazać obrazu Torresa, jako absolutnie wyjątkowej “dziewiątki”.
Jeden z powodów regresu reprezentacji Hiszpanii w ostatnich latach to z pewnością brak zawodnika, który potrafiłby załatać luki po Villi i Torresie. Z nimi “La Roja” stała się prawdziwym hegemonem. Z Moratą, Rodrigo Moreno czy Diego Costą taka dominacja jest niemożliwa.
Zmierzch filarów reprezentacji Oranje
Z niemożnością zastąpienia legendarnych kadrowiczów od lat zmaga się także kadra Holandii. Przyszłoroczne EURO będzie pierwszym wielkim turniejem od 6 lat, na który pojadą “Pomarańczowi”. Długotrwała absencja była wynikiem opuszczenia kadry przez zawodników, którzy w tym roku ostatecznie zawiesili buty na kołku: Wesleya Sneijdera, Arjena Robbena i Robina van Persiego.
To w dużej mierze postawa tego tercetu zaprowadziła Holendrów na trzecie miejsce Mistrzostw Świata w 2014 roku oraz na drugie 4 lata wcześniej. Rok 2010 z pewnością był szczególnym okresem dla Sneijdera, który wspiął się wówczas na niebotycznie wysoki poziom, zgarniając skalp za skalpem.
Sneijder sięgnął po potrójną koronę z Interem, a Arjen Robben dokonał tego samego z Bayernem w sezonie 2012/13. Osobiście do dzisiaj mam w pamięci pędzącego po prawym skrzydle Holendra, który nawijał na jeden zwód w postaci zejścia do środka wszystkich defensorów, zarówno w Bundeslidze, jak i Lidze Mistrzów. Jordi Alba i Marcel Schmelzer pewnie do dzisiaj mają koszmary z Arjenem w roli głównej.
Kariera trzeciego z wielkich Holendrów, Robina van Persiego nie była tak spektakularna pod względem liczby klubowych trofeów, jednak 36-latek zdecydowanie nie może czuć się niespełniony. Niewielu zawodników może pochwalić się zdobyciem aż 144 bramek na boiskach Premier League.
W karierze van Persiego najbardziej imponuje jego długowieczność. Holender nawet w swoim ostatnim sezonie w barwach Feyenoordu był najskuteczniejszym piłkarzem klubu z 16 trafieniami na koncie. Oby każdy z nas starzał się w tak pięknym stylu.
Wielka kariera mimo choroby
Po mundialu rozgrywanym w Brazylii większość wspominała wspaniałego gola van Persiego zdobytego w starciu z Hiszpanią, ale mi najbardziej zapadły w pamięć wyczyny innego zawodnika, konkretnie Tima Howarda. Nieskromnie mówiąc, oglądam dosyć sporo meczów, ale nigdy nie widziałem tak dobrego występu bramkarza, jak w przypadku Amerykanina, gdy USA mierzyło się z Belgią.
Wszelkie parady Howarda zasługują na szczególne uznanie, gdy weźmiemy pod uwagę, iż bramkarz od lat zmaga się z Zespołem Tourette’a, który powoduje, że chory bezwładnie wykonuje tiki, nerwowo rusza pewnymi częściami ciała, czasami wypowiada niezrozumiałe słowa lub przeklina.
Choroba ta jest nieuleczalna, jednak sam Howard przyznaje, że dla niego to właśnie futbol był najlepszym lekarstwem. Podczas spotkań tiki ustają.
- Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Nawet lekarze nie potrafią mi tego wytłumaczyć. Być może moja koncentracja na grze jest wtedy silniejsza od Tourette’a - komentował Amerykanin.
Jego kariera w piłce klubowej nie była tak okazała, jak w przypadku naszych poprzednich bohaterów, aczkolwiek nie można przejść obojętnie wobec choćby 133 spotkań na zero z tyłu w Premier League. Po ponad 20 latach regularnej gry Tim Howard postanowił odwiesić rękawice na kołek.
Piłkarze (nie)jednego turnieju
O ile Howard czy van Persie to bohaterowie na Mundialu w Brazylii, tak turniej z 2010 roku upłynął pod znakiem jakości Diego Forlana. Urugwajczyk był wtedy doskonały, nieomylny, niemal w pojedynkę zaprowadził swoją reprezentacją do półfinału, zostając przy okazji królem strzelców całej imprezy.
Mistrzostwa Świata okazały się sufitem możliwości Forlana, jednak Urugwajczyk rzadko kiedy schodził poniżej pewnego wysokiego poziomu. 40-letni snajper w swojej gablocie z dumą może trzymać dwa tytuły króla strzelców La Ligi oraz dwa Złote Buty, czyli nagrodę dla najlepszego strzelca w europejskich ligach.
Warto dodać, że jednego z nich Forlan zdobył 2009 roku, wyprzedzając o dwie bramki Samuela Eto’o, który w tym roku również postanowił zakończyć karierę. Kameruńczyk także odcisnął dosyć wyraźne piętno na światowym futbolu.
Dość powiedzieć, że Eto’o to jedyny gracz w historii, który zdobył dwie potrójne korony z rzędu. W sezonie 2008/09 wychowanek Realu Madryt dokonał tego z Barceloną, a rok później z Interem, będąc w obu przypadkach najskuteczniejszym strzelcem drużyny. Do tego dochodzą dwa triumfy w Pucharze Narodów Afryki, złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w 2000 roku i dziesiątki innych wyróżnień, niezapomnianych bramek, tytułów etc.
Emerytura trzech wielkich pomocników
Na koniec pozostało nam wspomnieć o zawodnikach, którzy przez ostatnią dekadę rządzili w środku pola hegemonów europejskiej piłki - Juventusu, Bayernu i Barcelony. Zacznijmy od pomocnika, który nigdy nie rzucał się w oczy, nie zbierał należytych pochwał, ale po cichu wykonywał kawał dobrej roboty, zapewniając balans w drugiej linii “Starej Damy”. Naturalnie chodzi o Claudio Marchisio.
Włoch nigdy nie imponował statystykami, nie zbierał zbyt wielu bramek i asyst, ale to on był odpowiedzialny za kontrolowanie tempa gry “Juve”. Jego praca w defensywie pozwalała na swobodne rozgrywanie piłki przez Pirlo, Pogbę czy Arturo Vidala. Bez wkładu Marchisio, “Bianconeri” nie staliby się hegemonami włoskich boisk. Nawet w swoim ostatnim sezonie 33-latek przyczynił się do zdobycia przez Zenit mistrzostwa Rosji.
To samo można powiedzieć o Bastianie Schweinsteigerze, który swoją grą wprowadził Bayern Monachium oraz reprezentację Niemiec na znacznie wyższy poziom. Niemal 700 meczów w klubowej piłce, 20 zdobytych tytułów, ponad 100 asyst, Liga Mistrzów, Mistrzostwo Świata i tak można by wymieniać i wymieniać. A to wszystko było dziełem niemieckiego dyrygenta środka pola.
Na koniec pora dodać kilka słów o Xavim Hernandezie, który wielkiej piłce nie powiedział “do widzenia”, ale “do zobaczenia”. Po 20 latach gry Hiszpan zdecydował się zostać trenerem. Na razie 39-latek prowadzi katarskie Al Saad, ale być może już niedługo Xavi podąży tropem np. Pepa Guardioli i obejmie FC Barcelonę.
Na Camp Nou już zasłużył na zaszczytne miejsce wśród galerii sław. Bez wątpienia Hernandeza można uznać za jednego z najwybitniejszych rozgrywających w historii “Blaugrany”, jak i ogólnie światowej piłki. Wizja gry, przegląd pola i umiejętność wykreowania partnerowi dogodnej sytuacji to znaki firmowe Hiszpana. Ponad 200 asyst na przestrzeni całej kariery nie było dziełem przypadku.
***
Z jednej strony wielka szkoda, że nigdy już nie ujrzymy Xaviego, Schweinsteigera, Marchisio i innych w meczu na najwyższym poziomie, ale z drugiej nie ma co płakać nad świadomie podjętymi przez nich decyzjami. Zamiast smucić się z powodu końca ich kariery, lepiej cieszyć się z faktu, że w ogóle mogliśmy śledzić na żywo kariery tak spektakularnych zawodników.
Nasi ojcowie zasypywali nas opowieściami o wyczynach Bońka, Zico czy Maradony, a my z dumą będziemy mogli kiedyś przyznać, że na własne oczy widzieliśmy bramki Villi, rajdy Robbena i asysty Xaviego. I to będzie stanowiło najlepszy dowód ich niepodważalnej boiskowej klasy.
Mateusz Jankowski